RECHOT HISTORII
Kiedy dzisiejszy bohater mojego felietonu wychodził do swojej pierwszej zawodowej walki, na tronie wagi ciężkiej zasiadał niepokonany Mike Tyson, na arenie międzynarodowej istniał Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, zaś wśród żywych znajdował się Salvador Dali.
Minęło ćwierć wieku, a Bernard Hopkins (54-6-2, 32 KO), bo to właśnie dziś o nim będzie mowa, w dalszym ciągu prezentuje światu swoje ponadprzeciętne umiejętności bokserskie. Co więcej – nie jest już tylko starszym panem dorabiającym sobie do emerytury i rozmieniającym swoją karierę na drobne, "Kat" wciąż jest mistrzem mocno obsadzonej kategorii półciężkiej i niejednokrotnie pokazuje młodym gniewnym swoje doświadczenie.
Powiedzieć, że Bernard Hopkins opóźnił swój zegar biologiczny to zdecydowanie za mało. On przesunął granicę postrzegania starości w boksie. Na planecie ziemia jest tylko jeden "Kosmita", któremu ta sztuka się udała i w dalszym ciągu udaje. Dla mnie prawdziwym fenomenem "Kata" jest to, że przynajmniej od kilku walk niezliczona ilość bokserskich kibiców powtarza jak mantrę: "Bernard, to powinna być twoja ostatnia walka, wygraj i idź na emeryturę" – Hopkins nic sobie z tych słów nie robi i w dalszym ciągu nas zaskakuje. Cytując Kennedy’ego, Hopkins dokonuje tych wszystkich rzeczy nie dlatego, że są łatwe, lecz dlatego że są trudne. Czy w sobotni wieczór zaskoczy nas ponownie?
Gościem, który będzie chciał udowodnić, że to powinna być ostatnia walka Hopkinsa będzie Beibut Shumenow (14-1, 9 KO) – mistrz federacji WBA. Kazach legitymujący się bilansem czternastu zwycięstw i jednej porażki pragnie przekonać kibiców, że nie powinno stawiać się na nim krzyżyka.
Jeżeli Bernard Hopkins wygra, zostanie najstarszym posiadaczem mistrzowskiego pasa, najstarszym pięściarzem, który zunifikował tytuły i w dalszym ciągu, przynajmniej moim zdaniem, najsprytniejszym faularzem w historii boksu zawodowego. Triumf czterdziestodziewięciolatka będzie swoistym rechotem historii, pokazującym że w boksie nie ma rzeczy niemożliwych. Właśnie z tych powodów, z całego serca, życzę Hopkinsowi zwycięstwa.
Można znowu tu zaglądać i nie męczyć wzroku.
Długowieczność. Dziedzictwo. Legenda. Wszechstronność. Motywacja. Dyscyplina. Inteligencja. Mistrzostwo. Perfekcja w każdym calu. Przyszedł jednak czas na kolejny pojedynek.
Beibut Shumenov jest pięściarzem bardzo niedocenianym. Ma on doświadczenie z kariery amatorskiej, był olimpijczykiem w wieku 21 lat. Nie osiągnął wówczas sukcesu, ale sam udział na takiej imprezie jak Igrzyska Olimpijskie ma bez wątpienia duże znaczenie w rozwoju tak młodego zawodnika. Kazach jest bogatym człowiekiem. Ma możliwości do bardzo trudnego, wyczerpującego treningu. I wykorzystuje to. Po pierwszych czterech walkach - zakończonych przez nokaut - Shumenov przystąpił do pojedynku zakontraktowanego na 12 rund. Wygrał przez nokaut w pierwszej. Te sukcesy zaowocowały zdobyciem tytułu mistrza świata w dziesiątej walce, a następnie pięcioma udanymi obronami. Dobre umiejętności technicznie, znacząca siła ciosu, agresja, konsekwencja w działaniu, idealna kondycja i twardy charakter. Kazach ma jednak swoje wady, głównie w defensywie. W związku z tym stawiam na punktowe zwycięstwo Hopkinsa.
Jedno jest pewne: historia tworzy się na naszych oczach. To coś pięknego, że jako kibice tej pięknej dyscypliny sportu, mamy szansę obserwować tak wyjątkowe wydarzenia. Wielu ludzi nie lubi Hopkinsa. Wielu ludzi zarzuca mu nudny i nieczysty styl walki. Ja jestem całkowicie odmiennego zdania. Nie ukrywam, że walki "Kata" mnie pasjonują. Uwielbiam jego styl, bo inteligencja ringowa jest towarem deficytowym w dzisiejszych czasach. Ludzie wolą oglądać bezmyślnie okładających się "bohaterów", który po kilku latach swojej kariery stają się wrakami pod względem zdrowotnym. Oczywiście - z całym szacunkiem do twórców wielkich wojen ringowych, chociażby niedawno wspominanej walki Marvina Haglera z Thomasem Hearnsem - to jednak właśnie Hopkins jest dla mnie wzorem pięściarza. Bo wzór może być tylko jeden. Wśród całej gamy znakomitych sportowców, którzy dają nam bardzo wiele emocji - obecność jednego człowieka, przerastającego inteligencją swoich przeciwników w sposób tak namacalny, że dla niektórych aż nudny - jest zbawieniem dla tego sportu. Dzięki temu jesteśmy świadkami historii. A historia pozostanie zapamiętana na zawsze. I nie mam wątpliwości, że nie będzie drugiego takiego boksera jak "Alien". Może i to dobrze? Ja myślę, że na pewno to dobrze, bo to świadczy o prawdziwym mistrzostwie tego człowieka. Wybitnego człowieka. A nie tylko wybitnego boksera czy wybitnego sportowca.
Ja osobiście bardzo nisko cenię Tarvera - na pewno nie stawiałbym go obok Hopkinsa, Jones'a i Toneya. Nudny, jego technika była dla mojego oka okropna (nie mogłem oglądać tych jego lewych...) Gdyby nie wygrana z Royem to nie wiem czy świat by o nim tak głośno usłyszał. Z resztą z takim Royem jak w II walce (w I jeszcze miewał przebłyski geniuszu, gdzie Tarvera po prostu momentami obijał) to większość zawodników pierwszej 20stki tamtych czasów zakończyłaby to tak samo. Dawson i Hopkins pokazali jego miejsce w szeregu i to by było na tyle. Za jedną walkę rzeczywiście daję mu ogromny kredyt - za wygraną z Dannym Greenem, ale nic więcej. Osobiście bardziej cenię Glena Johnsona - wygrał z Tarverem, Dawsonowi przysporzył niemałych kłopotów, dał super walkę z Frochem.
Co do Hopkinsa - to zgadzam się - z całej tej trójki wielkich to Hopkins ma najbardziej wartościową karierę.
Otoz to, dobry komentarz.
Pisząc o Antonio Tarverze, miałem na myśli nie tyle jego umiejętności czy osiągnięcia, które w taki czy inny sposób mogą być przez różnych kibiców bokserskich różnie oceniane - lecz tylko to, że jest on w sposób oczywisty związany zarówno z Bernardem Hopkinsem, jak i Roy'em Jonesem. Po prostu walczył z oboma. Dokładnie jak Glen Johnson.
Skoro w bezpośredniej konfrontacji tych dwóch wielkich legend mamy remis (po jednym zwycięstwie), to poszukałem innych zawodników, którzy stoczyli z nimi walki. Tego rodzaju porównanie wypada zdecydowanie na korzyść Hopkinsa. Czy był to Tarver, czy Johnson, czy Trinidad, czy Calzaghe - ten "styk" poszczególnych zawodników, zawsze daje przewagę "Alienowi". To trochę takie statystyczne rozważania, ale mogące mieć znaczenie, gdyż Jonesowi zarzuca się iż błyszczał on jedynie na tle zawodników przeciętnych. W 1993 roku Hopkinsa pokonał zasłużenie, ale przecież daleko było tu do deklasacji i jakiegokolwiek popisywania się. Po prostu Jones nie mógł sobie na to pozwolić, walka była zbyt równa.
I jak zwykle przy takich porównaniach, James Toney spada w dalekie tło takich rozwazań.