OKO TYGRYSICY - BLOG EWY PIĄTKOWSKIEJ
Do grona pięściarzy piszących blogi dołączyła utalentowana polska zawodowa pięściarka Ewa Piątkowska (2-0, 2 KO). Pochodząca z Radomia, a mieszkająca i trenująca w Warszawie zawodniczka, mająca na koncie także występy w lidze rugby, w ciekawy sposób opisuje przeszkody, piętrzące się na drodze początkującej profesjonalnej pięściarki. Poniżej prezentujemy jej pierwszy wpis i zachęcamy do śledzenia jej bloga (całość wpisu w rozwinięciu).
Wiele osób pyta mnie, czy będąc kobietą, da się wyżyć z boksu zawodowego w Polsce. Często jest to pierwsze pytanie, które zadaje mi nowopoznana osoba zaraz po tym, gdy ktoś przedstawi mnie jako pięściarkę. Odpowiadam im – nie wiem. Być może się da, ale ja z pewnością z tego nie żyję. Przynajmniej na razie. Oczywiście zarabianie na boksie byłoby dla mnie idealnym stanem, ale jest to coś, do czego chcę dążyć, a nie coś, co stawiałam za warunek, by w ogóle zacząć.
Boks zawodowy był moim marzeniem odkąd zaczęłam trenować, czyli od 2006 roku. Z braku perspektyw na wejście w ten rodzaj pięściarstwa, a także dla nabrania doświadczenia, zaczęłam od boksu amatorskiego, zwanego dziś olimpijskim. Chociaż przeżyłam dzięki temu wiele niezapomnianych chwil, nigdy nie czułam, że odmiana w kaskach i rękawicach amortyzujących ciosy jest dla mnie. Nie było tam tego, co najbardziej lubię w boksie, czyli nokautów. Czułam się jak zawodniczka bazująca na szybkości, która musi walczyć w wodzie po szyję - mój największy atut był niwelowany. W całej przygodzie amatorskiej, która trwała 4 lata, tylko raz znokautowałam przeciwniczkę ciężko i był to jeden z dwóch klasycznych nokautów w boksie olimpijskim kobiet, które widziałam. A w tej dyscyplinie zawsze najbardziej podobała mi się surowa, pierwotna fizyczność i siła powodująca destrukcję. Szukałam opcji przejścia na zawodowstwo, ale może ich wtedy w Polsce nie było, a może, jak to mówią Amerykanie, nie zajrzałam pod każdy kamień, w każdym razie nie osiągnęłam wówczas swojego celu.
Na trzy lata odnalazłam się w rugby, któremu zawdzięczam jedną z najpiękniejszych przygód w moim życiu. Skierowałam na tę dyscyplinę całą swoją pasję sportową, osiągając tytuły krajowe z moimi drużynami, najlepsze wyniki w historii z kadrą, wiele nagród indywidualnych i przyjaźnie, które chciałabym utrzymać na lata. W pewnym momencie odezwał się jednak znowu duch bokserski. Przypomniałam sobie, jakie miałam kiedyś plany i znów zapragnęłam je realizować. W rugby doszłam już do pewnej ściany, bo jako kadra nie możemy zdziałać dużo więcej. W tym roku byłyśmy o jeden mecz od awansu do TOP12, ale z naszym rocznym budżetem jeszcze przez kilka pokoleń nie dogonimy takiej Kanady, Nowej Zelandii czy choćby Anglii, gdzie w rugby kobiet pompowane są miliony. Nawet w przypadku awansu, w topie dostałybyśmy najpewniej baty i wróciły do Dywizji I, co jest losem wielu drużyn z potencjałem i bez kasy. W boksie natomiast mogę jeszcze wiele osiągnąć, dlatego powróciłam na salę treningową.
Miałam szczęście, że tym razem trafiłam na ludzi, którzy pomogli mi postawić pierwsze kroki. Gdyby nie oni, być może nadal czekałabym na debiut lub znów bym się poddała. Byli to trener Jarosław Soroko oraz Mariusz Grabowski i Krystian Cieśnik z Tymex Promotion, którym serdecznie dziękuję. Dzięki nim stoczyłam 2 zawodowe walki i od razu poczułam, że boks zawodowy jest tym, w czym chcę się spełniać, doskonalić i po co wiele lat temu przyszłam do gymu. Już wkrótce stoczę trzecią walkę, po której poszukam stabilizacji, czyli promotora w Polsce lub za granicą. Zazdroszczę zawodnikom, którzy mogą skupiać się wyłącznie na walkach i przygotowaniu do nich. Nie mam niestety takiego luksusu, bo jak na razie jestem wolnym strzelcem i muszę załatwiać sobie wszystko, począwszy od miejsca na gali (a nie jest to łatwe) przez osobę, która znajdzie przeciwniczkę, skończywszy na sponsorach i funduszach. Jest to tak wykańczające, że jak dotąd moje walki były dużo łatwiejsze, niż doprowadzenie do nich. Ale sama tego chciałam. Mogłam wybrać drogę natychmiastowych wypłat, jeżdżąc od razu za granicę na walki z trudnymi rywalkami (a w chwilach desperacji byłam już na to gotowa, oczywiście mając nadzieję, że wejdzie ten idealny cios :)), wybrałam jednak drogę rozwoju, która jest na razie bardzo ciężka, ale mam w zanadrzu jeszcze mnóstwo zapału. Dlaczego? Bo obiecałam sobie, że nie odpuszczę, dopóki nie sprawdzę się z mocnymi przeciwniczkami (po kilku walkach wprowadzających), bo uważam, że mogę pokonać wiele z nich i nie zasnę spokojnie, dopóki się nie przekonam :). A wracając do pieniędzy w boksie, to nigdy nie były one moim celem, a jedynie pożądanym skutkiem ubocznym. Nie pytajcie więc, ile zarabiam z tego boksu i czy mi się to opłaca. Pytajcie, czy się w tym spełniam, a nie dam Wam dojść do głosu przez godzinę!
Ewa "Tygrysica" Piątkowska