DOBRY BOKS W BIAŁOBRZEGACH
Wczoraj na rynek boksu zawodowego w Polsce w dobrym stylu weszła nowa grupa promotorska Fight Event. Pierwszą organizowaną przez nowego promotora – Marcina Piwka – imprezę w Białobrzegach należy uznać za bardzo udaną, zarówno jeśli chodzi o oprawę i logistykę samej hali, jak też poziom sportowy.
Wszystkie walki mogły się podobać i znów sporo emocji dostarczył Krzysztof Cieślak (21-5, 6 KO), ale było tak dlatego, że jego rywal – Sebastien Cornu (13-10-3, 6 KO) – sympatyczny pięściarz z Francji, łudząco podobny do swojego słynnego rodaka, aktora Jeana Reno, przyjechał dobrze przygotowany i pokazał naprawdę dobry boks. W huraganie ciosów z obu stron Cieślak bronił się za podwójną gardą, a Cornu robił dobre rotacje i pokazał kilka razy, w jaki sposób należy unikać ciosów przy linach – jak prawdziwy zawodowiec ("Leon zawodowiec"). Jednak sporo ciosów aktywniejszego i ciągle idącego do przodu Cieślaka dochodziło do celu, więc jego zwycięstwo nie podlega kwestionowaniu, zresztą Francuz ani przez moment nie czuł się oszukany. Skorpion z Francji to chyba spośród przyjezdnych bokserów najbardziej pozytywna postać.
Bardzo dobrze wypadł też Andrzej Sołdra (9-0-1, 5 KO), mający po raz pierwszy w narożniku jako trenera Piotra Wilczewskiego. Sołdra, który na ogół, mimo wygranych walk, jest bardzo krytyczny co do swojej postawy, tym razem był z siebie zadowolony, co więcej dużo ciepłych słów pod jego adresem kierował też Wilczewski, zwracając jednocześnie uwagę, że bokser jeszcze w pełni nie korzysta z tego, co powinno być jego najsilniejszą bronią, czyli długich rąk. Podczas walki z doświadczonym Lorenzo di Giacomo (41-9-1, 19 KO), Wilk kilka razy podpowiadał swojemu podopiecznemu, żeby boksował inteligentnie i ten rzeczywiście w dobrym stylu zamęczył Włocha do tego stopnia, że ten stracił ochotę na dalszą walkę, co nie udało się chociażby Niemcowi Gutknechtowi, który walczył z nim pełnych dwanaście rund. Dlatego po wpadce Norberta Dąbrowskiego, można powiedzieć, że Andrzej Sołdra jest w tej chwili najlepszym polskim super średnim.
Bezcenne zwycięstwa, z mentalnego punktu widzenia, odnieśli też Paweł Głażewski (21-2, 5 KO) i Piotr Gudel (1-1). Ten drugi nie dał szans Białorusinowi Pavinichowi i zabrał mu wszystkie rundy. Natomiast jeśli chodzi o Głaza, który zmierzył się w walce wieczoru z Białorusinem Salakhutdinovem, nietrudno było zauważyć, że broniąc się w ten sposób, w jaki to robił, z zawodnikami agresywnie idącymi do przodu, znowu może mieć problemy. Rzuca się w oczy, że w obronie idzie w prostej linii do tyłu, co nie zawsze oznacza koniec kłopotów. Warto jednak docenić to, że tym razem Głażewski bił dość celnie, zwłaszcza w drugiej fazie walki, w której po prostu czuł się dużo pewniej. Ten rok był dla niego, jeśli chodzi o krok w stronę ważnych walk, zdecydowanie rokiem straconym, miejmy jednak nadzieję, że w następnym wróci z jakimś rywalem będącym w europejskiej czołówce. Dobrym rozwiązaniem, chociaż na pewno jeszcze nie teraz, byłby rewanż z Mohoumadim, bo ciągłe mówienie o tej porażce może zakończyć jedynie wyrównanie rachunków.
Swoje pięć minut miał także odchodzący coraz bardziej w cień Krzysztof Szot (18-9-1, 5 KO), który pewnie pokonał Aleksandra Abramienkę, obijając go przez cztery rundy. Sportowo gala była na dobrym europejskim poziomie i – co bardzo ważne – wszyscy Polacy stanęli podczas niej na wysokości zadania.