KOLEJNA BITWA DLA 'SKORPIONA'
Po świetnym spektaklu Krzysztof Cieślak (21-5, 6 KO) pokonał twardego Sebastiena Cornu (13-10-3, 6 KO). Było dużo bomb, mnóstwo emocji i 24 minuty prawdziwej szermierki na pięści.
Jak zwykle w przypadku występów "Skorpiona" od pierwszego gongu w ringu rozgorzała prawdziwa wojna. Nieznaczną przewagę zyskał Francuz, rozbijając Polakowi lewy łuk brwiowy. Końcówka była już wyrównana, a od drugiej rundy do szturmu przeszedł Cieślak. Trafił potężnym lewym sierpowym i już do przerwy ładował w przeciwnika wszystko co natura dała. Po niej Cornu starał się wydłużyć dystans i boksować ciosami prostymi z kontry. Na jedną taką akcję wciągnął nawet Krzyśka, trafiając lewym krzyżowym, lecz rozpędzony Cieślak nie robił kroku w tył, na czym tylko zyskało widowisko. Czwarta odsłona to prawdziwa wojna. Agresorem był "Skorpion", niestety rywal skarcił go kilkoma precyzyjnymi bombami z lewej ręki. Tempo spadło po przerwie, ale 40 sekund przed końcem Krzysiek wystrzelił lewym sierpowym, jakim wstrząsnął Francuzem i znów rzucił się z całą serią, pozostawiając po sobie znacznie lepsze wrażenie. Niesamowicie wyrównane i zażarte były runda szósta i siódma. Obaj nie szczędzili sobie mocnych ciosów, starając się przełamać nawzajem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Wydawało się początkowo, że Francuz przełamuje Krzyśka, lecz ten wziął się na sposób, zamiast się bić po odchyleniu dwa razy huknął prawym na szczękę i ostrym finiszem przypieczętował swój sukces. Ale zwycięstwo okazało się niejednogłośne - 77:75 (Gortat), 75: 77 (Kardyni) i 78:74 (Kromka).
http://kochamboks.blogspot.com/2013/12/kapitalna-walka-cieslaka-dostarczyciel.html
Jest fajter z Krzyśka, z racji warunków caly czas dąży do póldystansu, a kibicom taki styl się podoba. Chlopak walczy bardzo widowiskowo i milo dla oka. Szkoda, że nie ma troszkę silniejszego uderzenia, ale Francuz byl co najmniej dwa-trzy razy dość mocno wstrząśnięty i w niektórych momentach brakowalo niewiele, aby skończyl na deskach!
Sędzia Kardyni oglądal chyba inną walkę...