BRADLEY CHCE ZAKOŃCZYĆ KARIERĘ MARQUEZA
- Być może nie jestem najlepiej wyszkolonym pięściarzem, ani tym najchętniej oglądanym, lecz to co mnie odróżnia od innych, to determinacja i wola zwyciężania. Jestem prawdziwym wojownikiem i nikt mi tego nie odbierze - uważa Timothy Bradley (30-0, 12 KO), który 12 października na ringu w Thomas & Mack Center w Las Vegas skrzyżuje rękawice z wielkim meksykańskim wojownikiem, Juanem Manuelem Marquezem (55-6-1, 40 KO).
- Pokonałem Prowodnikowa, pomimo iż byłem naprawdę zraniony. Już w trzeciej rundzie wyprowadził bardzo mocny cios. Wtedy w narożniku poszła wskazówka, bym się z nim nie bił tylko boksował. To od razu sprawiło, że walka była łatwiejsza. Z kolei czekający na mnie najbliższy rywal z roku na rok staje się coraz lepszy i mocniejszy. Już teraz jest prawdziwą legendą i najwybitniejszym meksykańskim zawodnikiem naszych czasów. Dodatkowo w jego narożniku stoi wspaniały trener Nacho Beristain, ale i tak nie powstrzymają mnie przed odniesieniem kolejnego zwycięstwa. Wygram, bo po prostu muszę wygrać, tak to działa. Mam to od urodzenia przypisane do mojego DNA. Mam przed sobą tylko jeden cel, mianowicie wyjść do ringu, pokonać Marqueza i wysłać go na sportową emeryturę - dodał Bradley.
Skończ już z tym wałkiem. To nie jego wina, że orzekli go zwycięscą. Walkę z Pacmanem przegrał, ale trzeba mu oddać, że zaprezentował się bardzo dobrze