PROKSA: WIEM, ILE WAŻY KAŻDY CIOS
Były mistrz Europy oraz pretendent do tytułu mistrzowskiego wagi średniej - Grzegorz Proksa (29-2, 21 KO) - udzielił obszernego wywiadu magazynowi Kulturystyka i Fitness. "Nice Super G" opowiedział o wielu askpektach związanych z życiem pięściarza.
KiF: Jako doświadczony bokser stawia pan na szybkość, refleks czy mocny cios?
GP: W moim stylu walki najbardziej cenię sobie refleks, bo on pozwala mi zdążyć z obroną. Oczywiście wiąże się z tym szybkość, dzięki której refleks może zostać skutecznie uruchomiony.
- W takim razie co robić, aby ten refleks wykorzystać w najwyższym stopniu?
GP: Trzeba najpierw zdobyć jak najwięcej informacji o przyszłym rywalu, aby poznać jego styl walki, taktykę, dobre i słabe strony.
- I co pan z tymi informacjami robi?
GP: Razem z trenerem analizujemy zachowanie przyszłego przeciwnika. Bierzemy pod uwagę między innymi takie szczegóły, jak jego reakcja na ciosy, zachowanie się po otrzymaniu mocnego uderzenia, odporność fizyczna i psychiczna. Sam nie ogarnąłbym tego wszystkiego, natomiast trener widzi rzeczy, których akurat ja nie dostrzegam, ale w rezultacie muszę to wszystko zapamiętać i ukierunkować swoje działania tak, aby później okazały się skuteczne. Cała taktyka sparingu jest przygotowywana pod tym kątem.
- Zakładam, że przeciwnik czyni podobne starania i w związku z tym co jest dla pana najważniejsze po otrzymaniu mocnego ciosu?
GP: Pierwszą rzeczą jest dobre aktorstwo. Chodzi o to, aby rywal nie zauważył, jakie wrażenie zrobił na mnie jego cios, bo natychmiast zadbałby o powtórkę. Mojej rzeczywistej reakcji nie może też rozpoznać jego narożnik. Gdyby tak się stało, rywal zostałby ukierunkowany w czasie przerwy, co ma robić. I właśnie dlatego tak ważne jest dobre aktorstwo, dzięki któremu nie pozwalam przeciwnikowi na rozpoznanie moich słabych stron.
- A tak subiektywnie, to co pan czuje po otrzymaniu mocnego uderzenia – peszy się pan, czy odczuwa chęć szybkiego rewanżu?
GP: Jeszcze do niedawna najbardziej liczył się u mnie szybki rewanż. Chodziło o to, aby jak najszybciej dać rywalowi nauczkę, oddać cios z podobną siła dla uzyskania przewagi. Dziś jestem już na tyle dojrzałym bokserem, że staram się zachować chłodny umysł, wyostrzyć zmysły i cały czas pamiętać o zaplanowanej strategii walki.
- Czy mimo wszystko duża siła ciosu to rezultat wypracowanej techniki, czy raczej właściwość indywidualna, wynikająca z genetyki, przekładającej się na predyspozycje zawodnika?
GP: Posłużę się przykładem. Gdy naprzeciw mnie staje zawodnik muskularny i silny, wyglądający jak kulturysta, to z góry wiem, że krzywdy mi nie zrobi, bo jego mięśnie są przystosowane raczej do dźwigania niż do uderzania. Wystarczy wtedy tylko zastosować właściwą technikę i już jest po zawodniku. A z drugiej strony – można trafić na rywala niepozornego, po którym nikt nie spodziewałby się niczego dobrego, ale który jest w stanie tak trafić, że wstrząs mózgu gotowy.
- Jaki rodzaj zwycięstwa ceni pan bardziej – przez nokaut czy przewagę techniczną na punkty?
GP: Jeżeli ktoś jest wirtuozem boksu, to chciałoby się oglądać go przez dwanaście rund. Z drugiej strony jednak bywają takie okoliczności, które z góry sugerują, że walka musi zakończyć się nokautem. Ja jednak uważam, że kwintesencją boksu jest technika.
- Czy zdarza się panu odczuwać strach przed walką?
GP: Bywały takie momenty, szczególnie wtedy, gdy cały ciężar walki spoczywał tylko na moich barkach. Staram się wtedy zapanować nad takimi emocjami, z wiekiem wychodzi mi to coraz lepiej, ale nie mogę powiedzieć, że zawsze się udaje.
- W takim razie co pan robi, żeby nauczyć się ograniczania niekorzystnych emocji w trakcie walki?
GP: Wszystko, co najlepsze zdobywa się wraz z doświadczeniem. Mnie nauczyła tego ostatnia porażka z Giennadijem Gołowkinem. Dostałem mocno, więc rzuciłem się w wir walki na zasadzie „poczekaj – zaraz ci oddam!” I to był mój błąd. Gdyby nie ta ryzykowna gra z mojej strony, mógłbym zaprezentować się lepiej. Nie mogę powiedzieć, że wygrałbym, bo nie chcę dyskredytować rywala, wszak jest to zawodnik doskonały. Ale mam nadzieję, że zmierzę się z nim jeszcze raz, a wtedy będzie okazja udowodnić, co jest we mnie w środku.
- A tak w ogóle to jest pan typem ryzykanta?
GP: Jestem ogromnym ryzykantem! Taki wybrałem dla siebie styl walki i tak już pozostanie. Nie trzymam gardy, liczę na swój refleks, który na ogół mnie nie zawodzi. No cóż? Taką wybrałem dla siebie taktykę walki i czuję się w niej bardzo pewnie.
- Czy już po walce odczuwa pan nadal głód boksu, czy chętniej udałby się pan na dłuższy wypoczynek?
GP: Kiedy walka była ciężka, to wkrótce po niej organizm woła „odpocząć!” Ale przecież na to całe zmęczenie nie wpłynęła sama walka. Nawet wtedy, gdy pojedynek kończy się szybko, to jednak mam za sobą trzy miesiące przygotowań, na które składają się ciągle te same czynności, co w rezultacie powoduje narastające zmęczenie psychiczne. Odpoczynek jest więc sprawą pierwszoplanową.
- A jak daje pan sobie radę z relaksem psychicznym? Czy na dzień lub dwa przed walką potrafi pan myśleć o czymś innym?
GP: Nie, wtedy myśli się tylko o walce. W mojej świadomości wytwarza się potrzeba zrobienia na treningu czegoś więcej niż mam w planie. Roznosi mnie energia, rwę się do walki, forma jest idealna, chciałbym walczyć nawet natychmiast, a skoro nie mogę, to chcę przynajmniej wyżyć się na sprzęcie w siłowni. Niestety, trener nie pozwala na nic takiego: „Nie wolno, magazynuj energię na czas walki!”
- Jeżeli już mówimy o magazynowaniu energii, to jak pan ją zdobywa, żeby później mieć kondycję na dwanaście rund?
GP: Cykl treningowy trwa kilkanaście tygodni, jestem więc zmuszony przez ten cały czas prowadzić zdrowy tryb życia, na co składa się sen, dieta, basen, rower, siłownia, chodzenie po górach. Nie tak dawno, podczas zgrupowania w Zakopanem, co drugi dzień robiliśmy marszobieg na Kasprowy (1987 metrów).
- Mając określoną wiedzę o czekającej walce, z góry przyjmuje pan, że taki a taki rywal jest słabszy lub lepszy od pana?
GP: Na tym poziomie nie ma słabych rywali. Każdy dochodzi do szczytu osiągnięć, pokonując po drodze trudnych przeciwników. Zdaję sobie z tego sprawę, więc szanuję siebie, ale szanuję również swoich przeciwników, natomiast sam przebieg walki decyduje o tym, kto okaże się lepszy.
- Czy długo trwające myślenie o wyznaczonym już przeciwniku nie wyczerpuje pana psychicznie?
GP: Przede wszystkim mobilizuje. Po rozpoznaniu przeciwnika możliwie jak najpełniej staram się w pewnym stopniu żyć jego życiem, żeby zrobić więcej niż on, być lepszym w tym, co on robi. Oczywiście wszystko to czyni się w kontekście czysto sportowym, ale ja muszę być przekonany, że trenuję ciężej i dzięki temu potrafię więcej. Taka postawa pozwala mi na zwiększenie pewności siebie.
- Myśli pan czasem o ewentualnej kontuzji, która mogłaby przerwać karierę?
GP: Często o tym myślę i dlatego z dużą pokorą podchodzę do tej swojej kariery sportowej. Zakładam, że uda mi się spełnić wszystkie moje zamiary, ale przecież pewności nie ma. Mam z tego sportu dużo radości, ale to jest sport wyczynowy i zawsze należy liczyć się z różnymi nieprzyjemnymi zdarzeniami.
- Czy nastawia się pan na uprawianie boksu do czterdziestki jak to robią niektórzy bokserzy?
GP: Nie, nie mam w planie takich zamiarów. Jestem pełen różnych zainteresowań, mam wiele pomysłów na przyszłość, między innymi studia, jednak z konieczności odkładam wszystko na później. Kariera nie trwa wiecznie, a tymczasem ja przez połowę życia ciągle robię to samo, pozostaję w tym samym środowisku, z podobnymi do mnie ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Nie narzekam, a nawet czuję się uzależniony od takiego sposobu na życie, ale swoją dalszą przyszłość widzę już inaczej. Zapewniam jednocześnie, że z siłowni nie zrezygnuję nawet po zakończeniu kariery.
- Co uważa pan za swój największy atut?
GP: Pracowitość. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to jednak jest atut. Nawet koledzy, którzy mnie obserwują, uważają mnie za boksera, który na siebie bardzo dużo pracuje. Być może mógłbym zwolnić tempo, ale przecież muszę być taki choćby dlatego, żeby pielęgnować ten niekonwencjonalny styl bez trzymania gardy. Nawiasem mówiąc, według podręcznika taki styl to błąd, tyle że mnie akurat dobrze on służy.
- Czego życzy pan sobie i przeciwnikowi przed walką?
GP: Abyśmy zeszli z ringu w dobrym zdrowiu. Wiem, ile waży każdy cios. Kilka takich ciosów sam przyjąłem na siebie, kilka innych rozdałem przeciwnikom. Oczywiście każdej walce towarzyszą emocje, bo taki jest charakter walki, ale ważne jest, aby wszystko dobrze się skończyło, bo przecież na każdego czeka ktoś w domu i ten ktoś na pewno liczy na to, że się doczeka.
- Co zaważyło na tym, że kiedyś wybrał pan dla siebie akurat boks?
GP: Jako dziecko zobaczyłem raz walkę w telewizji. Zauroczyła mnie uroczysta oprawa tej imprezy, sala pełna publiczności, ring, światła, dwaj bokserzy awansowali w mojej świadomości do roli bohaterów, z których jeden po walce otrzymywał mistrzowski pas. U mnie w domu był podobny pas, bo tata zakładał na siebie, aby nie doznać urazu kręgosłupa podczas pracy w kopalni. Więc zakładałem ten pas i urządzałem pojedynki z bratem. On był silny, a ja zadziorny. Walki były tak ostre, że pewnego razu braciszek wybił mi jednego mleczaka. Na podwórku też nie uciekałem, tylko prałem się z chłopakami przy każdej okazji.
- A sporty zespołowe nie interesowały pana?
GP: Owszem, ale kiedy nawet grałem w piłkę nożną, to też byłem indywidualistą, najlepiej wychodziło mi „kiwanie”. Potem wziąłem się za kolarstwo i nawet wygrałem kilka wyścigów, ale w wieku 14 lat tata na moją prośbę zapisał mnie do szkółki bokserskiej prowadzonej przez trenera Roberta Kopytka i już na pierwszych zgrupowaniach szukałem najlepszych, żeby ich pokonać. Ale nie musiałem długo czekać, żeby zmądrzeć, bo boks szybko uczy pokory. A swoją drogą, już po dwóch latach zostałem mistrzem Polski jako najmłodszy zawodnik.
- Uprawia pan tę dyscyplinę już piętnaście lat – nie czuje się pan zmęczony?
GP: Nie. Czuję jeszcze większy głód boksu niż wcześniej. Mam ten komfort, że pracuję z trenerem o ogromnej wiedzy, którą on przekazuje mnie, a ja chłonę ją jak gąbka. Poza tym trenuję w grupie świetnych pięściarzy, wspaniałych ludzi, przyjaciół, którzy dopingują się wzajemnie. Nie ma zazdrości ani zawiści, jest przyjaźń i dzięki temu cały czas jestem na wysokich obrotach.
- A na co pan jako bokser musi być najbardziej odporny?
GP: Na krytykę. Mimo że boks jest w Polsce popularny, to nie zawsze popularność przekłada się na wiedzę. Każdy uważa się za eksperta, rezultat jest taki, że w jednym dniu jest się uwielbianym, a gdy się przegra, ludzie natychmiast człowieka skopią, sflekują, zszargają, zmieszają z błotem, mają go za nic. A to jest przykre.
- Podzielam to uczucie, niestety, tak dzieje się w sporcie nie od dziś. Na koniec wypada mi zapytać o najbardziej skuteczne ćwiczenia siłowe, jakie pan stosuje…
GP: Za najbardziej skuteczne uważam rąbanie drzewa. Może to wydawać się dziwne, ale zauważyłem, że akurat to ćwiczenie wzmocniło u mnie siłę ciosu, więc przy każdej okazji je stosuję. Mieszkam w górach – Beskid Żywiecki, a tam akurat drzewa nie brakuje.
Dziękuję za rozmowę.
Nie przesadzaj 154 to maks.
To dotyczy nie tylko jego przeszłości, ale i przyszłości.
Według mnie jego max to pas europejski. I na tym powinien się skupić. To bardzo mocna kategoria, a on jest mały, wcale nie jest super szybki i ma problemy z wagą.
Do tej pory jego kariera (dzięki niemu) przebiegała raczej jak nudny serial brazylijski, niż trzymający w napięciu suspens. Dlaczego nagle miałoby stać się inaczej?
Pomysł na swoją przyszłość to też raczej zaklinanie rzeczywistości niż trzeźwa ocena.
Studia?
Jak je skończy będzie po czterdziestce!
I będzie tylko absolwentem- a takich jest wielu. Do tego wiek będzie jego balastem. Jaki pracodawca w niego zainwestuje???
Jak dla mnie to jego plan na życie powinien wyglądać tak:
zdobycie tytułu mistrzowskiego starego kontynentu, kilka szybkich obron z niegroźnymi rywalami i zapisanie się do partii politycznej, zeby wystartować do sejmu z jej list wyborczych.
Jak mu się uda partia mu pomoże. Oni lubią sportowców.
Data: 18-06-2013 11:50:55
Chyba do 154 :) Chociaż do 147 też nie byłby największym zawodnikiem. "
Odpowiedni specjalista z pewnością sprowadziłby bezpiecznie Proksę do 147. Na tle wielu zawodników kategorii 160 Grzegorz wygląda na dość słabego fizycznie.
Co do jego przyszłości pozasportowej to jak zapewne wiesz zasiada w radzie jakiegoś banku i wydaje mi się, że będzie kładł na to nacisk po boksie. Do tego bądź ca bądź rozpoznawalność i spokojnie może wskoczyć do sejmu jesli oczywiście będzie miał coś do zrobienia, a nie tylko jak dzisiejsi osłowie opierdolić Polaków.
Proksa jest przy tym jednym z najniższych bokserów swojej kategorii i nie ma tak długich rąk, jak podobnie walczący Martinez. Z równie niskimi Navascuesem i Sylvestrem, przewaga szybkości i refleksu po stronie Proksy wystarczyła, żeby celnie trafiać z dystansu. W pojedynkach z Hope'em główną bronią Proksy były zamachowe cepy, z których jeden ustrzelił Brytyjczyka w drugiej walce. Teraz rywalem Proksy będzie wysoki i długoręki Sergio Mora. Aby go trafić, Polak będzie musiał wchodzić do półdystansu. Jak chce to zrobić bez gardy, to zupełnie nie mam pojęcia? Zamachowy cep i na ślepo do przodu? Mora to zupełnie inna klasa, niż Hope, więc czarno to widzę. Chyba, że Proksa przeprosi się z gardą chociaż na chwilę. W końcu wynik walki jest chyba ważniejszy, niż chęć uchodzenia za drugiego Martineza.
Nota bene Martinez jak najbardziej używa gardy w półdystansie.
Mam nadzieje że ta gadka to zasłona dymna i za niespełna dwa tygodnie zobaczymy mądrze boksującego Super-G, jeśli zmiany w stylu boksowania nie będzie to niestety ale zaprzepaści swój potencjał bo ta walka to już chyba ostatnia szansa
Proksa ma świetny refleks, jest szybki - tylko że nie wykorzystuje w pełni szybkości nóg i co gorsza często powtarza uniki. Co zresztą było przyczyną wszystkich KD z Gienią, który już po pierwszej rundzie wiedział gdzie będzie głowa Grzesia po uniku i tam trzaskał.
Ciekawe też czy wyzbył się tej mentalności "ODDAĆ!" bo jeszcze z nikim od Gołowkina nie walczył, więc nie można powiedzieć.
To jest jakiś BGŻ w Węgierskiej Górce, malutki bank z małym kapitałem. On nie ma tam pensji, tylko dostaje pieniążki za odbyte zebranie Rady Nadzorczej. I uwierz mi, że jest to kwota nie większa niż 200-300 zł. Takich zebrań jest (góra) 2 w miesiącu. Za taką kasę nie utrzymasz sibie, a co dopiero rodzinę.
Wiem, bo sam kiedyś byłem w radzie nadzorczej bardzo dużej spółdzielni mieszkaniowej i dostawałem 150 zł za zebranie- przeważnie jedno w miesiącu. Zarabiają dożo: prezes i vice przezes, ale nie członkowie zarządu.
Owszem taki stołek się przydaje do wyrobienia kontaktów w lokalnym establiszmencie, dzięki czemu można pewne sprawy szybciej przez urzędy przepchnąć- ale nic poza tym.
@Hugo
Masz całkowitą rację.
A najlepszym przykładem był Tyson.
To wręcz modelowy przykład, ze swoim peek-a-boo.
Tylko on robił balans z gardą (!) i wykonywał go niezwykle szybko, podchodząc jednocześnie pod przeciwnika nogami- a to bardzo trudna sztuka. Myślę, ze mało pięściarzy ma taką koordynację i do nich też nie zaliczam Grześka.
Tyson był w tym elemencie bezbłędny i nie do podrobienia. On miał bardzo mocne nogi, jak na boksera i to mu pomagało robić ten balans w pozycji kucznej, dzięki czemu prześlizgiwał się do półdystansu poniżej zasięgu wysokich rywali.
@dzejmsblant
Nie chodzi o to, żeby zmieniać styl Proksy, tylko trochę go korygować w zależności od okoliczności i przeciwnika. Jest na Youtube ciekawa walka Proksy z Tyonem Boothem. Początkowo Proksa walczy na dystans i nie za bardzo mu to idzie, a nawet zostaje mocno skontrowany i przez chwilę jest zamroczony. Zmienia więc sposób walki, przechodzi do ataków w półdystansie (stosując taką częściową gardę) i kończy klienta przed czasem. To jest dla mnie dowód na ringową inteligencję Proksy. Na drugim biegunie są walki z Hope'em, gdzie Proksa uparcie jak osioł poluje na jeden kończący cios, przy czym w pierwszym pojedynku mu to nie wychodzi.
154lbs to maksimum, w którym powinien występować, by przewaga fizyczna rywali w 160 jest zanadto widoczna.
Czuję, że z Morą będzie ciężka do przejścia przeprawa. Gość będzie sporo wyższy, o dużo lepszym zasięgu i trudny do wypunktowania. Mam nadzieję, że Grzesiek da radę, ale nie zdziwi mnie porażka.
Czyja to zasługa że od 2004r. Proksa nie walczył w Polsce.
Z tego też powodu jest praktycznie nieznany.
Porażka marketingowa.
Patrząc np. na Szpilkę tak się buduje zainteresowanie i potem pieniądze dla boksera.
Proksy nigdzie nie widać i niewielu go zna.
Mora szybko przechodzi do półdystansu.
Proksa powinien poćwiczyć zapasy bo zapewne trochę walki spędzi na przepychankach i na linach.