BURZLIWY ŻYCIORYS MATEUSZA MAZIKA
Choć od wielu lat mówi się o nim jako o nadziei polskiego boksu, to już dwukrotnie start w igrzyskach olimpijskich przeszedł mu koło nosa. Ma za sobą dyskwalifikację z powodu stwierdzenia obecności w organizmie THC, pochodnej haszyszu. Postanowił jednak wrócić do boksu i udowodnić, że drzemie w nim wielki potencjał. Mateusz Mazik, bo o nim mowa, jest liderem kadry polskich pięściarzy na mistrzostwa Europy w Mińsku.
Zakochany w boksie
Pochodzący z Rybnika-Boguszowic Mazik jest jednym z ośmiu polskich pięściarzy w historii, którzy wywalczyli medale młodzieżowych mistrzostw świata (do niedawna nazywanych mistrzostwami świata juniorów). W 2006 roku wywalczył brązowy medal w kategorii do 48 kg. W gronie ośmiu polskich medalistów są jeszcze: Jerzy Kaczmarek (1979), Andrzej Gołota (1985), Paweł Wierzbicki (2012) - wywalczyli srebrne krążki; Marek Ejsmont (1979), Henryk Zatyka (1985), Marcin Siwy (2008) i Dawid Michelus (2010) - wywalczyli brązowe medale.
Mazik ma dopiero 24 lata, a już bardzo bogatą biografię. Boksem zajmuje się od 15 lat. Trafił do tej dyscypliny sportu za sprawą taty, który zaprowadził go na salę treningową.
- Zanim trafiłem do boksu próbowałem chyba każdej dyscypliny sportu. W szkole byłem wybuchowy, nadpobudliwy. Dlatego tata zaprowadził mnie na salę bokserską i tak już zostało. Zauroczył mnie ten sport. Można powiedzieć, że zakochałem się w nim. Wydzielał we mnie taką adrenalinę, że czasem nawet przestawałem panować nad emocjami. To jest coś niepowtarzalnego. I będę to robił chyba zawsze - opowiada Mazik, który słynie z efektownego stylu walki.
Szczery do bólu
Szczególnie mogły podobać się jego pojedynki w World Series of Boxing. Tam zdobył serca publiczności swoją zawziętością i wielkim sercem do walki.
- Jestem niskim chłopakiem i nie ważę zbyt wiele, ale mam serce. Nigdy nie odpuściłem i nie odpuszczę nikomu. A bójki na ulicy? Nie było ich wcale tak dużo. Wcale nie jestem taki zły, jak złą mam reputację - przekonuje.
Rybniczanin bardzo często, przez swoje wypowiedzi, wpada w kłopoty. Taki ma charakter. Mówi bowiem prosto w oczy to, co myśli.
- Jestem szczerym chłopakiem. Mówię to, co myślę i to czasem wprowadza mnie w kłopoty. Mam to jednak w nosie. Nie mam zamiaru z nikim wchodzić w jakieś układy i klepać kogoś po plecach. Jeżeli coś mi nie pasuje, po prostu, mówię o tym otwarcie i szczerze. Nie mam zamiaru nikomu włazić w d.... Nieraz żałowałem wypowiedzianych słów, ale lepiej mówić prawdę prosto w oczy, a nie jak 70 procent ludzi, którzy klepią mnie po plecach, rzucać oszczerstwa w moją stronę. To jest nie fair. Rodzice zawsze uczyli mnie, że najważniejsze jest być fair wobec siebie, a wydaje mi się, że tak jest - mówi.
Trener jak ojciec
Bokserką przygodę rozpoczynał w Rybnickim Młodzieżowym Klubie Sportowym. Tam trafił pod skrzydła Anatola Jakimczuka, któremu wiele zawdzięcza.
- Trener jest dla mnie jak ojciec. To człowiek, który uratował mnie z osiedla, które rządzi się swoimi prawami. Zabrał mnie na treningi z ulicy. Mimo, że robiłem różne dziwne rzeczy, on cały czas we mnie wierzył. Poświęcał mi tyle samo czasu, co swojemu synowi, który jest w moim wieku - opowiada.
Jakimczuk ma wielki udział w sukcesach Mazika, a tych wcale nie było tak mało. Rybniczanin ma na swoim koncie tytuły wicemistrza Unii Europejskiej juniorów i seniorów, brązowy medal młodzieżowych mistrzostw świata i wiele medali mistrzostwo Polski w różnych kategoriach wiekowych.
Trzecie miejsce zajęte na młodzieżowych mistrzostwach Europy w 2006 roku dodało mu pewności siebie, choć tej i tak nigdy nie brakowało mu w ringu.
- Ten medal uświadomił mi, że stać mnie naprawdę na wiele w boksie. W Polsce jednak problem polega na tym, że nie ma rywalizacji. Gdyby w mojej wadze było więcej dobrych zawodników, to podnosiłbym cały czas swój poziom. A tak na pewno troszkę obrosłem w piórka - przyznaje.
Stracona pierwsza olimpijska szansa
Dzięki temu medalowi miał szansę wyjazdu na igrzyska olimpijskie do Pekinu. Trener kadry ustalił wówczas, że faworytem w wadze do 54 kg będzie Krzysztof Rogowski. Mazik miał mu pomagać w przygotowaniach do turniejów kwalifikacyjnych. Dwa pierwsze zakończyły się jednak niepowodzeniem. W trzecim swojego szczęścia miał spróbować Mazik, ale tym razem trener postawił na bardziej doświadczonego zawodnika, któremu jednak nie udało się wywalczyć olimpijskiej przepustki. W kwietniowych mistrzostwach Polski w 2008 roku Mazik pokonał Rogowskiego w finale.
Dzięki temu pojechał na listopadowe mistrzostwa Europy do Liverpoolu. W ćwierćfinale prowadził z Walijczykiem Andrew Selbym 4:3, by przegrać walkę 5:6.
- Dziesięć sekund przed końcem walki uderzyłem lewego haka. Cieszyłem się, że wygrałem i zdobyłem medal, a tymczasem dostałem ostrzeżenie za uderzenie poniżej pasa. Przegrałem walkę. Zacząłem płakać. To był dotychczas moja największa porażka. Całe życie poświęcam temu sportowi, a tu taki pech - wspomina.
W styczniu 2010 roku Mazik znakomicie zaprezentował się w meczu Polski z USA. Rybniczanin stoczył fenomenalną walkę z Adrianem Marschem. Gościem honorowym tego wydarzenia w Knurowie-Szczygłowicach był Andrzej Gołota. Mazik na ten mecz dotarł prosto ze zgrupowania kadry, która przygotowywała się do olimpijskich kwalifikacji.
Przeklęte THC
W czerwcu 2011 roku świat jednak zawalił się Mazikowi. Podczas meczu ligowego w Białymstoku pięściarz został poddany kontroli antydopingowej. W jego organizmie wykryto THC, czyli składnik aktywny marihuany i haszyszu.
- Nie wierzyłem w ogóle, że doszło do takiej sytuacji. Przez 11 dni byłem na obozie w Anglii. Wracając wylądowałem w Warszawie. Od razu jechałem na mecz ligowy do Białegostoku, gdzie wzięli mnie na kontrolę. Po pewnym czasie dzwoni trener, że jestem zawieszony. Akurat w tym czasie opuściłem kilka treningów, więc myślałem, że trener żartuje, bo chce żebym przyszedł na zajęcia. Kiedy dowiedziałem się, że chodzi o niedozwolony środek, to ręce mi opadły. Do niczego się nie przyznałem, bo nie było do czego - tłumaczy Mazik, który został zdyskwalifikowany na dwa lata.
Zaraz po cały zdarzeniu zamieścił na oficjalnej stronie internetowej klubu oświadczenie, w którym można było przeczytać: "Na mecz ligowy do Białegostoku pojechałem bezpośrednio z 11-dniowego zgrupowania kadry narodowej w Anglii. W trakcie podróży nie jadłem żadnych posiłków (zbijałem wagę) i nie paliłem nieznanych papierosów. Tak więc informuję, że ostatnie posiłki i napoje oraz odżywki spożyłem na obozie w Anglii oraz napoje w samolocie i Warsie w pociągu z Warszawy.
Mazik do tej pory zastanawia się, jak ta substancja znalazła się w jego organizmie.
- Nie wiem, jak to znalazło się w organizmie. Nie ma co ukrywać, że jest to tak dostępne w Polsce jak papierosy i jest to spotykane praktycznie wszędzie. Nie ciągnęło mnie do tego nigdy. Mam nauczkę na przyszłość. Nie wydaje mi się, że to ktoś zrobił specjalnie. To musiał być nieszczęśliwy wypadek, choć jestem świadom tego, że mam wielu wrogów - mówi.
Kolejny "kopniak" od życia
Po dyskwalifikacji rzucił treningi bokserskie. Poszedł do pracy. Dobrze zarabiał, pracując na taśmie. Po ośmiu miesiącach Polski Związek Bokserski odwiesił jednak karę.
- Obiecano mi wówczas, że jeśli zostanę mistrzem Polski, to pojadę na olimpijską kwalifikację. I tak było. Zostałem mistrzem Polski. Zostawiłem więc bardzo dobrze płatną pracę. Chciałem pojechać bowiem na igrzyska. Trener Wiesław Rudkowski z Czesławem Ptakiem okazali się jednak kłamcami. Od tego pierwszego dostałem do ręki medal olimpijski i usłyszałem, że jak wygram rywalizację, to on daje słowo, że zabierze mnie na te kwalifikacje i wówczas zdobędę taki sam medal. Rywalizację wygrałem, ale usłyszałem przez telefon, że za mocno biję i nie mogę przyjechać na sparingi. Poczułem się, jakbym dostał cegłówką w głowę. Chciałem jechać do Wisły na zgrupowanie i zrobić z tym porządek, ale jakoś mi to przeszło. Takie życie. Uciekły mi drugie igrzyska. Żałowałem, że wróciłem do boksu - opowiada.
Kolejny "kopniak" od życia nie załamał go. Choć otrzymywał oferty przejścia na zawodowstwo, nawet te ze Stanów Zjednoczonych, nie zdecydował się. Kiedyś w jednym z wywiadów powiedział, że przejście na zawodowstwo go nie interesuje i że do końca kariery pozostanie amatorem. Teraz jednak zmienił nieco zdanie, ale jak twierdzi, na przeszkodzie przejścia na zawodowstwo stoi jego... charakter.
- Miałem kilka ofert przejścia na zawodowstwo. Chcieli mnie Węgrzy. Nie ukrywam, że bardzo chciałbym iść do grona profesjonalistów, ale nie chcę się związać papierem. Znam swój charakter. Jestem świadom tego, że kontrakt promotorski jest skonstruowany tak, że nie mogę nic, a promotor co powie, to muszę to zrobić. Jeżeli dostałbym taki kontrakt, to chciałbym mieć zagwarantowane walki z najlepszymi. Nie jestem minimalistą i zawsze stawiam sobie najwyższe cele. Ambicja nie pozwoliłaby mi walczyć z kelnerami - twierdzi zdecydowanie.
Na razie skupia się jednak na tym, by w końcu osiągnąć znaczący sukces w gronie amatorów.
Liczy na sukces
- Liczę na finał mistrzostw Europy - zapowiada. - Każdy z zawodników będzie groźny. Na takich imprezach nie ma słabych rywali. Przede wszystkim bokserzy z dawnego ZSRR i Jugosławii. Moim zdaniem trudniej jest zdobyć medal mistrzostw Europy niż mistrzostw świata. Dam z siebie wszystko, a jeśli tylko wytrzyma głowa, to liczę na finał. Medal mnie zadowoli, ale chciałbym zaboksować w finale, w którym najlepiej byłoby wygrać - dodaje.
Do występu w Mińsku przygotowywał się bardzo solidnie. Od października spędził w domu zaledwie dwa tygodnie. Dzielnie znosi to jednak jego narzeczona Marta, która bardzo mobilizuje go także do nauki. Mazik nie miał bowiem okazji do tej pory skończyć szkoły średniej. Do tej pory zaliczył już wiele placówek. Teraz uczy się w Kielcach.
- Uczęszczam do zaocznego liceum ogólnokształcącego. Przeszedłem wiele szkół. Trzy razy byłem wyrzucany w II klasie za brak obecności. Gdybym wiedział, że to wszystko tak się potoczy, to na pewno zostałbym w szkole. Jak człowiek jest młody, to nie myśli jak powinien. Teraz szkoła jest dla mnie priorytetem. Bardzo pomaga mi w tym narzeczona, która kiedyś trenowała siatkówkę plażową - zdradza.
Na razie nie zastanawia się nad tym, czy dotrwa do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Wiele uzależnia od startu w mistrzostwach Europy w Mińsku.
- Mistrzostwa Europy w Mińsku są jedną z ostatnich moich szans, jak nie ostatnią. Jak mi nie pójdzie, to raczej moja przygoda z boksem nie potrwa długo. Mam przecież 24 lata i jeśli nie będę miał środków do życia, to powiem do widzenia - zapowiada, choć jak twierdzi pokusa startu na igrzyskach jest naprawdę ogromna: - Jak każdy sportowiec marzę o olimpijskim medalu. Do tego jednak daleka droga. Zawsze jak wyjeżdżam na turniej, to myślę tylko o tym, by wygrać ze wszystkimi. Choć zdaję sobie sprawę, że często jest to nierealne, nawet niekoniecznie z przyczyn czysto sportowych. Czas pokaże czy dotrwam do Rio. Nie wiem, co będzie. W boksie amatorskim nie ma bowiem pieniędzy. Na razie mam 300 złotych stypendium. Nie mam czasu na pracę, ale jakoś sobie radzę. Bardzo pomaga mi mój najwierniejszy kibic - dziadek Stanisław.
W tym sezonie Mazik zadebiutował w WSB w barwach Hussars Poland. Tam po raz pierwszy zetknął się z przepisami, które będą obowiązywały w boksie amatorskim od 1 czerwca. Dyscyplina ta wraca do korzeni i zawodnicy rywalizować będą bez kasków. Sędziowie będą zaś punktować, jak w boksie zawodowym.
- Wycofanie kasków z amatorskiego boksu to rewelacyjny pomysł. Nigdy lepiej mi sie nie boksowało niż w WSB. Lekkie klincze i faule, to jest piękna sprawa. W boksie zawodowym klincz to styl boksowania. Bez kasków można trafić rywala za ucho i to wszystko odczuje. A w kasku nie. Dzięki temu łatwiej będzie o sponsorów. Teraz do ringu wychodzi robot, u którego nie widać twarzy - tłumaczy.
Rybniczanin żałuje, że w tym roku nie miał szansy, by powalczyć o medale mistrzostw Polski. Finały tej imprezy zaplanowano bowiem w dniu rozgrywania meczu w WSB.
- Mateusz to zawodnik, którego stać na osiągnięcie wyniku na miarę mistrza świata i Europy. Problemy natury osobowościowej delikatnie go wzbraniają przed tym. Jeżeli sobie poradzi z tym, będzie w porządku, jeżeli nie, to będzie koniec jego kariery - ocenia Hubert Migaczew, trener kadry polskich pięściarzy.
Mazik zdaje sobie z tego sprawę: - Najgorzej, kiedy puszczą mi nerwy. Jeżeli ktoś wyprowadzi mnie z równowagi, przestaję panować nad sobą i zaczynam się bezmyślnie bić. A moją mocną stroną jest kiwka, kontra, kroczek do tyłu, przepuszczenie. Po prostu staram się okłamywać przeciwnika i myśleć w ringu. Kiedy jednak robię podwójną gardę i chce się bić to bardzo źle na tym wychodzę.
24-letni pięściarz zapowiada, że nawet, jeżeli nie uda mu się osiągnąć sportowych celów i będzie zmuszony do tego, by pójść do pracy, to i tak nie opuści swojej ukochanej dyscypliny sportu.
- W boks będę się bawił cały czas. Będę miał grubo ponad 30 lat, a i tak pojadę na mistrzostwa Polski bez przygotowania i jestem pewien, że zdobędę medal. Taki już jestem. Na pewno sobie nie odpuszczę pojedynczych startów - kończy.
Na razie mam 300 złotych stypendium. -ja czułbym się jakby splunęli mi w twarz nie widziałbym czy płakać czy smiać się!
Ja znowu uwazam ze najwazniejsze jest byc fair wobec siebie, poniewaz to oznacza zgode z wlasnymi ideałami i poczucie spelnienia oraz wlasnej wartosci.
"zobaczycie ze wyjdzie w gore "
Oby!