KSB: PAUL SYKES vs JOHN L. GARDNER
Obłąkanie Paula Sykesa zasługuje na osobną refleksję, w Kolekcji Spektakli Bokserskich przedstawimy dziś jedynie zarys problemu. Sykes pozostawił po sobie wiele otwartych ran, kilka dobrych walk i białego kruka, książkę ''Sweet Agony''. Arcydzieło literatury bokserskiej zadziwia bogactwem przeżyć i wyrazistym smakiem, dotkliwie poruszając temat autowykluczenia, ''słodkiej agonii'' psychopaty. W 1988 roku książka otrzymała nagrodę Koestlera, przyznawaną więziennym artystom.
''Byłem doskonale wytrenowanym dzieckiem, którego nie nauczono wyrażania emocji. Dopiero po latach odkryłem możliwości mojego błyskotliwego intelektu. Powiem wam, dlaczego tak sprawnie myślę. Otóż od kołyski stałem w ringu, a między linami twój mózg musi nieustannie pracować. Za kratami czytałem i czytałem. Nicholas Monsarrat, Norman Mailer, J.D. MacDonald, Balzac, Hugo... Jest tak wielu autorów godnych podziwu''.
Paul Sykes urodził się 20 maja 1946 roku w niewielkim, przemysłowym mieście Wakefield (West Yorkshire) jako syn Waltera i Betty. Kiedy miał cztery lata, ojciec kupił mu rękawice bokserskie. W wieku siedmiu lat Paul walczył już w gymie Robin Hood and Thorpe ABC. Później reprezentował barwy White Rose Boxing Club. Decydujący wpływ na ukształtowanie osobowości Paula wywarły regularne kary cielesne, jakich doznawał z rąk ojca. Walter był strażnikiem więziennym oraz dawnym wojskowym, w armii nauczył się boksować. Jego syn zaczął odreagowywać okrutną dyscyplinę za pomocą alkoholu i drobnych przestępstw. Podczas turniejów amatorskich sprawiał coraz więcej problemów. Mimo to młodego Sykesa uważano za jeden z najczystszych talentów wagi ciężkiej na Wyspach. Nikt nie przewidywał, że Paul zostanie całkowicie wciągniety w spiralę przemocy. Rozboje, pobicia i podlewane procentami ataki szału - bandycki ciąg uczynił z boksera stałego gościa angielskich więzień.
Szansa na przywrócenie do sportowego życia pojawiła się w siedemdziesiątym trzecim. Po odsiedzeniu długiego wyroku za brutalny napad Sykes wyszedł na wolność i stoczył nawet kilka walk w reprezentacji Anglii, pokonując m.in. Petera Hussinga - wielokrotnego mistrza Niemiec, brązowego medalistę olimpijskiego i przyszłego mistrza Europy. Pomagał także samemu Joe Frazierowi, dając legendzie ostre sparingi przed czerwcową walką z Bugnerem. Oczarowany trener i menadżer Fraziera, Yank Durham zaprosił Sykesa do Filadelfii, ale zmarł nagle na przełomie sierpnia i września. Pod koniec jesieni Paul obrabował punkt bukmacherski, dostał cztery lata i znowu odwiedził przymusowe sanatorium.
100 kilogramów żywej wagi, 190 centymetrów wzrostu, 31 wiosen na potężnym, owłosionym karku. Dołóż do tego wciąż spore umiejętności bokserskie, ciężkie ręce i lont cierpliwości krótszy niż uderzenie serca. Takim zestawem dysponował Paul Sykes, gdy w 1977 roku podpisywał zawodowy kontrakt. Jego promotor, Manny Goodall przekonywał Paula, że to ostatni moment na osiągnięcie chwały. Tymczasem legendarny menadżer Tommy Miller stworzył Sykes'owi profesjonalny team. Otoczony opieką ''ciężki'' z Wakefield przebojem wdarł się do krajowej czołówki, wygrywając sześć z ośmiu pierwszych walk. Kontrowersje wzbudzały pojedynki z Neilem Malpassem (porażka przez dyskwalifikację i remis, w obu przypadkach przeważał Sykes), lecz rozbicie Neville'a Meade'a (późniejszego mistrza Wielkiej Brytanii) i ścięcie Amerykanina Dave'a ''Doca'' Wilsona (Paul omal go nie zabił) zapewniły dzikiemu watażce starcie o pas.
Krępy Londyńczyk John L. Gardner był przeciwieństwem Sykesa; zrównoważonym człowiekiem, który znakomicie się prowadził. W ringu potrafił wywierać mądrą presję, polegając na technice i kondycji. Jedyną poważną wadą Gardnera był brak dynamitu w rękawicach. John wykańczał przeciwników seriami ciosów w półdystansie, rzadko wyprowadzał pojedyncze uderzenia. Pokonując tak Billy'ego Airda (1978, TKO w piątej rundzie) zdobył tytuł Mistrza Wielkiej Brytanii. Wcześniej walczył z pięściarzami drugiego i trzeciego planu, doznał jednej porażki (1977, szybkie KO po lucky shocie Ibara Arringtona). Do pojedynku z Sykesem przystępował bez cienia niepokoju, wierząc w moc swojego doświadczenia.
Oszczędne oświetlenie Wembley Arena przypominało scenografię spektaklu Becketta. Od pierwszego gongu rozgorzała bitwa na środku ringu. Sykes dobrze operował lewym prostym i szukał szczęki Gardnera podbródkowymi. Zrezygnował przy tym z walki w dystansie, nie cofał się ani o krok. Minęło 70 sekund i Gardner otrzymał celny prawy z dołu. Wydawało się, że Sykes spycha rywala do obrony. Mistrz szybko opanował sytuację kilkoma krótkimi ciosami, a w trzeciej minucie wymienił z Paulem krosy. Druga odsłona zaczęła się od dwóch prawych Sykesa, który osiągał przewagę, by za chwilę zainkasować. Gardner mielił jak maszynka do mięsa, challenger grzmocił bez wytchnienia. Przebieg jatki uległ zmianie po siedmiu minutach. Mordercze tempo zabierało Paulowi siłę. Zdecydował się na desperacki rajd w czwartej rundzie i zgasł. Nie mógł chyba uwierzyć, że John L. przyjmuje wszystko bez zmrużenia oka. W połowie szóstej rundy Sykes huknął jeszcze lewym sierpowym, został jednak niemal natychmiast skarcony. Pojedynek zakończyło pokazanie Gardnerowi pleców.
Ostatnią walkę w swojej karierze Paul stoczył osiem miesięcy po porażce z Gardnerem. Ngozika Ekwelum w pierwszej rundzie znokautował Sykesa w Lagos. Krążyły pogłoski o korupcji, podobno Brytyjczyk sprzedał pojedynek. Nie uznawał żadnych reguł. Według nieoficjalnych danych, w okresie 1964-1990 spędził 21 lat w 25 więzieniach. Postać jednego z postrachów ówczesnej Anglii, ''psychola z Wakefield'' przybliżył dokument Rogera Greenwooda ''Paul Sykes: At Large''. Ta swoista tragikomedia jest najlepszym filmem, jaki kiedykolwiek zobaczycie. Jej bohater zmarł 7 marca 2007 roku - wyniszczony nałogiem i wyśmiewany. Dwaj synowie Paula odsiadują dożywocie.
Sportowe laury były przeznaczone Gardnerowi. Przegrał wprawdzie z Jimmym Youngiem (1979, gładko na punkty) i Michaelem Dokesem (1981, straszny nokaut), ale zdobył mistrzostwo Europy (1980, zmielenie Rudy'ego Gauwe). Wszyscy Johna szanują, uczciwy z niego chłop.
A co do pobytu w wiezieniu to ten typ nawet sie nie umywa do naszego swojskiego terminatora Artura Szpilki ktory pojechalby z tym konfidentem jak z fura zlomu na skup zelastwa.