WOJNA DLA BELTRANA
Prawdziwe bombardowanie zgotowali kibicom zgromadzonym w hotelu/kasynie Mirage w Las Vegas Raymundo Beltran (26-6, 17 KO) i Ji-Hoon Kim (24-7, 18 KO). Meksykanin wygrał jednogłośnie na punkty 98-92, 98-92 i 97-94 i obronił tytuł NABF w wadze lekkiej, jednak na ten sukces musiał ciężko zapracować. Zwłaszcza, że zanim przejął inicjatywę to na starcie zaliczył czysty nokdaun.
Widowisko zaczęło się wraz z pierwszym gongiem. Sygnał do ataku dał Kim, nieustannie wywierając presję na sparingpartnerze Manny’ego Pacquiao. Koreańczyk trafił już w pierwszej rundzie idealnym lewym sierpowym i ściął "Sugara" z nóg. Wydawało się, że przybysz z Azji lada moment przełamie Beltrana, ale nic z tych rzeczy. Cudowne ocknięcie Latynosa nastąpiło na kilka sekund przed końcem pierwszego starcia, gdy dokładnie tą samą bronią, czyli sierpem z lewej ręki, posłał Kima na deski. Takiego zwrotu akcji chyba nikt się nie spodziewał.
W drugim starciu ewidentnie poniżej pasa uderzył Kim. Mordercze tempo nie spadało przez kolejne trzy minuty. Trzecia partia wydawała się kluczowa dla losów pojedynku. Trenowany przez Freddiego Roacha Beltran skupił się na atakowaniu dolnych partii ciała i zyskał przewagę. "Volcano" przyjął niezliczoną liczbę soczystych ciosów na korpus i w tylko sobie znany sposób przetrwał ten huragan.
Od czwartej rundy nakreśliła się przewaga Beltrana, który pomimo widocznego braku defensywy bił osłabionego Kima. Do samego końca dziesięciorundowej wojny pięściarze szukali szczęścia w półdystansie. Lepsze wrażenia sprawiał Meksykanin, niezaprzeczalnie po jego stronie była kondycja. Końcówka walki stała pod znakiem wymiany cios za cios. Zwolennicy twardej, męskiej rywalizacji z pewnością mogli być usatysfakcjonowani główną atrakcją gali transmitowanej przez ESPN.