MANFREDO JR: NIE CHCIAŁEM KOŃCZYĆ PORAŻKĄ
Nie tylko Ricky Hatton wróci w listopadzie do boksu po kilkunastu miesiącach spędzonych na emeryturze. Pięć dni po tym, jak „Hitman” zmierzy się w Manchesterze z Wiaczesławem Senczenką, po drugiej stronie oceanu do ringu ponownie wejdzie uczestnik pierwszej edycji programu The Contender Peter Manfredo Jr (37-7, 20 KO). Po ubiegłorocznej porażce z Julio Cesarem Chavezem Jr Amerykanin postanowił zawiesić rękawice na kołku, ale długo bez sportu nie potrafił wytrzymać i 29 listopada w mieście Lincoln skrzyżuje rękawice z Rayco Saundersem (22-18-2, 9 KO).
- Nie chciałem kończyć kariery porażką. Chcę odejść jako zwycięzca. Mój ojciec kończył porażką, tak samo mój wujek. Chcę to zmienić – mówi 31-letni pięściarz.
Manfredo Jr spędził ostatnie sześć tygodni w Kalifornii, gdzie przygotowywał się do powrotu pod okiem Freddie’ego Roacha, z którym pracował już w latach 2006-2007. Pięściarz długo był prowadzony przez swojego ojca, ale senior nie jest zwolennikiem wznowienia przez syna bokserskiej kariery.
- Ojciec tego nie popiera, nie chce, żeby znowu walczył. Od początku wiedziałem więc, że jeżeli to zrobię, moim trenerem będzie Freddie. Gdy trenujesz z Freddie’em i masz zły dzień w gymie, zapominasz o tym. Gdy trenowałem z ojcem, atmosfera tego złego dnia przechodziła też na dzień następny. Ciągle się spieraliśmy. Jeżeli akurat o boks chodzi, sądzę, że będzie lepiej, jeżeli będziemy osobno – twierdzi.
Amerykanin zdradza, że już w pierwszej walce po powrocie mógł boksować o dobre pieniądze z uznanym rywalem, lecz wolał nie ryzykować i wybrał mniej wymagającego przeciwnika.
- Dostałem już dobrą - sześciocyfrową - ofertę, ale ją odrzuciłem. To będzie mój pierwszy pojedynek od roku, zobaczymy jak to się ułoży. Może i będzie to też moja ostatnia walka, kto wie? Ostrożnie do tego podchodzę, wszystko po kolei – mówi.