Patterson, Floyd
Niestety, mimo że nigdy nie doczekał się takiego statusu jak Joe Louis, albo Muhammad Ali, Floyd Patterson (55-8-1, 40 KO) bezsprzecznie należy do wyjątkowo utalentowanych i niezapomnianych pięściarzy, którzy swoimi wspaniałymi osiągnięciami na stałe zapisali się w historii boksu zawodowego. Według wielu ekspertów to właśnie on posiadał najszybsze pięści w biznesie, które doprowadziły go do tak wielu sukcesów.
Urodził się 4 stycznia 1935 roku w miejscowości Waco w Północnej Karolinie, będąc najmłodszym z jedenaściorga rodzeństwa. Rodzina przyszłego czempiona wszechwag, tak jak większość czarnoskórych rodzin w tamtym okresie, była bardzo biedna i prawdopodobnie w poszukiwaniu pracy przeprowadziła się do Nowego Jorku. Tam młodziutki Floyd wpadł kilka razy na drobnych kradzieżach, które zmusiły rodziców do wysłania go do rygorystycznej szkoły dla chłopców. Po jej ukończeniu, mając około 14 lat, trafił pod skrzydła fantastycznego trenera (który stał się później ojcem sukcesów także m.in. Mike Tysona), Cusa D’Amato. Ten wspaniały szkoleniowiec, ale i psycholog zastąpił zamieszkałemu w getcie małemu dzieciakowi ojca i stał się jego mentorem.
Pierwszym głośnym sukcesem zaledwie 17-letniego Pattersona było wywalczenie złotego medalu w wadze średniej na igrzyskach w Helsinkach w 1952 roku. Opromieniony sławą mistrza olimpijskiego Floyd podpisuje kontrakt zawodowy i debiutuje 12 września 1952 roku nokautując niejakiego Eddiego Godbolda. Szybko zyskuje uznanie kibiców i respekt rywali prezentując w ringu błyskawiczne kombinacje, nierzadko składające się z sześciu potężnych, niezwykle precyzyjnych i ciężkich dla uchwycenia ciosów. Doskonale opanował także poruszanie się na nogach, pozostając wręcz nieuchwytny dla przeciwników.
Kubłem zimnej wody dla rozpędzonego Floyda była jednak jego 14. walka z doświadczonym Joeyem Maximem (82-29-4, 21 KO) w czerwcu 1954 roku. Weteran z Cleveland wypunktował młodego wilka na dystansie 8. rund. Pierwsza porażka w karierze zadziałała jednak mobilizująco na przyszłą gwiazdę ringów zawodowych, który ze zdwojoną energią przykładał się do treningów i bez większych problemów zwyciężał kolejnych rywali.
Przełomową walką Pattersona było starcie z Tommym "Hiricanem" Jacksonem (34-9-1, 16 KO), do jakiego doszło na ringu w Madison Square Garden w Nowym Jorku w czerwcu 1956 roku. Zwycięzca tej konfrontacji miał zapewnione kolejne starcie już o mistrzostwo świata wszechwag. Po niezwykle zaciętych 12. rundach niejednogłośnie na punkty wygrał pięściarz z Brooklynu i to on w listopadzie na Chicago Stadium skrzyżował rękawice z legendarnym Archie Moorem (185-23-10, 131 KO). Patterson świetnie wykorzystał tę wielką szansę i znokautował podstarzałego już arcymistrza pięści z Benoit w Mississippi już w 5. rundzie klasycznym lewym sierpowym. Dzięki temu został wówczas najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej, mając dokładnie 21 lat. Dużo później rekord ten poprawił kolejny podopieczny Cusa D’Amato, wspomniany już wyżej Mike Tyson.
Świeżo upieczony król wagi ciężkiej już w pierwszej obronie zmierzył się z niebezpiecznym i dopominającym się rewanżu Tommym "Hurricanem" Jacksonem. Tym razem, w odróżnieniu od ich pierwszego starcia, żadnych kontrowersji nie było. Patterson zastopował przeciwnika ze Sparty w stanie Georgia w 10. odsłonie. Kolejnym pretendentem do tytułu również nie był byle kto. W sierpniu 1957 roku naprzeciwko Floyda stanął Pete Rademacher (15-7-1, 8 KO). Dla boksera z Grandview był to debiut na profesjonalnych ringach, ale w 1956 roku jako amator wywalczył mistrzostwo olimpijskie w wadze ciężkiej i to samo chciał powtórzyć na ringu zawodowym. Jego plany pomieszał sporo lżejszy, ale zwinny jak tygrys i uderzający z siłą parowego młota czempion z Brooklynu. Po wspaniałej bitwie Patterson odprawił go z kwitkiem. Sześć razy posyłał Rademachera na deski, zanim ostatecznie znokautował go w 6. rundzie.
Po kolejnych dwóch skutecznych obronach, niespodziewanie w czerwcu 1959 roku zdemolował go i odebrał mu tytuł niepokonany, ale mało znany Ingemar Johansson (26-2, 17 KO). Pochodzący z Gothenburga Szwed zastopował pewnego siebie mistrza świata już w 3. rundzie, podczas której aż siedem razy posyłał Pattersona na deski. Do rewanżu doszło prawie równo rok później znowu na ringu w Nowym Jorku. Żądny zemsty Floyd tym razem zmobilizowany i skoncentrowany odpłacił swojemu pogromcy pięknym za nadobne i znokautował go w 5. odsłonie. Tym samym odzyskał pas mistrza świata wszechwag i złamał panującą dotychczas żelazną regułę, mówiącą o tym, że "oni nigdy nie wracają".
Po stosunkowo niedługich, ale obfitujących w wielkie emocje dwóch potyczkach amerykańsko-szwedzkich, kibice doczekali się także i trzeciej. Tym razem rywale spotkali się w Miami Beach na Florydzie w marcu 1961 roku i ponownie przed czasem zwyciężył świetny Patterson, ale wcześniej na samym początku walki w rundzie pierwszej sam dwukrotnie wylądował na macie ringu. Zdołał się jednak pozbierać i sam doprowadził do liczenia Johanssona, aby zastopować go ostatecznie w 6. rundzie. Szwed po tej kolejnej druzgocącej porażce stoczył jeszcze tylko cztery zwycięskie pojedynki i zakończył sportowa karierę.
Tymczasem Floyd w grudniu tego samego roku znokautował niepokonanego Toma McNeeley’a (37-14, 28 KO), którego w ciągu czterech rund aż 11 razy posyłał na deski i we wrześniu 1962 roku w Chicago, stanął w ringu oko w oko z silnym jak niedźwiedź Sonny Listonem (50-4, 39 KO).
Pochodzący z Saint Louis Liston, który obracał się w szemranym towarzystwie i po cichu mówiło się o jego powiązaniach ze światem przestępczym, nie dał świetnemu technicznie Pattersonowi żadnych szans, nokautując go już w 1. rundzie. Dokładnie ten sam scenariusz powtórzył się w lipcu 1963 roku w Las Vegas. Sonny znowu w 1. odsłonie powalił swoimi morderczymi ciosami rywala z Nowego Jorku.
Te dwa brutalne nokauty nie załamały ambitnego i wciąż wierzącego w swoje siły i umiejętności Floyda. W 1964 roku stoczył trzy zwycięskie pojedynki i w lutym 1965 roku skrzyżował rękawice z Georgem Cuvalo (73-18-2, 64 KO). Razem z twardym Kanadyjczykiem stworzyli niezwykłe widowisko, w którym amerykański pięściarz zwyciężył jednogłośnie na punkty po niesamowitych 12. rundach. Magazyn The Ring uznał tę bitwę za "Walkę Roku 1965".
W listopadzie tego samego roku Patterson stanął przed kolejną szansą odzyskania tytułu mistrzowskiego, który piastował wówczas inny fenomenalny pięściarz tamtych lat, Muhammad Ali (56-5, 37 KO). Bokser z Louisville nie bez powodu nazywany "The Greatest", zastopował dzielnego pretendenta w 12. rundzie.
I ta przegrana nie ostudziła zapału Nowojorczyka. We wrześniu 1966 roku pojechał do Anglii, gdzie na wypełnionym po brzegi słynnym londyńskim stadionie Wembley, zmierzył się z lokalnym bohaterem Henry Cooperem (40-14-1, 27 KO). Ku rozpaczy tysięcy brytyjskich kibiców, "Our Henry" nieoczekiwanie padł w 4. rundzie pod ciosami obdarzonego kocią zwinnością i niesamowitą dynamiką Pattersona.
We wrześniu 1968 roku już po raz piąty przystąpił do pojedynku w którego stawce był mistrzowski pas wagi ciężkiej. Tym razem był to tytuł federacji WBA należący do Jimmy Ellisa (40-12-1, 24 KO). Pochodzący z tego samego miasta co Ali Ellis, zwyciężył Floyda na punkty, ale wielu uważało, że to Patterson był wtedy tym, który zasłużył na zwycięstwo.
Po tej przegranej czarnoskóry wirtuoz pięści zrobił sobie aż dwa lata przerwy i powrócił dopiero w 1970 roku. Po pokonaniu dziewięciu przeciwników we wrześniu 1972 roku po raz kolejny skrzyżował rękawice z wracającym do boksu Muhammadem Ali. Ponownie historia się powtórzyła i uważany za ikonę boksu zawodowego pięściarz nie miał litości nad mającym już najlepsze lata dawno za sobą Pattersonem, stopując go w 7. rundzie.
Po tej porażce były mistrz świata wszechwag ostatecznie zawiesił rękawice na kołku. Przebywając na sportowej emeryturze zajął się organizowaniem pomocy dla bezdomnych oraz trudnej młodzieży z gett, pomagając im odnaleźć sens życia i służąc pomocą materialną. Zawsze propagował boks i zdrowy styl życia. W 1982 i 1983 roku razem ze swoim wielkim ringowym rywalem Szwedem Ingemarem Johanssonem, przebiegł maraton w Sztokholmie. Oczywiście w dowód jego ringowych osiągnięć wybrano go do International Boxing Hall of Fame i World Boxing Hall of Fame. Ten wielki Czempion zmarł 11 maja 2006 roku w mieście New Paltz. Niech odpoczywa w pokoju.
Frazier podobno zrezygnował z turnieju o tron po banicji Alego... właśnie bo obawiał się Patersona. Podobnie jak chodziły słuchy że jednym z Floyd był jednym z powodów odejścia Marciano. Sądząc po walkach Pattersona z późniejszymi białymi osiłkami - Chuvalo, Bonavena,Cooper itp miał ogromne szanse go pokonać.
Dno, marność i mizeria. Kogo zatrudniają na tych portlach?
Oczywiście masz rację w pierwszym zdaniu swojego posta, ale w drugim trochę za ostro pojechałeś- według mnie.
Wypowiedź pisemna pana Czuby jest trochę niefortunna i uważam, że w zamyśle autora nie miała taką być. Chciał dobrze, a wyszło źle.
Rada praktyczna dla redaktora, zeby unikał zdań wielokrotnie złożonych na korzyść prostych i używał w jednym zdaniu czasowników w tym samym czasie, bo w kilku wyraźnie gubi wątek i- co najgorsze, traci sens.
Chętnie przeczytałbym też o karierze tego Szweda- Ingemara Johanssona.