WÓZ ALBO PRZEWÓZ, MANNY
Wybór Juana Manuela Marqueza (54-6-1, 39 KO) na kolejnego rywala to świetne posunięcie Manny’ego Pacquiao (54-4-2, 38 KO) jako sportowca oraz marketingowca, ale i konieczne.
Z topowymi bokserami wcale nie jest tak, że z racji swej sportowej potęgi nic nie muszą. Wręcz przeciwnie. Karuzela Manny’ego Pacquiao od paru dobrych lat kręci się wokół tematu walki z Floydem Mayweatherem Juniorem (42-0, 26 KO), co z jednej strony utrzymuje niebywałe zainteresowanie Filipińczykiem, lecz z drugiej, patrząc od środka, dla niego samego musi być równie wielkim utrapieniem. Od "Pacmana", jak na bohatera jednego z najbardziej zaciekłych - póki co tylko koresponedncyjnych, ale jednak - pojedynków świata wymaga się nieporównywalnie więcej, niż od któregokolwiek pięściarza. Bez względu na to czy zamierza stanąć w jednym ringu z "Moneyem", czy nie.
Stąd czwarta już potyczka z Marquezem, będąca niczym innym, jak tylko koniecznością, wynikającą z tegorocznej porażki z Timothym Bradleyem (29-0, 12 KO). Meksykanin okazuje się lekiem na całe zło wokół Pacquiao, nie mogącego pozwolić sobie na stratę dystansu w wyścigu ku koronie króla P4P. Decyzja na pojedynek z rywalem, który jak żaden inny, wyjąwszy rzecz jasna Mayweathera, jest w stanie odzyskać nadszarpaną w czerwcu markę idealnego kontendera dla niepokonanego Amerykanina, wydaje się posunięciem iście napoleońskim, kiedy w rzeczywistości jest naturalnym wyborem. Ale historia starć Pacquiao-Marquez ma drugie dno i żyje swoim własnym, równie emocjonującym życiem.
Kiedy niespełna rok temu po ostatnim gongu gali w MGM Grand Michael Buffer ogłaszał wynik trzeciego pojedynku pięściarzy, gdzieś w głębi duszy Pacquiao musiał zdawać sobie sprawę, że pozostawił w ringu wiele wątpliwości, a Marquez podważył jego kompetencje w środowisku bokserskim jak nikt inny. Dlatego w odpowiedzi na pytanie dziennikarza ESPN o wybór Meksykanina na grudniowego rywala, Filipińczyk stwierdził, że chce pozbyć się wszelkich wątpliwości co do tego kto tak na prawdę jest lepszy.
- Ludzie ciągle pytają czy rzeczywiście czuje się zwycięzcą tych trzech pojedynków. W końcu zdałem sobie sprawę, że coś nie gra, że muszę zrobić to jeszcze raz; tym razem krótko, przez nokaut - wyjaśnia Pacquiao.
Mało jest sportowców, którzy liczyliby się z opinią publiczną na tyle, by dla jej szacunku - niczym Dante - zejść do samego piekła. "Pacman" postawił na szali całą karierę, jak i jej przyszłość, ale już przed wyjściem między liny z Marquezem zyskał coś, czego nikt mu nie odbierze - niepodważalną reputację. Bo któż odważyłby się po raz czwarty wejść między liny z rywalem, który jak żaden inny zdaje sobie sprawę, iż jest w stanie wygrać. Zwłaszcza z wielkim Pacquiao.
Kibice już zacierają ręce. Nagle okazało się, że nie muszą szukać nowych wątków, skoro stare są ciągle żywe, a doprowadzenie ich do puenty przyniesie o wiele więcej satysfakcji. A dopóki Floydowi Mayweatherowi Juniorowi nie powinie się noga, dopóty Manny Pacquiao będzie musiał walczyć o miano jego najgodniejszego rywala. Juan Manuel Marquez to jeden z nielicznych pięściarzy, którzy są w stanie podbić stawkę Flipińczyka.
Lub zupełnie zaniżyć.
Co, złe porównanie?
Manny zacznie ekscytować jak znokautuje Marqueza albo podpisze kontrakt na walkę z Floydem. W każdym innym wypadku spowszednieje