MANNY WYBRAŁ MARQUEZA
Michael Koncz wyjawił, że wielokrotny mistrz świata i czołowy pięściarz rankingów bez podziału na kategorie wagowe, Manny Pacquiao (54-4-2, 38 KO), podjął w końcu ostateczną decyzję i 8 grudnia w MGM Grand w Las Vegas po raz czwarty zmierzy się ze swym odwiecznym rywalem - Juanem Manuelem Marquezem (54-6-1, 39 KO).
Ich trylogia należy do najciekawszych w historii boksu. "Pacman" i "Dinamita" trzykrotnie mierzyli się w ringu i tak naprawdę żadne starcie nie zakończyło się zdecydowanym zwycięstwem króregokolwiek z nich. W 2004 roku padł kontrowersyjny remis, choć Filipińczyk w pierwszej rundzie aż trzy razy rzucał Meksykanina na deski. Później w ringu rozgorzała prawdziwa wojna i Juanma odrobił co najmniej część strat. Na korzystny dla niego końcowy wynik wpłynął także fakt, że jeden z sędziów popełnił błąd punktując pierwszą odsłonę.
W drugiej walce (2008) emocji znów nie brakowało i od pierwszych sekund przeciwnicy zarzucali się celnymi uderzeniami. Na przestrzeni dwunastu rund obydwaj byli zranieni po kilka razy, jednak nieco mocniej bił "Pacman", który w trzeciej rundzie posłał Marqueza na deski, dzięki czemu wygrał dwa do remisu (jednym punktem!). Kontrowersyjnie zakończył się również ostatni pojedynek, który odbył się w listopadzie ubiegłego roku. Zdaniem wielu obserwatorów świetnie dysponowany "Dinamita" zasłużył na punktowe zwycięstwo, ale sędziowie byli innego zdania i wyżej ocenili bardziej aktywnego i częściej trafiającego Pacquiao. Czwarta batalia powinna w końcu przynieść odpowiedź na pytanie, który z nich jest lepszy.
- Manny chce dać kibicom wielkie emocje - tłumaczy Koncz. - Wiemy, że mamy za sobą całe Filipiny, ale wcześniej oglądali nas także Meksykanie, którzy są prawdziwie bokserskim narodem. Manny i ja dwa razy byliśmy w Meksyku na wakacjach. Jest tam bardzo szanowany. Po ostatniej walce z Marquezem wygwizdano nas, co nieco bolało. Straciliśmy część meksykańskich fanów. Tylko z Marquezem możemy zapewnić odpowiednie emocje. Z Bradleyem byłoby to niemożliwe. Inna przyczyna to fakt, że chcemy odzyskać to, co straciliśmy po ostatniej walce z Marquezem - miłość meksykańskich kibiców.
- Nic nie odbieramy Marquezowi. Ostatnim razem był w świetnej formie. Zadziwił mnie. Był w doskonałej formie i świetnie spisał się w ringu. My z kolei mieliśmy swoje problemy. To żadna wymówka, ale ja i Manny wiemy, że istniały osobiste problemy, o których nie chcemy mówić. Obydwaj wiemy, że Manny nie był przygotowany na 100%. Dlatego nie winimy kibiców za to, że nas wygwizdali. On nie dał im tego, co mógł dać - dodaje doradca "Pacmana". - Floyd ma prawo odpocząć, nie możemy na niego czekać. Niektórzy bokserzy mogą robić sobie przerwy i nic na tym nie tracą, ale Manny powinien pozostać aktywny.
Koncz jest przekonany, że Marquez i Pacquiao będą bardzo zmotywowani, by zakończyć odwieczną rywalizację nokautem, który wyjaśni sprawę raz na zawsze. - Naprawdę wierzę, że chcą to zrobić bez sędziów. Chcą, żeby tym razem jeden znokautował drugiego.
Jeśli chodzi o Miguela Cotto (37-3, 30 KO), to właśnie z nim Manny chciał walczyć najbardziej, ale Portorykańczyk wybrał powrót w Madison Square Garden, gdzie za mniejsze pieniądze zaboksuje z mistrzem WBA regular - Austinem Troutem (25-0, 14 KO).
- Bokserzy wiedzą, kiedy nie mogą pokonać przeszkody. Manny nie pobił Cotto... On go zniszczył. Floyd pokonał Cotto i zrobił to wyraźnie, ale Manny go zmasakrował. Cotto padał na deski, zbierał straszne lanie, cały krwawił. Moim zdaniem bokserzy wiedzą, kiedy zderzają się ze ścianą. Wiedzą, kiedy mierzą się z kimś, kto z jakiejś przyczyny - dzięki szybkości, celnym kontrom albo sile - jest poza ich zasięgiem. Cotto wychodzi do ringu i ryzykuje swoim życiem w każdej walce, więc ma prawo podejmować takie decyzje. Myślę, że poprzednia walka z Mannym wpłynęła na jego wybór. To on był na szczycie naszej listy życzeń. Nie wiem, czy już to kiedyś mówiliśmy, ale najbardziej zależało nam na rewanżu z Cotto.