EUGENIUSZ NOWAK - PIERWSZY OLIMPIJCZYK
Gdy boksował na igrzyskach, „Papa” Stamm nie był jeszcze „Papą”, a tych, dla których stał się „Papą” nie było nawet na świecie. Przerośli go sławą, ale to on przecierał szlaki. Na tydzień przed igrzyskami w Londynie, na których nie wystąpi żaden pięściarz znad Wisły, przypominamy sylwetkę Eugeniusza Nowaka, uczestnika Paryża 1924, pierwszego olimpijskiego przystanku w historii polskiego boksu.
Urodził się 30 grudnia 1895 roku w Krakowie. Od małego ciągnęło go do sportu i morza. Gdy trochę podrósł, fascynację łajbami zamienił w czyn, zaciągając się jako majtek na austriacki krążownik Novara. Potem dostał się na okręt S.M.S Szent Istvan. - Istna wieża Babel – mówił. Prawie 400 facetów, z różnych stron świata, w tym dziesięciu Polaków.
Na morzu robić można niewiele. Zapalić, popić, zagrać w karty, może coś poczytać, ewentualnie chwilę popracować. I myśleć, co dalej – a gdy się myśli, co dalej, mając przed oczami snujących się, zamkniętych na małej przestrzeni samców, wpadnie się w końcu na stary jak świat pomysł – walczymy! Nie inaczej było na Szent Istvan. To właśnie tam Nowak zaliczył pięściarski debiut.
- Był to boks dziki, nie ujęty przepisami. Nie było żadnych rund. Walczyło się wówczas do upadłego. Zwycięstwo odnosił ten, który uczynił przeciwnika niezdolnym do walki. Ring tworzyło się w ten sposób, że na pokładzie okrętu rozciągano matę. Liny były… „żywe” tzn. składające się z samych marynarzy, którzy otaczali gęstym murem walczące pary, zagrzewając je okrzykami do wysiłku. Zawodnicy dobierani byli do siebie kategoriami według kart lekarskich, na których obok rysopisu figurowała waga. Rozdawano rękawice i zaczynała się bezlitosna, mordercza młocka – relacjonował.
Walk na punkty nie było. Gdy zawodnicy już nie mogli, a żaden nie chciał zrezygnować, dawano im chwilę na odpoczynek. I znowu – bach, bach!
Nowakowi to bach, bach bardzo się spodobało. Miał dobre warunki, przydzielono go do wagi półciężkiej. Nokautował największych kozaków.
Pod koniec 1916, gdy pierwsza wojna trwała w najlepsze, przebywał z załogą na Adriatyku. Ich okręt został storpedowany przez włoski ślizgowiec. Zatonął. Blisko 700 ofiar. Nowak się uratował. Się i jednego z członków załogi.
- Rodzina wyratowanego przez długie lata przysyłała mi w dowód wdzięczności kwiaty – wspominał później.
Marynarzem był do 1920. W tym właśnie roku został powołany do Warszawy na pierwszy kurs YMCA. Ukończył go już w 1921, z wyróżnieniem. Boks wykładał wówczas amerykański trener Georg Burford. - Właśnie tu zostałem bezpowrotnie zdobyty dla boksu – mówił.
Szybko wziął się do pracy. Wkrótce zorganizował z pomocą innych 14-dniowe tournee po kraju, które miało na celu popularyzację pięściarstwa.
- Początki były bardzo ciężkie. Dzień w dzień przez okrągłe dwa tygodnie staczałem pokazowe walki, początkowo z Burfordem (wyjechał wkrótce do Stanów Zjednoczonych) a później z kim się tylko dało. (…) Często leczyłem w pociągu kompresami doznane kontuzje, aby już następnego dnia stanąć do kolejnej pokazówki – opowiadał.
W 1924 podczas pierwszych mistrzostw Polski zdobył srebro w wadze półciężkiej. W tym samym roku, po 28 latach od pierwszych nowożytnych zawodów w Atenach, polskie pięściarstwo zadebiutowało na igrzyskach olimpijskich. Oprócz Nowaka do Paryża udali się Jan Ertmański, Jan Gerbich, Tomasz Konarzewski i Adam Świtek. Żadnemu się nie powiodło. Nowak po raz pierwszy w życiu został znokautowany – już w pierwszej rundzie pokonał go Irlandczyk William Murphy.
- Duży wpływ na moją porażkę miało m.in. duszenie wagi (blisko 7 kg) z półciężkiej do średniej – wspominał.
Po powrocie z igrzysk boksował jeszcze przez kilka lat. Potem zajął się trenerką w pabianickim Włókniarzu. Sukcesu na paryskich igrzyskach nie odniósł, ale w jego domu na ulicy Skromnej 4 pamiątkowy medal uczestnictwa w imprezie zajmował szczególne miejsce.
Zmarł 31 marca 1988 roku.
oprac. własne na podstawie "Ring Wolny", nr 1, maj 1956; cytaty - zachowano oryginalną pisownię.