DLACZEGO? PRZECIEŻ TO TAK PROSTE...
Wczoraj stanąłem przed trudnym wyborem. Kupić, czy nie kupić PPV? W mojej ocenie 30 złotych to była zbyt wygórowana cena i powinna wynieść ok 18-20 złotych, ale miłość do boksu i sympatia do chłopaków powodowała rozterki. Bo z drugiej strony system PPV może przynieść polskim pięściarzom w końcu pieniądze, na jakie zasługują. A zasługują, gdyż często drugoligowi piłkarze dostawali więcej niż panujący mistrz Europy.
Ewentualny "stream" to ostateczność - jeśli doceniam dobrą płytę, chcę dać zarobić wykonawcy i kupuję orginał. Zastanawiałem się więc, czy nie docenić Artura Szpilkę, Pawła Głażewskiego czy Krzyśka Szota, płacąc PPV. Ostatecznie nie zrobiłem tego i czuję się wygranym, bo większym zwycięzcą jest już chyba tylko... Andrzej Wasilewski.
Prowadzę regularną korespondencję z niektórymi kibicami boksu. Często spieramy się w pewnych kwestiach, lecz tym razem wszyscy byli wyjątkowo zgodni - jeżeli walka będzie w miarę wyrównana, Głażewski przegra na punkty. Nikt w polskim obozie nie ukrywał, że Roy Jones Jr jest szykowany jako potencjalny, przyszły rywal dla Krzyśka Włodarczyka. Układ był prosty - wygrywa Dawid Kostecki i wszyscy poza grupą Square Ring oraz samym Royem są szczęśliwi. Jeśli popularny "Cygan" by przegrał - w co od początku nie wierzyłem, wówczas Roy ze swoją świtą świętują, zaś w polskim obozie płaczu nie ma, bo przecież zaraz przyjdą kolejne pieniądze z potyczki Juniora z naszym "Diablo". Tak więc "wszystko zostawało w rodzinie".
Nagle pojawia się opcja Pawła Głażewskiego i właśnie dlatego nie kupiłem PPV. "Głaza" cenię bardzo. Szczególnie jego lewy sierpowy, który w mojej opinii jest drugi na polskim rynku, tuż po lewym sierpie Włodarczyka. Paweł jednak nigdy nie grzeszył kondycją i choć miałem świadomość, iż początek raczej będzie należał do niego, to zwątpiłem w tę jego kondycję, a w zasadzie jej brak. Głażewski udowodnił mi na szczęście, że się myliłem. I chwała mu za to. Cały czas jednak w głowie mi świtało, że ewentualna wygrana "Głaza" nie leży w interesie promotora Andrzeja Wasilewskiego, bo przecież to Krzysiek miał w planach "rewanż" za Głażewskiego i pomszczenie kolegi. Dlatego oglądając pojedynek obawiałem się werdyktu i liczyłem na nokaut.
W szóstej rundzie Pawłowi w końcu wszedł ten lewy sierp, a legendarny Roy wylądował na macie. W starciu siódmym podbudowany Głażewski znów okazał się lepszy i nagle... usłyszeliśmy wszyscy coś, co powinno być komentarzem do całych tych wywodów. Pomimo wyraźnego prowadzenia swojego pięściarza, promotor Głażewskiego - Tomasz Babiloński, wpada na przerwie do narożnika i wykrzykuje swojemu zawodnikowi dosadnie "Pamiętaj, że nie dadzą ci wygrać na punkty. Pamiętaj, na punkty nie wygrasz!" Oczywiście Babiloński jest inteligentnym facetem i skoro ja wiedziałem co się święci, to wiedział to również on...
No i stało się. Gong kończy ostatnią rundę. Przemek Saleta, który naprawdę sędziuje dobrze i co najważniejsze obiektywnie, daje trzy punkty przewagi Polakowi. Mi wyszło to samo, tylko Przemkowi 97:94, zaś u mnie 96:93. To bez różnicy. To nie był jednostronny spektakl, Głażewski wygrał nieznacznie, lecz wygrał na pewno i co do tego nie mam żadnych wątpliwości. I sprawdził się czarny scenariusz. Wiadomo przecież, że nikt w naszym kraju nie zapłaci w systemie PPV za walkę Włodarczyka z Głażewskim. W interesie pana Wasilewskiego bardziej była wygrana Roya i dlatego właśnie Paweł został "przekręcony" na własnym terenie.
Tak oto już wkrótce doczekamy się starcia Krzyśka z legendarnym kiedyś, a dziś będącym cieniem tego wielkiego boksera Jonesem. Obawiam się, że skoro Głażewski potrafił tak mocno zranić Amerykanina, to Krzysiek zafunduje mu równie ciężkie KO jak niedawno Denis Lebiediew. A to był przykry widok.
Jestem zwolennikiem systemu PPV. Nawet jeśli to ma być 30 złotych, a z Kosteckim na rozpisce zapłaciłbym tę sumę, to i tak jest to mniej niż zabrać dziewczynę do kina. Jeśli masz kumpla, który też pasjonuje się boksem, to zapraszasz go do siebie i z 30 robi się już tylko 15 złotych. W zamian do Polski przyjadą tacy zawodnicy jak Jameel McCline, a Artur Szpilka już nie znokautuje rywala pierwszym lepszym ciosem, tylko będzie musiał się wspiąć na swoje wyżyny. Dlatego PPV może wyjść tej dyscyplinie na dobre. Pod warunkiem jednak, że wynik walki nie będzie znany z góry, a wszystko będzie przejrzyste i... uczciwe.