'W MOIM FACHU NIE MA STRACHU'
O kulisach zawodu boksera na Wyspach, o tym, że nie każdy nadaje się do uprawiania tego sportu oraz o przygotowaniach do kolejnej walki, rozmawiamy z Marcinem Marczakiem (3-0, 1 KO), walczącym w brytyjskich ringach pod pseudonimem „The Polish Express”.
- Wróćmy pamięcią do twoich początków – co pamiętasz ze swojej pierwszej walki amatorskiej, którą jako nastolatek rozegrałeś w Olsztynie: jakiś konkretny cios, doping kibiców, swoje zdenerwowanie?
Marcin Marczak: Zdenerwowanie było na pewno, konkretnych ciosów nie pamiętam, ale mój przeciwnik krwawił. W takim momencie w ringu wszystko zaczyna ci wychodzić, nabierasz pewności siebie. Instynkt podpowiada ci, żeby do końca walki celować w dane miejsce. Chłopak, z którym walczyłem był już mój. To było nowe doświadczenie. Walkę wygrałem i byłem z siebie bardzo dumny.
- Czy każdy może zacząć trenować boks? Co w pierwszej kolejności powinny zrobić osoby, które chciałyby sprawdzić się w tym sporcie?
MM. Nie można powiedzieć, że boksować każdy może. Za to uprawiać go, to już coś innego. Ludzie trenują latami, ale na samą myśl, bądź propozycję walki czy sparingu, znajdują całą masę wymówek, aby do tej walki jednak nie doszło. Nie mówię tu o tchórzostwie, niektórzy po prostu nie nadają do uprawiania boksu i tyle. Same ćwiczenia bokserskie to oczywiście świetna forma fitnessu, która wymaga ciężkiej pracy na treningach i ogromnego samozaparcia. Każdy, kto chce spróbować i poznać boks z bliska wystarczy, że pojawi się w klubie, ponieważ ten sport najlepiej jest uprawiać pod okiem fachowca, aby nie zrobić sobie krzywdy.
- Jak było z tobą – czy rozpoczęcie treningów było kwestią przypadku, czy od zawsze wiedziałeś, że chcesz trenować właśnie boks?
MM: Od dziecka miałem dużo energii i musiałem coś z nią zrobić. Uprawiałem chyba wszystkie dyscypliny sportu, z jakimi miałem styczność, szczególnie w szkole podstawowej. Przez 6 lat grałem w miejskim klubie tenisa stołowego. W międzyczasie była piłka nożna, siatkówka. Boks pojawił się nie wiadomo skąd. W Kętrzynie powstała sekcja boksu w UKS Olimp. Żadnego ringu czy profesjonalnego sprzętu, zajęcia na zwyczajnej sali w szkole podstawowej, kilka worków i to wszystko. Każdy chłopak chciał się wtedy bić. Trener miał nas na początku czterdziestu i dosłownie kilka par rękawic, bo nie było pieniędzy na więcej. Od tej pory istniał dla mnie tylko boks, na nic innego nie było czasu. Nie były mi straszne siniaki czy złamany nos. Mimo stanowczego zakazu rodziców, byłem prawie na każdym treningu. Powoli grupa się wykruszała, jak to w zazwyczaj bywa, zostali najbardziej uparci, wśród nich ja. Wtedy już wiedziałem, że boks to właśnie moja dyscyplina.
- Ostatni pojedynek z doświadczonym bokserem Steve`em Spencem był bardzo trudny. Jednak po raz kolejny nie dałeś się pokonać rywalowi. Czy miałeś w trakcie walki chwile zwątpienia?
MM: Zdenerwowanie to jedna z głównych przyczyn przegranej. Trzeba się skoncentrować na swoich umiejętnościach i wyjść do ringu pewnym siebie. Stare przysłowie mówi: „W moim fachu nie ma strachu” – i trochę się z tym zgadzam. Strachu jako takiego nie ma i nie powinno być. Jeśli bokser solidnie się przygotował do pojedynku i nie obijał się na treningach, to jedyne co musi zrobić, to wyjść i sprawdzić to, do czego się tak długo przygotowywał. Mój ostatni rywal był groźny, ale nie dla mnie. Ja zrobiłem swoje – wygrałem i to jest dla mnie najważniejsze.
- Czy skrajne emocje pojawiają się zawsze, gdy walczysz z trudnym przeciwnikiem?
MM: Zawsze jest podobny schemat. Emocje narastają z każdą chwilą bliżej walki. Dopiero w ringu, kiedy już zostajesz sam na sam z przeciwnikiem, wszystko znika i cały ciężar opada. Pozostaje oddać się szermierce na pięści.
- Czy wśród zawodowych bokserów masz wzór, ideał, który chciałbyś doścignąć?
MM: Bardzo lubię oglądać braci Kliczko. Oni najbardziej są zbliżeni do mojego ideału sportowca. Są zapewne wzorem do naśladowania dla wielu bokserów.
- A kto był twoim mentorem na samym początku kariery, i jak go wspominasz?
MM: Moim pierwszym trenerem był Tomasz Lipski. To on w szkole podstawowej nauczył mnie podstaw boksu i to dzięki jego sportowo-pedagogicznej formie prowadzenia treningów, doszedłem aż na zawodowy ring. Mimo naprawdę wielu trenerów, z którymi miałem okazję trenować w Polsce i na Wyspach, to właśnie jemu zawdzięczam to, że tu jestem. Do dzisiaj razem trenujemy, a podczas walki jest w moim narożniku. Tomasz włożył wiele starań i poświęcił dużo czasu, żeby nauczyć mnie dobrze boksować. Przekazuje mi nadal swoją wiedzę, która – jak mówi – jest jak beczka bez dna. Czasami myślę, że wiem już więcej od niego, a on ciągle mnie czymś zaskakuje. Jest świetnym trenerem.
- Polscy kibice tłumnie przybywają na twoje walki. Jak bardzo motywuje cię ich doping i wsparcie?
MM: Mieszkam w Londynie od 6 lat i przez ten czas nawiązałem trochę znajomości. To prawda, na ostatniej walce sam byłem zaskoczony, że tak dużo ludzi przyszło na moją walkę. Doping był tak głośny, że nie słyszałem rad trenera w przerwie. Walczę dla kibiców i to oni decydują, czy warto przychodzić na moje walki i mi kibicować. Jeżeli sala jest pełna, to znaczy, że robię dobrą robotę i jest na co popatrzeć. To jest dla mnie najważniejsze, reszta przyjdzie sama.
- Kiedy planujesz kolejną walkę? Czy przygotowujesz się do niej w jakiś szczególny sposób, czy stosujesz standardowy trening?
MM: Następną walkę mam 9 marca. Tym razem w Peterborough. Wiem, to trochę szybko, bo tylko 2 tygodnie od ostatniej walki, jednak jestem w dobrej formie, czuję się świetnie, dlatego się na nią zgodziłem. Treningi się nie zmieniają, bo i dystans jest ten sam: 4x3 min. Po raz pierwszy będę walczył na wyjeździe, ale mam nadzieję, że i tam kibice dopiszą.
- Czy planujesz zostać na stałe w Wielkiej Brytanii, czy „ciągnie” cię do Polski?
MM: „Tam skarb twój, gdzie praca twoja”, więc na chwilę obecną sytuacja jest jednoznaczna. Boks to moja pasja, która jednocześnie pozwala mi się utrzymać. Tutaj idzie mi to całkiem nieźle, więc na razie nie będę tego zmieniał. W Polsce jednak jestem często. Lubię trenować i odpoczywać na Mazurach, skąd pochodzę, dlatego za każdym razem, gdy mam trochę wolnego, wyjeżdżam do ojczyzny.
- Co zadecydowało o tym, że wyjechałeś i dlaczego akurat wybrałeś Wielką Brytanię?
MM: Nie było specjalnie w czym wybierać. Pierwszy raz przyjechałem na Wyspy na wakacje na II roku studiów i już wtedy wiedziałem, że 3 miesiące mi nie wystarczą i chciałbym pomieszkać tutaj trochę dłużej. Z drugiej strony, Wielka Brytania to kolebka boksu: w samym Londynie jest więcej klubów bokserskich niż w całej Polsce razem wziętych. Rok po studiach wyjechałem więc z Polski na dłużej, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zabawię tutaj tyle czasu.
- Zejdźmy z ringu – czemu poświęcasz czas poza boksem? Jednym słowem: czy boks to twoja jedyna życiowa pasja, której chcesz się zawodowo oddać, czy masz jeszcze inne „koniki”?
MM: Na co dzień pracuję jako trener boksu w klubie Cityboxer w Południowym Londynie. Prowadzę zajęcia od 7.30 do 21 – wbrew pozorom to ciężki i bardzo wyczerpujący zawód. W klubie spędzam więcej czasu niż w domu, do tego dochodzą moje treningi, także już bardziej zawodowo nie da się tego robić. Boks to całe moje życie i nie zamieniłbym tego na nic innego.
Rozmawiała Ilona Zimmer