KRZYSZTOF WŁODARCZYK: MAM PO CO ŻYĆ
Krzysztof "Diablo" Włodarczyk jest jedynym obecnie polskim mistrzem świata w boksie zawodowym, ale też celebrytą tańczącym z gwiazdami, bywa bohaterem kolorowych pism, a jest na co dzień ojcem i mężem.
Wygrany bierze wszystko. Miał dość wszystkiego – Wziąłem całe opakowanie leków – powiedział przez telefon do szwagra Tomasza Babilońskiego. Wcześniej żegnał się ze swoim promotorem Andrzejem Wasilewskim, który był akurat na wakacjach w Grecji. Przekaz był jasny – Włodarczyk miał dość wszystkiego. Pewnie nie chciał się zabić. Gdyby było inaczej, nie informowałby najbliższych. To było raczej wołanie o pomoc. Do jego domu w podwarszawskim Piasecznie pierwsi dotarli koledzy z grupy Tomasz Hutkowski i Paweł Kołodziej. Wezwali karetkę, przed pogotowiem przyjechał Babiloński. – Krzysiek wyglądał, jakby spał – mówił później. Włodarczyk szybko trafił do szpitala na płukanie żołądka. Przez pewien czas był nieprzytomny.
– Powiedzieli mi, że nie ma już zagrożenia życia, choć było naprawdę niebezpiecznie. Teraz musimy czekać, aż się obudzi, bo kiedy byłem przy nim, to tylko majaczył. Wszyscy mamy nadzieję, że Krzysiek nie tylko przeżyje, ale także wróci do pełni sił. Oczywiście zapewnimy mu opiekę i pomoc psychologów – opowiadał mediom Babiloński.
Kłopoty nie zostawały w domu
Zagrożenie może i rzeczywiście było, ale tak naprawdę przez chwilę, bo już następnego dnia Włodarczyk wyszedł ze szpitala. Miał zostać w domu z rodzicami, bez dostępu do ludzi i internetu, ale szybko złamał zakazy. Dzień po wyjściu ze szpitala jadł już obiad w chińskiej restauracji z Andrzejem Wasilewskim. Siedząca za barem kobieta długo przyglądała się bokserowi. Temu siedzącemu przy stoliku i jednocześnie zdjęciu na okładce kolorowej gazety, w której pisano, że jest w bardzo ciężkim stanie. Krzysiek szybko wrócił też na salę treningową.
To wszystko działo się zaledwie kilka miesięcy temu. „Diablo" był wtedy po długich wakacjach, które spędził z Babilońskim w USA. Wcześniej w Bydgoszczy wygrał walkę z Francisco Palaciosem. Tyle że to był kiepski występ w jego wykonaniu. Na Włodarczyka spadła fala krytyki, choć w Bydgoszczy słabi byli obaj bokserzy. Wpadka na ringu nie była jednak tak istotna. Tak naprawdę Włodarczyk nie radził sobie w życiu osobistym.
Kasa się zgadzała
– Krzysztof ma problemy rodzinne od dawna, ale od dwóch lat sytuacja bardzo się pogorszyła. Od początku tego roku stała się już wręcz beznadziejna. To właśnie z tych powodów Krzysztof słabiej boksuje – zdradził w jednym z wywiadów Andrzej Wasilewski. Żona Krzyśka, Małgorzata, była w tym czasie w Hiszpanii. Dzisiaj jest u boku męża w Australii, a z małżeńskimi problemami podobno się uporali.
Nieprawdziwe były spekulacje, że u źródła załamania boksera są kwestie fi nansowe. Jeden z publicystów stwierdził, że pięściarz nie miał z czego opłacać rachunków za prąd, mieszkanie czy rat kredytu, bo nie dostawał obiecanych pieniędzy za swoje walki. – To jest po prostu skandal! I proszę, żeby pan tak to napisał. Człowiek, który nie ma o tym wszystkim pojęcia, w tak tragicznej chwili gada takie bzdury – denerwował się Wasilewski. Sam Włodarczyk też nigdy nie potwierdził zarzutów o nieopłaconych walkach. Ba! O Wasilewskim mówi tak: – To dla mnie kolega, przyjaciel, mama, tata, opiekun i starszy brat. Dzięki temu człowiekowi funkcjonuję. Pomagał mi i mojej żonie rozwiązać wiele problemów. Ma wielki wpływ na moje życie. Myślę, że bez niego nie byłbym dzisiaj bokserem.
Zarobi sowicie
„Diablo" pozbierał się na tyle szybko, że właściwie od początku było wiadomo, iż wróci do ringu. – Kocham boks, to moje życie i będę dalej walczył – zapewniał. Dość szybko też okazało się, że kolejną walkę stoczy w Australii, gdzie spotka się z Dannym Greenem. Włodarczyk sam chciał występu na obcym terenie. Chciał też poważnego wyzwania, jakim jest starcie z Greenem. A dla Polaka to nie tylko szansa na efektowne zwycięstwo, dzięki czemu mógłby zmyć kiepskie wrażenie po ostatnim występie, ale też okazja do zainkasowania sporej sumy pieniędzy. – Z całą pewnością Krzysiek zarobi najlepiej w karierze – mówi krótko Wasilewski i dodaje, że tak wyluzowanego i jednocześnie skupionego przed walką Włodarczyka jeszcze nie widział. To ma być dobry znak, bo właśnie problemy z koncentracją sprawiły, że „Diablo" nie zawsze prezentował wszystkie swoje umiejętności. Jeśli teraz wygra w dobrym stylu, to może rzadziej będzie się wspominać o wydarzeniach sprzed kilku miesięcy. Inna sprawa, że nawet jeśli ktoś nie chciał interesować się prywatnymi problemami boksera i jego rodziny to w pewnym sensie Włodarczyk sam sprokurował medialną burzę, bo po wyjściu ze szpitala zrobił sobie mały tour po redakcjach. – To cały Krzysiek – rozkładał tylko bezradnie ręce trener Fiodor Łapin. Potańczył na ekranie To zresztą nie pierwszy raz, bo Włodarczyk zainteresowanie mediów lubi. Pewnie dlatego na antenie jednej z telewizji przepraszał żonę za swoje wyskoki. To dlatego chętnie wziął udział w „Tańcu z gwiazdami", gdzie zresztą szło mu całkiem nieźle.
– Dla mnie to była superprzygoda, spotkałem superludzi. Była też adrenalina i stres, którego nigdy nie zapomnę, oraz kroki, które szybko zapominałem. Niektórzy mi docinali, że wystąpiłem w takim programie, ale... co mnie to obchodzi? Niech ci ludzie zajmą się sobą. To mój sposób na życie. Nie będę ukrywał, że chodziło również o promocję. I rzeczywiście, po programie odczułem większe zainteresowanie moją osobą. A jeśli chodzi o sam taniec, to nigdy nie wykorzystałem tego, czego się nauczyłem. Na imprezie tańczę inaczej. Inna sprawa, że niewiele pamiętam. Może trochę jive'a i takiego tańca, w którym trzeba było skakać do góry. A, i może trochę walca. Palce, piętka, palce, piętka, piętka... jakoś tak to szło. Ale ciężko byłoby to teraz powtórzyć – śmieje się na samo wspomnienie Włodarczyk, który chętnie bierze udział we wszelkich akcjach medialnych i społecznych, od wizyt w szkołach po występ w charytatywnych kampaniach reklamowych. Nie ukrywa, że to lubi i świetnie się w takich miejscach czuje. Sam jednak podkreśla, że przede wszystkim jest bokserem. Bokserem, który ma przed sobą jeszcze wielką przyszłość.
– Kluczem do dalszych sukcesów jest kwestia poukładania sobie przez niego pewnych spraw. Liczę, że Krzysiek da radę – mówi Wasilewski. Dzisiaj podobno pod tym względem wszystko jest w porządku. – Walczę dla mojej rodziny. Dla mojego wspaniałego synka Cezarego. Kocham go nad życie. Dla niego boksuję. Ja nie miałem źle, ale chcę, żeby on miał jeszcze lepiej. Żeby mógł iść do szkoły, do której będzie chciał. Tak chyba myślą wszyscy rodzice. Teraz ma dziewięć lat i już ciągnie go do sportu. Do boksu może niekoniecznie. Zresztą, ja chybabym nie chciał, żeby boksował. Może będzie piłkarzem albo tenisistą – rozpatruje perspektywy sportowej kariery syna Włodarczyk.
Prawo jazdy tracił dwa razy
Syn będzie mu jutro kibicował. Zresztą jak cała rodzina i przyjaciele. A później ma przyjść czas na świętowanie. Włodarczyka będzie pewnie można spotkać w jednej z warszawskich restauracji podającej sushi, gdzie jest częstym gościem. Na miejsce dotrze szybko, jak zawsze. Chyba że znowu zapłaci mandat. – Trochę ich już nazbierałem. Łącznie zapłaciłem pewnie kilkanaście tysięcy złotych. Na koncie mam też pewnie łącznie z osiemdziesiąt punktów karnych. Niezłe wyniki... Dwa razy traciłem prawo jazdy i zdawałem egzamin – mówi. Kiedyś szalał też motorem, ale musiał go odstawić. Jeśli jutro wygra, to może dostanie pozwolenie na krótką przejażdżkę. – Wygram, po to przyjechałem do Australii. Nie oddam pasa mistrza świata, za długo na niego pracowałem. Wygram tutaj i później też będę wygrywał. Mam po co żyć – mówi dzisiaj.
KAMIL WOLNICKI