DLACZEGO NIE BYŁO NOKAUTU?
W ubiegły piątek w Moskwie Denis Lebiediew (23-1, 17 KO) pokonał na punkty Jamesa Toneya (73-7-3, 44 KO) i zgarnął tytuł tymczasowego mistrza świata federacji WBA w kategorii junior ciężkiej. Pojedynek nie należał do efektownych, a według sędziów punktowych wszystkie rundy wygrał Rosjanin. 32-letni Lebiediew wytłumczył, dlaczego swoje ataki opierał na kombinacjach złożonych z dwóch, trzech ciosów i nie dążył do znokautowania Amerykanina.
- Wszyscy mieli wrażenie, że mogę znokautować Toneya. Obejrzawszy kilka jego pojedynków, podczas przygotowań doszliśmy do wniosku, że w walce powinienem bić kombinacje składające się z maksimum dwóch, trzech ciosów. Ci, którzy przeciwko Toneyowi wyprowadzali dłuższe serie, na koniec przegrywali. Bardzo wnikliwie analizowaliśmy jego potyczkę z Wasilijem Żirowem i to ona stała się punktem wyjścia w naszych przygotwaniach. Wasja zasypywał Toneya gradem ciosów, ale James spokojnie się bronił, a potem sam wyprowadzał jeden lub dwa zniechęcające do życia uderzenia. Takie dwa ciosy przekreślają całą pracę rywala - wytłumaczył Lebiediew.
43-letni Toney od drugiej rundy walczył z kontuzją kolana, którego operację przeszedł dwa dni temu. Lebiediew o urazie rywala dowiedział się dopiero po walce.
- Podczas walki nie wiedziałem o kontuzji Toneya. Słyszałem tylko, jak Kostya Tszyu i Sasza Powietkin krzyczą: "Nie rozluźniaj się za bardzo, zachowaj uwagę!". Kostya od początku powtarzał, że Toney jest bardzo doświadczony, umie wszystko i kiedy zechce, może użyć każdej ze swoich sztuczek, dlatego trzeba być skupionym. Wobec tego mogę szczerze powiedzieć, że nawet przeceniałem go jako rywala. Walka była łatwiejsza niż oczekiwałem - przyznaje Rosjanin.
Grubasy ostrożnie z odchudzaniem!!!