POWRÓT DeMARCO Z DALEKIEJ PODRÓŻY
Antonio DeMarco (26-2-1, 19 KO) przegrywał praktycznie każdą rundę, ale cały czas naciskał na świetnie dysponowanego Jorge Linaresa (31-2, 20 KO), przełamując go ostatecznie w przedostatnim starciu. Tym samym Meksykanin został nowym mistrzem świata wagi lekkiej według federacji WBC.
Od początku pięściarz z Wenezueli zachwycał szybkością swoich rąk. Co chwilę na głowie jego rywala lądował lewy prosty, którym Linares operował zarówno w ataku, jak i broniąc się przed wściekłymi atakami przeciwnika. W piątej odsłonie po takim lewym poszedł jeszcze potężny prawy krzyżowy i pod DeMarco aż ugięły się nogi. W szóstej rundzie udanie jednak powrócił i lewym sierpowym rozciął mocno skórę na nosie swojego kata. Potem wszystko wróciło do normy i szybki niczym błyskawica Jorge dalej karcił ambitnego rywala.
Niespodziewany koniec nastąpił w jedenastej rundzie, kiedy Antonio w wymianie w półdystansie trafił najpierw krótkim prawym sierpowym, poprawił natychmiast długim lewym prostym i wygrywający wyraźnie na punkty Linares z pękniętym łukiem brwiowym wylądował na linach. Czujący swoją szansę DeMarco dopadł do swojej ofiary, zasypał ją lawiną ciosów i po kilku sekundach do akcji wkroczył sędzia, przerywając rywalizację w obawie przed ciężkim nokautem.
Meksykański wojownik się nie poddał, czekał na swój moment i się udało. Błędy Linaresa wołają tu o pomstę do nieba (po co się wdawał w taką wymianę w 11 rundzie wyraźnie wygrywając walkę i krwawiąc z kilku miejsc na twarzy?!), ale wielki szacunek dla twardego i konsekwentnego Meksykanina za wykorzystanie okazji.
Jestem za rewanżem, pomimo tego, że nie ma wątpliwości kto wygrał, bo walka naprawdę była znakomita, Linares dał w kilku rundach pokaz absolutnie genialnego boksu.