MAKSYMILIAN MAREK
Redakcja, Krzysztof Kraśnicki - opracowanie własne
2011-10-09
Jak się okazało, pytanie konkursowe: Który z Polaków pokonał Joe Louisa- nie było łatwe. Maksymilian Marek nie jest znaną wśród rodaków postacią. A chociażby właśnie ze względu na zwycięstwo nad wielkim Louisem, warto poznać jego karierę. Korzystając z okazji gratuluję tym, którzy udzielili właściwej odpowiedzi, a jednocześnie zachęcam wszystkich do nabycia „Parady championów”, gdzie poznacie wiele szczegółów życia legendarnych mistrzów pięści:www.colma1908.com
Jak Maksymilian Marek pokonał Louisa
Urodził się w Chicago, w 1913 roku, a więc przed bez mała stu laty. Rodzice Marka wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych z ziemi kaliskiej, powiatu kolskiego, wioski Gaj. Po zwycięstwie nad Louisem osobiście napisał do Przeglądu Sportowego list, w którym opisał swoją karierę i walkę z „Brown Bomberem”*:
Zwycięstwo nad Louisem przysporzyło mi wiele sławy, ale jednocześnie dużo kłopotów. Gdy Louis stał się sławny, nie było znajomego, który by mnie nie zatrzymał i zamiast powitania- zapytywał:
- Hallo boy! W jaki sposób pobiłeś Louisa?
Działo się to w 1933 roku podczas tournee o Złote Rękawice. Dość łatwo doszedłem do półfinału i tam natknąłem się na Murzyna. Już wówczas wskazywano na Louisa jako faworyta turnieju. Joe przeszedł swoją połówkę siejąc strach i nokautując wszystkich na swojej drodze.
Ostrzegano mnie, że ma piekielnie suchy cios, który zwala niespodziewanie z nóg. Śmiałem się i nie wierzyłem. Walczyłem tyle razy w ringu, miałem tak różnorodnych przeciwników, liczyłem więc, że i na niego znajdę odpowiednią taktykę.
Stanęliśmy oko w oko. Raptem, na początku pierwszej rundy ani się spostrzegłem, kiedy Louis mnie trafił. Runąłem na ziemię. One! Two...Potrząsnąłem głową, przytomność powracała szybko, zacząłem gorączkowo kombinować: wstaniesz i wpadniesz w klincz. Usłyszałem jak sędzia wypowiedział „trzy” kiedy się podniosłem. Louis rzucił się na mnie, a ja sklinczowałem.
Teraz już wiedziałem, jak mam z nim walczyć. Nie dopuścić do walki na dystans, nie pozwolić balansować ciałem, paraliżować jego ruchy. Cały mój wysiłek skierowałem na walkę w zwarciu. Walczyłem z Murzynem bliziutko- nasze twarze niemal się ocierały. W zwarciu zadawałem mu krótkie, ale gwałtowne ciosy. Nie polowałem na szczękę, lecz atakowałem jego korpus- punktowałem.
Murzyn szarpał się, chciał łapać dystans, chciał mnie czarować- bacznie się pilnowałem, przylepiłem się do niego- to ja atakowałem w zwarciu, a nie Louis. Dwie rundy wygrałem pewnie. W trzyrundowej walce zostałem ogłoszony zwycięzcą!
Wówczas zdobyłem Złote Rękawice w wadze półciężkiej. Nie po raz pierwszy wywalczyłem to najwyższe amatorskie trofeum. W 1931 roku wygrałem w niższej kategorii.
Proszę nie myśleć, że jestem debiutantem, że odkryto mnie dopiero podczas walki z Louisem. Od najmłodszych lat interesowałem się boksem. Niemal równocześnie z nauką czytania uczyłem się sztuki pięściarskiej.
Stoczyłem rekordową ilość walk w amatorstwie. Chyba niewielu jest pięściarzy, którzy w moim wieku mieliby 365 walk, a z nich 335 rozstrzygniętych na swoją korzyść. To najlepszy rekord w Ameryce!
Należę do kalifornijskiej organizacji młodzieżowej- Catholic Young Organisation. Jest to organizacja, która bardzo popiera pięściarstwo. Jak bardzo boks jest tam popularny dość powiedzieć, że wyszkolono u nas blisko dziewięć tysięcy amatorów. Kilku z nich poświęciło się zawodowstwu. Wprawdzie biskup Sheil, który stoi na czele organizacji, jest przeciwny, aby nasi chłopcy walczyli za pieniądze, jednak uzyskałem od niego zezwolenie.
Po zwycięstwie nad Louisem walczyłem tylko sześć razy. Znokautowałem Schulza, Bittnera, Fullera, wypunktowałem Robertsa, Dugana, ale przegrałem na punkty z Pastorem, który okazał się bardziej rutynowanym ode mnie.
Pewnie się dziwicie, że walczę tak rzadko. Mam co do tego własne zdanie: Nie pchać się na szczyt zbyt szybko, ale zwolnić i rozważnie zdobywać teren. Jestem zdania, że przede wszystkim nauka i inteligencja są niezbędnymi warunkami dla dobrego pięściarza.
Dlatego też ostatnio przebywałem na uniwersytecie Notre Dame. Obok pięściarstwa wciągnąłem się również do piłki nożnej i byłem jednym z najlepszych graczy w drużynie uniwersyteckiej. Grałem w obronie, nie uniknąłem jednak wypadku, zostałem kontuzjowany w nogę i musiałem na dłuższy czas pożegnać się ze sportem.
Obecnie wznawiam swoją karierę bokserską. Bardzo dużo trenuję i czuję się w dobrej formie. Przypuszczam, że już niedługo będę miał pierwszą walkę w Chicago.
Ambicją każdego boksera jest spotkać się z Louisem. Sądzę, że w przyszłości dojdzie do tej walki, bo przecież Joe będzie chciał uzyskać rewanż. Drugim życzeniem mojego życia jest zobaczyć Polskę- moją drugą ojczyznę. Przypuszczam, że kiedyś uda mi się zrobić do Was wycieczkę”.
Niestety, mimo tak drobiazgowego planu, kariery Maksa nie można uznać za rewelacyjną. Nie był ringowym outsiderem, wygrał 19 z 32 zawodowych pojedynków, pokonał m.in. Boba Godwina, byłego mistrza świata wagi półciężkiej, ale na tym kończą się osiągnięcia Marka. Wśród profesjonałów występował zaledwie cztery lata. Później widywany był za kierownicą nowojorskiej taksówki. Zmarł w roku 1977.
Opracował: Krzysztof Kraśnicki
* P.S. 49/1936
Książkę "Parady Chempionów" możecie zamówić na www.colma1908.com