WITALIJ BYŁ JUŻ POBITY W POLSCE
Od 300 dol. za zwycięstwo w ligowym meczu Gwardii Warszawa, porażki w Łodzi i lania w sparingach od Przemysława Salety zaczęła się wielka kariera braci Kliczków.
- Tak, tak, Władimir Kliczko walczył dla Gwardii, ale jestem pewien, że i Witalij walczył. Kto ich by tam wtedy rozpoznał, chłopaków za 200 dol.! - wspomina Zbigniew Raubo, ówczesny asystent trenera Gwardii Huberta Okroja.
Malownicze to, pociągające, ale chyba nieprawdopodobne.
Było tak, że Okrój i drugi trener Gwardii Paweł Skrzecz dzwonili do znajomych z wyjazdów na turnieje bokserskie i załatwiali pięściarzy do coraz bardziej podupadającej ligi. Zgodnie z przepisami w każdej drużynie mogło być dwóch obcokrajowców. Najtrudniej było w wagach ciężkich.
Młodszy brat Witalija, z którym w sobotę o mistrzostwo świata będzie walczyć Tomasz Adamek, przyjeżdżał na mecze warszawskiej Gwardii w 1995 roku, ale równocześnie walczył w Bundeslidze. Prawdopodobnie czasem terminy rozgrywania kolejek krzyżowały się, więc pokusa, aby jeden z braci zastąpił drugiego, faktycznie mogła się pojawić.
Ówczesna cena za usługi Władimira wynosiła 250 dol. za walkę, 300 za zwycięską, a ze zwycięstwami nigdy nie było problemu. Kliczko zmiatał z ringu wszystkich, wygrał pięć walk, zarobił 1500 dol. Jedynym, który ustał w lidze trzy rundy był Mirosław Czerniak. Padali reprezentanci Polski Krzysztof Rojek i Tomasz Zeprzałka.
- Oni uczciwie przyjeżdżali po pieniądze. Wtedy każdy dolar był dla nich ważny. I trenowali ciężko - mówi drugi trener Gwardii Paweł Skrzecz. - W sobotę "nasi królowie" nie chcieli palcem ruszyć, a Władimir robił pompki. Robiłem z nim tarczę [trening w ringu], bo Okrój był zbyt niski. Jak potem szedłem do kantorka z Okrojem i Raubo, mówiłem: "Dla mnie herbaty nie róbcie, bo sobie łapy poparzę. Tak mi się trzęsą, że wyleję". Miał ten Władimir niezwykle precyzyjny i silny cios.
Skrzecz nie wierzy, aby Witalij kiedykolwiek zastąpił brata w lidze. - Przyjechał do brata w odwiedziny, ale nigdy z nami nawet nie trenował. Wiem, bo raz czy dwa przywoziłem ich z Hotelu Saskiego - wspomina Skrzecz.
Właśnie w tym roku Witalij został w Berlinie wicemistrzem świata amatorów w kategorii superciężkiej, a jego 19-letni wówczas brat odpadł w ćwierćfinale wagi ciężkiej. Stawali się znani w światku pięściarskim. Ich style były nieporównywalne i nie do podrobienia, wówczas i dziś.
Jednak kontakty Witalija z Polską też były bogate - jako kick bokser przyjeżdżał do Warszawy na wymianę (polscy kick bokserzy jeździli na walki pokazowe do Kijowa), wreszcie polski związek zaczął zatrudniać Ukraińców jako sparingpartnerów.
W Łodzi Witalij stoczył walkę z ówczesnym mistrzem Europy Przemysławem Saletą i przegrał na punkty w siedmiu rundach. Potem został sparingpartnerem Polaka przed jego pojedynkiem z Tomem Hallem w 1990 r.
- Już wcześniej widziałem Witalija na deskach. Jako początkujący przyjechał bowiem na mistrzostwa Europy w Warnie i został kopnięty w głowę. To była odmiana kick boxingu, w której normalne nokauty się nie zdarzają, ale on padł jak ścięte drzewo.Wyróżniał się w zasadzie tylko wzrostem. Technicznie był słaby, co zostało mu do dziś. Dziwnie się poruszał, ale wielu zawodników nie lubiło jego stylu - mówi ówczesny trener kick-bokserów Andrzej Palacz. - Ukraińcy przyjeżdżali do nas na dwa - trzy tygodnie, mieszkali w siedmiu w Hotelu Przygotowań Olimpijskich przy AWF albo w akademikach.
- Kiedy pierwszy raz przyjechał do Warszawy, miał oczy jak talerze, a głowa mu się kręciła dookoła szyi - wspomina Saleta, który spotkał się z Witalijem u niemieckiego promotora Universum Box Promotion - w Hamburgu w 1997 r.
Młodszy Kliczko był już wtedy mistrzem olimpijskim, Witalij odpuścił sobie amatorstwo po wpadce dopingowej przed igrzyskami w Atlancie, za co wyrzucono go z kadry. Tłumaczył w autobiografii, która przed kilkoma laty wyszła w Niemczech, że leczył kontuzjowaną nogę, a lekarstwo z niedozwolonym środkiem przepisał mu lekarz, który nie miał doświadczenia ze sportowcami i nie sprawdził składu medykamentu.
Dzięki dyskwalifikacji brata Władimir nie musiał męczyć się ze zbijaniem wagi w Atlancie, przeskoczył do superciężkiej i rozbił wszystkich. Kliczkowie podpisali zawodowe kontrakty za milion dolarów każdy.
Zagustowali w samochodach, nie byle jakich.
- Mieli różne fazy fascynacji. Mercedes 500s, Volvo 850 r5, jeep wrangler, zawsze z najwyższą mocą. Witalij psioczył wtedy bardzo na polską policję, która podejrzewała go o szmugiel, gdy jechał dżipem do siebie na Ukrainę - wspomina Saleta.
Wszyscy trzej lubią chodzić w skórzanych kurtkach. - Na St. Pauli, rozrywkowej dzielnicy Hamburga, gdy wyszliśmy razem na miasto, ludzie myśleli, że nowa "ekipa" objęła rządy - śmieje się Saleta. - Byłem najmniejszy.
W późniejszym wywiadzie Kliczko opowiadał, że w sparingach rewanżował się Salecie za warszawsko-łódzkie lanie. - Po jednej rundzie Przemek podchodzi i mówi: "Witalij, to mnie boli, to też, i tu [Kliczko pokazuje żebra i brzuch]. Czy mógłbyś bić trochę delikatniej?". A ja na to: "Pamiętasz naszą walkę? Mnie też wtedy bolało" - mówił Kliczko.
Dziś trudno sobie wyobrazić młokosa z AWF, który obrywa kopniakiem w twarz. Albo sparuje za kilkaset dolarów za miesiąc. Za walkę z Adamkiem zarobi kilka milionów euro.
- Kiedyś mi powiedział: Przemek, ja zawsze marzyłem o domu w Los Angeles - wspomina Saleta.
Miażdzący tekst i jaki życiowy :D