BREWER: TAMTE CHWILE NIGDY NIE WRÓCĄ
Gdy zapytasz mieszkającego w Filadelfii Charlesa Brewera (40-11, 28 KO), kto zgotował mu najcięższą walkę w karierze, bez wahania odpowie: "Herol Bomber Graham”. Ten mający 41 lat były mistrz świata federacji IBF w wadze super średniej, mimo upływu lat doskonale zapamiętał starcie z pochodzącym z Sheffield mańkutem. Chociaż oprócz niego toczył niezapomniane pojedynki z Niemcem Svenem Ottke (34-0, 6 KO), Joe Calzaghe (46-0, 32 KO), Lonnie Beasleyem (27-7-2, 8 KO), czy Antwunem Echolsem (32-16-4, 28 KO), to właśnie Graham wywarł na nim niezapomniane wrażenie.
- Bez wątpienia walka z Herolem "Bomberem" była najtrudniejszą w moim życiu - przyznaje Brewer. - Doskonale pamiętam jak trafił mnie lewym prostym w 3. rundzie naszej bitwy i spadłem na ziemię. Przy okazji uszkodziłem prawe kolano, ból był straszliwy. Do dzisiaj nie mogę pojąć tego, że nikt z jego obozu nie zorientował się iż poruszałem się praktycznie tylko na lewej nodze.
- To był najgorszy mańkut z jakim walczyłem. Doprowadzał mnie do szaleństwa - kontynuuje były mistrz świata. - W czasie przerw krzyczałem do mojego trenera: "Zaraz go znokautuję! Patrz jak go zaraz załatwię!". Ostatecznie w 10. rundzie dopiąłem swego i trafiłem go wspaniałym ciosem. Graham poleciał między liny, a ja byłem bardzo szczęśliwy. Wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego tak świetny zawodnik jak on nigdy nie został mistrzem świata - komplementuje swojego byłego rywala Charles.
Walka z "Bomberem" była trzecią obroną mistrzowskiego pasa, który wywalczył pokonując Garry'ego Ballarda (22-4-1, 18 KO) przed czasem w 5. rundzie.
- Zdobycie mistrzostwa świata było niesamowitym momentem. Najpiękniejszą chwilą w moim życiu, na którą czekałem od tak dawna, której poświęciłem wszystko. Nigdy nie zrozumiesz tego uczucia, jeżeli nie jesteś zawodnikiem. To dlatego tęsknię za boksem. Najbardziej tęsknię za treningiem. Zawsze dawałem z siebie wszystko podczas przygotowań i uczucie zadowolenia, które wtedy osiągałem było wręcz cudowne - wspomina z tęsknotą "The Hatchet".
- Po 3 latach na emeryturze zacząłem rozmyślać o powrocie na ring. Jednakże wiem, że to niemożliwe. Patrzę na wszystkie swoje wywalczone trofea i zdaję sobie sprawę, że nigdy już nie będę tamtym facetem, a tamte chwile nigdy nie wrócą.
Aktualnie Brewer zajmuje się trenowaniem młodych adeptów boksu w Filadelfii. Jest szczęśliwie żonaty i ma trójkę dzieci. W jego ślady zamierza pójść siostrzeniec, który niedługo podpisze kontrakt zawodowy, marząc o odniesieniu takich sukcesów, jak sławny wujek.
Co ciekawe do dzisiaj nie może on przeboleć i zapomnieć dwóch porażek ze Svenem Ottke. Po raz pierwszy przegrał w Niemczech niejednogłośną decyzją sędziów w 1998 roku, a następnie w 2000. Jak twierdzi bez ogródek, został wówczas okradziony.
- Pierwsza przegrana z Ottke była najgorszym momentem w mojej karierze - wspomina Amerykanin. - Zabrali mi mój tytuł i podarowali go Svenowi. Zgotowałem mu najgorsze bicie w jego życiu. Nigdy nikogo tak nie sprałem. Zapytajcie dzisiaj kogokolwiek, a powie wam, że to ja byłem wówczas zwycięzcą. Nigdy nie zrozumiem dlaczego ktoś taki jak Herol Graham nigdy nie został mistrzem świata, a Ottke się to udało? To niesprawiedliwe!
- Podczas drugiej przegranej również go sprałem. Może już nie tak wyraźnie, ale wciąż zrobiłem wystarczająco dużo, aby zwyciężyć. Patrząc wstecz, to te dwie przegrane wkurzają mnie najbardziej i nigdy się z nimi nie pogodzę - kończy swoje niemieckie wspomnienia Brewer.
Kolejnym pojedynkiem i przeciwnikiem, o którym lubi opowiadać jest wycieczka do Walii w 2002 roku i starcie ze wschodzącą gwiazdą, czyli Joe Calzaghe.
- Wcześniej nigdy nie słyszałem o tym chłopaku - stwierdza Charles, mając na myśli "Walijską Dumę" - Pamiętam tylko, że cały czas ględził o tym jak mnie znokautuje i tak sobie wtedy myślałem: "Chłopczyku, czy ty wiesz z kim zadzierasz?!".
- Obaj od razu poszliśmy na wojnę - opowiada z błyskiem w oku "The Hatchet". - Ależ obrywałem od mojego trenera podczas przerw za to, że nie trzymam się planu. Powinienem go wypunktować, zdeklasować, a jedyne czego chciałem to urwać mu głowę. On zresztą chciał tego samego! - podsumowuje ze śmiechem pięściarz z Filadelfii.
- To była wspaniała, naładowana nieustanną akcją walka. Kocham takie starcia. Joe nie był złym chłopakiem, ciągle pozostajemy w dobrym kontakcie. Jakiś czas temu dał mi nawet dwa bilety na swoją walkę z Royem Jonesem - kończy Charles.
Na zasłużoną sportową emeryturę przeszedł w kwietniu 2005 roku, po tym gdy został zastopowany przez Mario Veita (49-4, 23 KO) i Lolengę Mocka (30-13-1, 12 KO). Patrząc wstecz jest więcej niż zadowolony z przebiegu swojej kariery. Nie bez przyczyny przecież, dziennikarze i kibice uważają go za jednego z największych ringowych wojowników dywizji super średniej.
- Ludzie płacili duże pieniądze za możliwość obejrzenia walki, dlatego uważałem, iż powinni otrzymać w zamian świetną rozrywkę. Uwielbiałem dawać im to na co zasługują i cieszę się, że szanują mnie za to.