WSPOMNIENIE O PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI DO BOKSU WIELKIEGO ERNESTA HEMINGWAYA
Boks był wielką pasją życia Ernesta Hemingwaya. Noblista zaczął się nim interesować w okresie dorastania. W wieku 16 lat zaczął wymieniać ciosy ze swoimi przyjaciółmi, wykorzystując pokój muzyczny swojej matki jako miejsce do treningów. Tęgi Ernest (mierzył 182 centymetry wzrostu przy 92 kilogramach wagi) był zmuszony do znacznego doskonalenia swoich umiejętności, gdyż jako młody emigrant w Paryżu miał możliwość zarobkowania jako sparingpartner dla profesjonalistów.
Boks stanowił dla niego nie tylko hobby i rozrywkę, ale służył również jako źródło literackiej inspiracji. Jedno z jego krótkich opowiadań, zatytułowane „Fifty Grand”, które ukazało się w „Atlantic Monthly”, opowiadało właśnie o boksie. Głównym bohaterem jego pierwszej ważniejszej powieści, „Słońce też wschodzi” jest Robert Cohn, były mistrz świata wagi średniej, który pochodził z Princeton. Kiedy Hemingway zyskał sławę i majątek, regularnie podróżował do Nowego Jorku, by uczestniczyć w walkach o mistrzowskie pasy, które odbywały się w Madison Square Garden, o której to nawet napisał szereg artykułów.
W czasie ostatnich kilku lat swojego życia, spędzonych w Ketchup w stanie Idaho, często zapraszał do siebie przyjaciół, by razem z nimi oglądać transmitowane w telewizji walki z cyklu ‘Friday Night Fights’. Lata 1928-1940, kiedy zamieszkiwał w Key West na Florydzie, były jednymi z najbardziej kolorowych w jego życiu. Miasto nie zdradzało wówczas podobieństwa do wielkiego centrum turystycznego jakim jest dzisiaj. Dopóki drogi z kontynentu na Florydę nie zostały ukończone [w 1938 roku - przyp. LN], jedynym sposobem by się tam dostać były łodzie i pociągi. W czasach prohibicji, a później również hazardu i picia, przeżywało ono swój rozkwit. W tamtym okresie Hemingway był regularnym bywalcem w barze "Sloopy Joe’s" , którego właścicielem był jego przyjaciel i towarzysz wspólnych wycieczek wędkarskich, Josie Russell (założył swój bar legalnie po tym, jak zniesiono prohibicję). To właśnie w tamtym miejscu Ernest poznał Marthę Gellhorn, która w przyszłości została jego trzecią żoną.
Jak wszędzie, także i tutaj boks był częścią burzliwego życia pisarza. W miejscu tym przebywała piątka czarnoskórych bokserów. Sparowali oni z Hemingwayem w dwupiętrowym domu przy Whitehead Street, który dzielił ze swoją druga żoną oraz dwoma synami. Obecnie dwójka spośród piątki bokserów – James Roberts i Kermit Forbes nadal żyje. Roberts wciąż pamięta noc w której poznał pisarza. Hemingway często był sędzią w pojedynkach rozgrywanych na małej, niezadaszonej hali, mieszczącej się przy wyludnionych ulicach na peryferiach miasta. Trybuny były przygotowane do odbywających się co dwa tygodnie piątkowych walk. W czasie tych wieczorów Hemingway zupełnie nie przypominał człowieka, który na całym świecie był rozpoznawany jako sławny pisarz.
„Hemingway wyglądał jak zwykły hippis. Zawsze powtarzam ludziom że to był pierwszy raz w moim życiu, gdy widziałem hippisa, ponieważ ubierał się zupełnie jak oni. Miał długą brodę i stanowczo potrzebował wizyty u fryzjera, nosił krótkie spodenki i starą koszulkę, zupełnie jak zwykły człowiek. Gdybym go nie znał, nigdy nie pomyślałbym, że był wielkim pisarzem. Przestrzegał wszystkich praw, tak samo jak wszyscy inni zwykli ludzie wokół niego. Zapamiętałem go jako człowieka który żył właśnie w ten sposób” – wspomina Roberts.
Roberts, wtedy 19-letni "półciężki", walczył w półfinale rozgrywanego wieczorem turnieju. Forbes, 22-letni zawodnik wagi lekkiej, wrócił właśnie z podróży z Południowej Karoliny (zwykł po niej mówić, że wyjechał jako chłopak, a wrócił jako mężczyzna), i w związku z tym nie udało mu się tamtego wieczora zobaczyć Hemingwaya w ringu. Forbes pracował wówczas również w narożniku Alfreda ‘Black Pie’ Colebrooksa, który był przewidziany do walki za dwa tygodnie w następnym turnieju. Jego przeciwnikiem w głównej walce był Kubańczyk Joe Mills.
„Joe Mills był profesjonalistą, prawdziwym profesjonalistą” - mówi Forbes. „Nie mówił zbyt dobrze po angielsku, ale miał amerykańskie imię i nazwisko, a do tego znakomicie walczył. Pobił nas wszystkich w Key West, po czym wyjechał do Miami i tam również wszystkich pokonał. Ważył niecałe 51 kilogramów, ale potrafił pokonać każdego, kogo spotkał na swojej drodze”. Mills okazał się groźnym przeciwnikiem dla Colebrooksa.
„Właśnie wtedy zobaczyliśmy pierwszy raz Hemingwaya. Sędziował pojedynek Milesa z Alfredem. Forbes był w narożniku Colebrooksa, który lądował na deskach osiem razy. Jednak za każdym razem, gdy się przewracał, wstawał by walczyć dalej. Po czwartym lub piątym razie Forbes uznał że to wystarczy i rzucił ręcznik na ring by przerwać walkę” - wspomina Roberts. „Hemingway wziął ręcznik i odrzucił go z powrotem. Gdy Geech [przydomek Forbesa - przyp. LN] ponownie rzucił ręcznik na ring, Hemingway znowu wyrzucił go z powrotem. Po chwili znowu zrobił to samo, wiec Geech wszedł na ring i zamachnął się na Hemingwaya. Ale Ernest był wyższy, Forbes nie mógł go dosięgnąć wiec musiał podskoczyć. Zerwał się i zamachnął, nie trafiając, upadł tuż obok niego. Hemingway chwycił Geecha za uszy, podniósł i potrząsnął nim. W tym czasie czterech czy pięciu policjantów pojawiło się w ringu, chcąc aresztować Forbesa, ale Hemingway im na to nie pozwolił. Powiedział że nie można aresztować kogoś, kto ma na tyle odwagi by go uderzyć. Dodatkowo jeśli jest tak mały, a atakuje większego od siebie. Walka potrwała jeszcze około dwóch rund, po czym Hemingway zdecydował się ją zakończyć. To właśnie tego dnie się z nim zaprzyjaźniliśmy.”
„Nie wiedziałem kim on jest” - wspomina po latach Forbes. „Nikt mi nie powiedział. Myślałem ze to jakiś włóczęga pragnący zarobić kilka dolarów. Kiedy wróciłem do domu, mama na mnie bardzo nakrzyczała. Powiedziała ‘Czy zdajesz sobie sprawę, kogo właśnie uderzyłeś? To pan Ernest Hemingway, sławny pisarz’. Jeszcze tej samej nocy poszedłem do jego domu, by go przeprosić. Uścisnął mi rękę, a potem wyzwał na pojedynek następnego dnia. To wtedy zaczęły się nasze sparingi.”
Hemingway sparował z Robertem i Forbesem w przyjaznej atmosferze, w przenośnym ringu ustawionym przed domkiem letniskowym, który był jednocześnie pracownią pisarza. W pobliżu znajdował się duży basen, na którego terenie znajduje się obecnie muzeum pisarza. Hemingway miał dwa worki do ćwiczeń szybkościowych, oraz jeden wykorzystywany do treningu siły ciosu. W swojej kolekcji miał także trzy pary rękawic, 8, 10 i 16-uncjowych.
„Sparowaliśmy z nim po 3-4 rundy każdy” - mówi Roberts. „Byłem jedynym, którego wydawał się trochę obawiać, ze względu na moją wagę. Byliśmy bardzo młodzi, on miał wtedy ponad 30 lat, ale i tak dawał nam wycisk. Ale my nie wkładaliśmy żadnych kasków, a on tak. Płacił nam, żebyśmy z nim walczyli. Miał na naszym punkcie bzika. Gdy przebywał w Key West, przychodziliśmy do jego domu raz lub dwa w tygodniu i sparowaliśmy, za co dawał nam pieniądze. Nigdy nie pozwalał nam wydawać ich na sprzęt, sam za wszystko płacił. Zawsze gdy chcieliśmy użyć jakiegokolwiek jego sprzętu, mogliśmy tam przyjść i to zrobić. Hemingway kochał piwo, nawet kiedy przebywał w ringu. Tuż obok znajdował się ogródek z piwem, wódką i winem. Kupował skrzynię piwa, siedziałam i popijał, dzieląc się z przyjaciółmi. Czasem pił piwo nawet podczas naszych sparingów. Był wtedy bardziej aktywny”.
Niewiele było rozmów podczas sesji sparingowych, lecz Hemingway dzielił się swoim bokserskim doświadczeniem z chłopakami z Key West.
„Zawsze zwracał nam uwagę, gdy trzymaliśmy zbyt nisko ręce, lub gdy uderzaliśmy zbyt nisko” - mówi Forbes. „Musiałem zadać cios i od razu się oddalić, żeby nie zdążył mnie uderzyć. Musiałem go unikać i czasami zdarzało się, że uderzyłem zbyt nisko. Złapał mnie raz potężnym ciosem, po którym przeleciałem cały ring, ale nie bolało mnie to, bo rękawice były duże. Kiedy wyszedł mu taki cios, zawsze pytał ‘Nic ci nie jest ? Nic ci nie jest?’ i podchodził, aby się upewnić że wszystko w porządku. Nie chciał zrobić nam krzywdy. Myślę, że nie używał przeciwko nam całej swojej siły, ale czasami się zapominał. Mówiłem mu żeby nie wstrzymywał ręki, żeby szedł do przodu, dał upust emocjom. Ale to był miły facet, nie chciał zrobić nam krzywdy. Zacząłem walczyć jako dziecko. Trzymałem zawsze wysoko prawą rękę, a lewą miałem nisko opuszczoną, zostawiając rywalom miejsce na cios ich prawym. Hemingway powiedział mi ‘Nigdy tego nie rób. Trzymaj obie ręce wysoko, a łokcie tak, by osłaniać korpus’. Dużo mnie nauczył” - twierdzi Roberts.
Według niego, brak uprzedzeń rasowych u Hemingwaya, był powszechna normą w Key West. Rasizm, szeroko rozpowszechniony w reszcie zakątków południa, tutaj zdawał się nie docierać. Przeciętny mieszkaniec Key West nie wierzył w różnice pomiędzy białymi a czarnymi ludźmi. Wszyscy żyliśmy obok siebie. Nie było podziałów na dzielnice czarnych i białych. Dorastałem z białymi chłopakami. Hemingway był przyjazny dla czarnych ludzi, ale i całe miasto postępowało podobnie. Roberts i Forbes jako pół-profesjonaliści zarabiali od 25 do 30 dolarów za każdą stoczoną w Key West Arena walkę. Pieniądze pobierano od każdego kto przychodził obejrzeć walki. Miejsca siedzące przy ringu kosztowały 3 dolary, a bardziej oddalone od ringu miejsca na trybunach wzniesionych w zabudowanym terenie 1.25 $. Na walki zazwyczaj przychodziło kilkuset widzów.
„Wtedy, w czasach Wielkiego Kryzysu, 30 dolarów to były naprawdę dobre pieniądze. Inni musieli pracować cały tydzień i zarabiali w granicach 14-15 dolarów” - wspomina Roberts.
Tamte czasy Hemingway przedstawił w swojej powieści „Mieć i nie mieć”, która została wydana w 1937 roku i której akcja rozgrywa się w Key West. Później Roberts zarabiał na życie jako sprzątacz, z kolei Forbes został kucharzem w szpitali marynarki wojennej. Obecnie jest na emeryturze. Obaj zachowali postawę ze swojej młodości – Roberts jest duży i krzepki jak Hemingway, Forbes mówi, ze nadal jest w takiej samej formie fizycznej jak gdy miał 20 lat. Pod koniec swojego pobytu w Key West, Hemingway urządził wielkie przyjęcie bożonarodzeniowe, przy domu na Whitehead Street. Jedną z atrakcji była wystawa bokserska, prowadzona przez Roberta i Forbesa oraz innych bokserów z florydzkiego miasta.
„To była Wigilia, przyjechał nawet Gene Tunney” - opisuje ten dzień Roberts „Wystawa na podwórku była naprawdę wielka. Było tam kilka bardzo ważnych osobistości, ale jedynym którego rozpoznaliśmy i z którym rozmawialiśmy był Tunney. Tego dnia Hemingway powiedział nam, ze kończy pisanie swojej książki” [był to utwór „Komu bije dzwon”, obok „Stary człowiek i morze” jedno z najważniejszych dzieł Hemingwaya - przyp. LN].
Hemingway opuścił Key West w 1940 roku i zamieszkał z Marthą Gellhorn w kolejnym domu, tym razem na przedmieściach Hawany na Kubie (Finca Viga w San Francisco de Paula).
„Myśleliśmy ze wróci do miasta po tym jak skończy pisać książkę” - wspomina Forbes „To tutaj był jego dom, tutaj miał żonę i dzieci.”
Niestety przyjęcie bożonarodzeniowe było ostatnim dniem, w którym Forbes i Roberts widzieli Ernesta Hemingwaya.
Moze warto tak dlugie teksty dzielic na odcinki... Strasznie ciezko przeczytac calosc na raz (no i ladnie, wyszedlem na niepismiennego matola, haha).
Naprawdę miło się czyta takie teksty, szczególnie teraz gdy wszystko zaczyna i kończy się na kasie.
Natomiast uwielbiam Hemingwaya za co innego - był świetnym pisarzem, a zarazem gwiazdą ówczesnych mediów. Dzisiaj się to nie zdarza.
No i jest uosobieniem męskości - boks, polowania, walki byków, stado kobiet, które zmieniał, niczym rękawiczki (5 razy żonaty, kochanek nikt nie próbował nawet liczyć)...
Natomiast, co do jego opowiadań, o których napisał ktoś wyżej, są one "najeżone" pułapkami interpretacyjnymi, niby bardzo proste i nieciekawe, ale jak się w nie wgłębić, to można dojść do ciekawych konkluzji.
Przeczytajcie choćby "The Battler" - ma związek z boksem, pojawia się zniszczony życiem były bokser. Polskiego tytułu nie znam, bo poza "Starym człowiekiem i morzem" w podstawówce, nigdy nie czytałem Hemingwaya po polsku (ogólnie, tłumaczenia strasznie krzywdzą wspaniałą literaturę amerykańską, pełną symboli, choć zwykle pisaną prostym językiem).
odebrał sobie życie , był tchórzem.
No jak w Polityce pisali, to nie ma co dyskutować...
Nobel w kategoriach pozanaukowych to zwykła bzdura.
To kto teraz, Laura - Runyon?
jeszcze kilka takich artykułów, a chyba się zakocham :)
świetny przerywnik w pracy - bardzo miło się czyta. podziwiam Panią za zaangażowanie i umiejętność wyszukiwania takich ciekawostek.
proszę o więcej :)
Alez oczywiscie ze wspolczesni pisarze bez as gwiazdami. Pierwszy z brzegu Kapuscinski. DeLille nie znam wcale. Polec jakis tytul, pls.
Serio. Publikuj rzadziej.
Maynard, Wolf, Emilio,
Panowie, zachwycajcie się Conradem, Hemingway`em, Steinbeckiem, Fitzgeraldem czy Stasiukiem, ale nie licytujcie! Literatura to nie rywalizacja sportowa: De gustibus non est disputandum!
Emilio,
z całym szacunkiem, ale Twoja definicja behawioryzmu jest jednak zbyt uproszczona. Prostota językowa odnosi się do wielu nurtów literackich, a o behawioryzmie decyduje przede wszystkim narracja ograniczająca się do opisu zewnętrznych gestów i reakcji człowieka. W tym prawdziwym mistrzem był akurat Tadeusz Borowski.
Lauro,
a może, jak sugerowałem wcześniej, coś o lordzie G. Byronie. To równie pasjonująca, pełna dramatycznych zwrotów, biografia.
Pozdrawiam i trzymam kciuki.
problem w tym ze wiekszosc czytelnikow nie interesuja sprawy poruszane w ksiazkach Ernesta i to powoduje ze po lekturze sa znudzeni
ja czytalem jego opowiadania z polowan w Afryce z zapartym tchem
zreszta Hemingwaya glownie z tego ze polowal ze swoim ulubionym kalibrem 30-06 nawet na bawoly
komus kto kocha polowanie i "siedzi w tym" jego opowiesci na ten temat musialy pasowac
Kolejna mala dygresja Lauro.Gdybys zamiast zdjecia Hemingwaya dala swoje,to byloby to przyslowiowa wisienka na torcie...
nie wiem czy nikt jej nie widzi czy tak się wszyscy zachwycają, ale nikt dokładnie nie przeczytał..
Może jakiś stały kącik,Z Historii Boksu?
Liczę na dalszą i pogłębiającą się kreatywność.
1. Jest znany szerokiej publiczności, co jest bardzo podejrzane.
2. Źle się prowadził - jakie przesłanie może nieść twórczość człowieka 5 razy żonatego i zdradzającego wszystkie te żony?! Jak mawiał nie pamiętam kto: "Pierwszym warunkiem dobrej formy jest dobra treść".
3. Reprezentuje kierunek behawioryzmu. Taką filozoficzną bzdurę, która każde postrzegać człowieka poprzez pryzmat jego zachowań, a ignorować emocjonalne uwarunkowania i myśli, które towarzyszą mu podczas działania. Jest to taki prostacki nurt filozoficzny, który próbował sprowadzić metody nauk humanistycznych do metod nauk przyrodniczych. Innymi słowy, traktować człowieka jak mechanizm, a nie istotę wolną i niepowtarzalną. Swoją drogą, nie wyobrażam sobie jak można to było przenieść do pisarstwa, ale wolę nie sprawdzać.
PS. Ostatnio znajomy się zdumiał, że nie czytałem "Zbrodni i kary" Dostojewskiego. Polecał to bardzo. Poprosiłem o streszczenie, bo podejrzewałem lipę i naprawdę nie pomyliłem się - miałem niezły ubaw. No, więc student prawa ( może bydź coś gorszego? ) zamordował jakąś babę ( w dodatku chyba starą ), która pożyczyła mu pieniądze na procent. I co najciekawsze, nie zrobił tego z żądzy krwi, lecz dlatego, iż uznał, że tego wymaga dobro społeczeństwa... To mniej więcej poziom twórczości Adolfa Hitlera ( jeśli chodzi o przesłanie ). Jeszcze go w dodatku nie powiesili na końcu, lecz tylko zesłali - czyli nawet nie było szczęśliwego zakończenia. Buuuu...
1 i 2 argument,to ciekawe.
Tyson doskonale spełnia te warunki,a czyż nie jest interesujący?
Hemingway nie reprezentował żadnego kierunku. To inteligenci mu go przypisali.
On pisał przygody głównie.
Co do punktu pierwszego, to często sam się kieruję taką przesłanką, czasem jednak z czasem dostrzegam, że to ślepa uliczka.
Żeby coś krytykować należy mieć argumenty, a do tego z reguły niezbędna jest wiedza, a wiedza wynika z oczytania.. Szkoda mi ciebie i nie chce mi sie nad tym rozwodzić, określenie "dupek" wystarczy.
Ernest był kozakiem, to fakt. Charles Bukowski się chwalił , ze z nim sparował swego czasu, choć podkreślał, ze Ernest był już pod 60tkę..
Wielkie podziękowania dla autora za odgrzebanie i zaprezentowanie koligacji prozy z boksem.
Pzdr.
":GT.. szkoda mi klawiatury. Naprawdę.
Żeby coś krytykować należy mieć argumenty, a do tego z reguły niezbędna jest wiedza, a wiedza wynika z oczytania.."
Zwłaszcza, jak się czyta głupoty.
"Szkoda mi ciebie"
Lituj się raczej nad sobą i swoimi dziećmi.
"i nie chce mi sie nad tym rozwodzić, określenie "dupek" wystarczy."
Widzę, że nawet nie potrafisz dobrać odpowiedniej obelgi. Nie chciało ci się poszukać w głowie, leniuszku. I popatrz, oceniłeś mnie - moim zdaniem nad wyraz surowo - i idę o zakład, że nie kupiłbyś żadnej książki napisanej przeze mnie. Różnica jest tylko taka, że ja Hemingway-a nie obraziłem i nie napisałem, że jest do kitu. Napisałem tylko, dlaczego tego nie sprawdzę. Podałem powody, dla których uważam, że ryzyko niezadowolenia z lektury jest większe, niż szansa na zadowolenie.
Na świecie do tej pory żyło ponoć 100 miliardów ludzi ( to znacznie więcej niż twoje życie będzie trwało sekund, nawet jeśli pobijesz rekord świata ). Nie ma możliwości byś zapoznał się z dorobkiem kulturalnym i intelektualnym, jaki po sobie pozostawili. Do tego liczne "salony" robią wodę z mózgu przeciętnemu człowiekowi, żeby nawet przypadkiem nie trafił na coś wartościowego. A to uznają Karola Marx-a za największego filozofa, a to Keynes-a za największego ekonomistę. Nie inaczej jest w sztuce. Biorąc powyższe pod uwagę, selektywność jest podstawą ludzkiej egzystencji. Sprowadzę rzecz na granicę absurdu: czy na prawdę muszę zapoznać się z dziełami Stalina, żeby wyrobić sobie zdanie, że zapewne nie są nic warte?! Tutaj oczywiście mamy większą niewiadomą, ale życie to ryzyko - akceptuję prawdę, że nie da się przejść przez życie nie popełniając błędów. Każdy z nas ma swój system uprzedzeń, który pozwala mu dokonywać wyborów w życiu - ale uprzedzenie to w najlepszym przypadku prawda statystyczna: sprawdza się na ogół, ale nie we wszystkich przypadkach. Będą więc błędy i krzywdzące osądy.
A wracając jeszcze do "elit", to nie można na nich polegać, bo nie kształtują się one w sposób naturalny. Istnieje w świecie ludzi instrument przemocy zwany państwem ( rozumiany przez 99% ludzi zbyt szeroko ), który nad'zoruje kształtowanie się elit ( biznesowych, naukowych, kulturalnych ), przez co niemal wszystko, co te elity spłodzą i zaproponują ma charakter polityczny, a dokładnie antykapitalistyczny. W normalnym świecie Marx czy Keynes byliby pośmiewiskiem - jednak za udział w budowaniu epoki totalitarnej zostali filozofami i ekonomistami. Oglądałem ostatnio film z Samuelem Jackson-em, którego przesłanie było następujące: są sytuacje, w których torturowanie dzieci na oczach ojca jest moralnie dopuszczalne. I to był film "amerykański", nie bolszewicki. W normalnym świecie ( czyli bez negatywnej selekcji )ktoś próbujący przepchnąć taką ideę byłby uznany za chorego umysłowo, albo opętanego.
Z czasem to wszystko legnie w gruzach, a sztuka wolnego świata podsumuje tą czerwoną propagandę. Przewartościowanie autorytetów, jakie wówczas nastąpi będzie bezprecedensowe.
Unthikable nie mówił nic o tym, że tortury sa dopuszczalne. Bardzo miło, niesamowicie wręcz mnie zaskoczył tym, że postawił parę niełatwych pytań i wyjątkowo, jak na amerykańskie kino, nie dał żadnej jednoznacznej odpowiedzi, zostawiając widza samego z rozgorączkowanym nieco umysłem.
Lub, jak w Twoim przypadku, przekonanego do takiej albo innej tezy, równiez jednak nie pozstawiając cię obojętnym.
Tak czy owak - to niemal bardzo dobry film.
maynard
zamówię tę Librę. Zobaczymy. Przepadam za tłustymi tomiszczami.
Hemingway podobno był niezłym pozerem, trochę bufonem, potrafił stwarzać wokół siebie tzw. aurę. Jego zarobkowanie w roli sparingpartnera to zdaje się jest trochę mit, podobnie jak jego ogólne bokserskie umiejętności. Nie chce mi się szukać źródeł, przepraszam, chcę tylko dać znać, że jego postać (podobnie jak twórczość zresztą) nie jest oceniana powszechnie jednoznacznie. Tu i ówdzie wpadały mi w oczy fragmenty wywiadów czy wspomnień nieco odbrązawiające jego postać.
Na pewno jednak życiorysu, nawet po odbarwieniu, tylko pozazdrościć. Podobnie jak talentu.
gdybyś jednak przeczytał tego Dostojewskiego, to byś się przekonał, że w osobie Raskolnikowa skompromitowane zostały wszelkie wymierzone przeciwko człowiekowi zbrodnicze "-izmy", a sam autor konsekwentnie broni nienaruszalnego systemu wartości, którego źródłem jest dekalog. Ale rozumiem, że czasem wygodniej jest przeczytać streszczenie, w końcu walczę z tym od lat z moimi studentami.
Pozdrawiam.
"benGT
Unthikable nie mówił nic o tym, że tortury sa dopuszczalne. Bardzo miło, niesamowicie wręcz mnie zaskoczył tym, że postawił parę niełatwych pytań i wyjątkowo, jak na amerykańskie kino, nie dał żadnej jednoznacznej odpowiedzi, zostawiając widza samego z rozgorączkowanym nieco umysłem."
No, co Ty?! Ostatnia scena: Samuel rozgryza więźnia, że ten podłożył 4, a nie 3 bomby i domaga się, by przyprowadzili mu jego dzieci ( wcześniej poderżnął gardło jego żonie ). Przyprowadzają, ale ostatecznie nie pozwalają mu ich zaszlachtować, przez co terrorysta nie wyjawia miejsca położenia ostatniej bomby. Ostatnie ujęcie: bomba ukryta pod kocem kilka sekund przed odpaleniem. Wniosek, Samuel mógł uratować 3 miliony ludzi, ale nie pozwolono mu pociąć dzieci na oczach ojca. Propaganda sprowadzająca się to jednego - pozwólcie naszemu rządowi torturować ludzi bez ograniczeń, nie krytykujcie go za to.
renovatio"
"beniaminGT,
gdybyś jednak przeczytał tego Dostojewskiego, to byś się przekonał, że w osobie Raskolnikowa skompromitowane zostały wszelkie wymierzone przeciwko człowiekowi zbrodnicze "-izmy", a sam autor konsekwentnie broni nienaruszalnego systemu wartości, którego źródłem jest dekalog. Ale rozumiem, że czasem wygodniej jest przeczytać streszczenie, w końcu walczę z tym od lat z moimi studentami.
Pozdrawiam."
Nie czytałem streszczenia, tylko poprosiłem o streszczenie słowne. I z tego streszczenia zupełnie inny obraz mi się wyłonił. W XIX wieku tak zwanych "izmów" nie było. "Izmy to XX wiek i ewentualnie XVIII ( jakobinizm ). No, zupełnie 2 różne opinie. Chyba będę jednak musiał do tego zajrzeć...