IBRAGIMOW WSPOMINA 2010 ROK
W ubiegłym roku często dawał o sobie znać Timur Ibragimow (30-3-1, 16 KO). 36-letni pięściarz pojawiał się w ringu pięciokrotnie, zwyciężając cztery razy. W połowie roku pokonał jednogłośnie na punkty twardego jak skała Olivera McCalla i sięgnął po pas NABA w najcięższej kategorii. Uzbek uważa, że była to jego najlepsza walka w karierze.
- McCall był naprawdę silny, on ma potężną moc. Przygotował się bardzo dobrze i wszedł między liny w celu zniszczenia mnie. Ważył 111 kg, to najlepsza jego waga od dawien dawna. Daliśmy dobry pokaz boksu. Ujawniłem wszystko to, co mam najlepsze – twardą szczękę, umiejętności bokserskie i zdolność zadawania ciosów. Myślę, że to był mój najlepszy występ w karierze. Pokazałem charakter, przyjmowałem cios i w tej samej chwili oddawałem. McCall okazał się trudnym sprawdzianem – chwali weterana Uzbek.
Na sam koniec 2010 roku Ibragimov zaznał goryczy porażki. W nadziei na zdobycie pasa WBA International pojechał do Francji i zmierzył się z faworytem gospodarzy, Jeanem Marcem Mormeckiem. Skazywany na porażkę Timur uległ faworytowi minimalnie na punkty, jeden z sędziów wskazał jego jako zwycięzcę.
- Starcie z Mormeckiem było dla mnie wielką szansą. Przygotowywałem się w Szwecji, sparując z Attilą Levinem. Pomagałem mu w jego przygotowaniach do pojedynku z Robertem Heleniusem. Attila jest zupełnie innym bokserem niż Francuz, jest większy, ma inny styl i inną mentalność. Jeśli byłbym w domu na Florydzie, miałbym okazję do sparingów z Darnellem Wilsonem, który bardzo przypomina Mormecka. Niestety szansa na takie treningi przeszła mi koło nosa. Wielka szkoda… Niepotrzebnie podejmowałem rękawice, miałem problemy z achillesem. W moich rodzinnych stronach mówi się "Czasami trzeba podjąć ryzyko, jeśli tego nie zrobisz, nigdy nie osiągniesz niczego" - z żalem wspomina bokser "królewskiej" kategorii.