HUCK OBRONIŁ TYTUŁ PO CIĘŻKIM BOJU
Marco Huck (32-1, 23 KO) pokonał przed momentem Rana Nakasha (25-1, 18 KO), lecz namęczył się bardziej niż powszechnie się spodziewano.
Początkowo pięściarz z Izraela poczynał sobie bardzo dzielnie. Ruszył niczym czołg na Niemca z nisko pochyloną pozycją i za podwójną gardą, zasypując Marco ciosami na tułów i głowę. Mistrz dopiero w trzeciej rundzie złapał właściwy rytm i na chwilę przejął inicjatywę, ale pretendent znów podkręcił tempo w czwartej odsłonie, nieustannie wywierając pressing na rywalu.
Huck znalazł jednak w końcu broń na agresywnego przeciwnika w postaci bezpośredniego podbródka. Za każdym razem gdy Nakash nacierał na niego, champion robił krok w tył i bił mocno prawym podbródkowym. Ta akcja okazała się kluczowa dla rozwoju pojedynku, bowiem bokser z Izraela był wobec niej bezradny. W siódmym starciu zainkasował kilka bardzo mocnych takich uderzeń i na przerwę schodził z prawie zamkniętym lewym okiem. Po wyraźnym kryzysie w ósmej odsłonie, od dziewiątej Nakash znów zaczął nacierać na Marco. Nie miał już niestety dla siebie jednak tyle sił co na początku i pomimo bardzo ambitnej postawy, Huck kontrolował ostatnie minuty potyczki.
Po ostatnim gongu sędziowie jednogłośnie opowiedzieli się za Niemcem, punktując na jego korzyść 118:110, 118:110 i 116:112. Tym samym Huck już po raz szósty obronił tytuł mistrza świata federacji WBO kategorii cruiser.
Izraelczyk wypadł nieźle, żeby jeszcze mógł się lepiej przygotować, mogło być ciekawiej. Frago pewnie nie stawiłby większego oporu niż Nakash, więc widowisko jakoś szczególnie nie ucierpiało.
I tak będą wyglądać kolejne obrony Hucka - gość wie, że do wygranej potrzebuje jedynie w miarę wyrównanej walki, więc nie ryzykuje, nie odkrywa się, nie punktuje, jeśli nie czuje się bezpiecznie, nie forsuje się, oszczędza. Gdyby walczył poza swoim ciepłym k...dołkiem, musiałby ponosić koszty walki (siły, ryzyko) i nie byłoby tak słodko.