JONES WYGRYWA PO ŚWIETNEJ WALCE
Rewanżowe starcie niepokonanego Mike'a Jonesa (24-0, 18 KO) z twardym jak skała Jesusem Soto Karassem (24-6-3, 16 KO) bez wątpienia będzie kandydować do miana walki roku 2011 roku.
Tym razem zakończyło się bez kontrowersji i 27-letni Amerykanin po dwunastu rundach wygrał jednogłośnie na punkty (115-113, 116-112, 117-111).
Już w trzeciej odsłonie po dwóch zderzeniach głowami Soto Karass miał głęboko rozcięte obydwa łuki brwiowe. Sędzia ringowy Kenny Bayless uznał, że pojawiły się one po prawidłowo zadanych ciosach i po konsultacji z lekarzem był skłonny przerwać walkę i ogłosić techniczny nokaut dla niepokonanego "Machine Guna". Nie zgodził się na to ambitny Meksykanin, który zmotywowany wyszedł do następnego starcia i rozpoczął je od zdecydowanego ataku.
W każdym starciu Soto Karass wywierał na przeciwniku presję i szedł do przodu, lecz Jones czuł się znakomicie, mogąc boksować z defensywy i rozbijać nieszczelną gardę rywala. Obraz walki zmienił się nieco dopiero w dziewiatej rundzie, kiedy już w pierwszej minucie Amerykanin zranił "Renuente". Pamiętając drugą odsłonę pierwszego pojedynku, Mike opanował się i nie ruszył za ciosem, pozwalając Meksykaninowi dojść do siebie. W jedenastej rundzie Soto Karass ponownie był w tarapatach, ale jego niezwykła wola walki pozwoliła mu przetrwać kolejny kryzys. Do ostatniej odsłony wychodził wiedząc, że potrzebuje nokautu. Jesus nie stracił ani sekundy i od razu ruszył do ataku, który nie przyniósł jednak większego efektu. Jones był dla niego nieuchwytny. Amerykanin pokazał się dziś z bardzo dobrej strony i wydaje się być gotowy na walkę o mistrzostwo świata.
Mnie jakoś to starcie nie zachwyciło - fakt, Jones fajnie walczy lewym prostym, ma dobrą celność ciosu, defensywę, ale trochę za mało w tym planu, zbyt wiele chaosu. A Meksykanin był nieprawdopodobnie twardy, ale niewiele poza tym.