GOLDEN BOY O PIERWSZYM PRZEDSIĘWZIĘCIU
38 lat temu, 4 lutego 1973 roku w Montebello w słonecznej Kalifornii Cecilia De La Hoya urodziła chłopczyka, któremu nadano imię Oscar. Bardzo szybko okazało się, że podobnie jak dziadek Vicente i ojciec Joel, również i on zakochał się w boksie. Z wzajemnością.
Ukoronowaniem owocnej kariery amatorskiej, podczas której Oscar zwyciężył w ponad 200 turniejach, było wywalczenie w 1992 roku złotego medalu w kategorii lekkiej na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie. W sumie De La Hoya stoczył 223 zwycięskie pojedynki, w tym aż 163 zakończył przed czasem, przy zaledwie 5 porażkach. Po przejściu na zawodowstwo, gwiazda ‘Złotego Chłopca’ rozbłysła pełnym blaskiem. Zdobywał mistrzostwo świata w sześciu różnych kategoriach wagowych. Zwyciężał między innymi takie sławy jak Jesse James Leja, Julio Cesar Chavez, Pernell Whitaker, Ike Quartey, Arturo Gatti, czy Fernando Vargas.
Obecnie Oscar De La Hoya (39-6, 30 KO) przebywa na sportowej emeryturze, zarządzając jedną z najpotężniejszych grup promotorskich ‘Golden Boy Promotions’. Jeden z najbardziej znanych i lubianych pięściarzy świata jest żywym ucieleśnieniem amerykańskiego snu. To utalentowany biznesmen, na którego koncie znajduje się ogromna fortuna. Poniżej przedstawiamy wypowiedź mistrza, która dotyczy jego pierwszego finansowego przedsięwzięcia.
Oscar De La Hoya: Zanim na moje konto wpłynęły pierwsze duże pieniądze, zacząłem zarabiać miliony i nie musiałem się o nic martwić, nie zawsze było tak różowo. Pamiętam jak miałem jakieś dziewięć albo dziesięć lat i razem ze mną trenował jakiś starszy chłopak. Miał może z dwanaście lat i opowiedział mi, jak zarabia dobrą kasę. Sprzedawał lody z takiego wózka na kółkach, z którym objeżdżał całą okolicę. Poprosiłem, żeby mi też załatwił taką pracę i po dłuższych namowach zgodził się. Umówiliśmy się na drugi dzień o szóstej rano, co oznaczało, że opuszczę szkołę. Ale co tam szkoła, gdy w mojej głowie już tańczyły zielone dolary.
Następnego ranka, tuż po moim codziennym biegu, chłopak dał mi wózek i 50 lodów, które nazywały się ‘Paletas’. Jeden ‘Paletas’ kosztował 50 centów. Gdybym sprzedał wszystkie, zarobiłbym 25 dolarów. Odejmując połowę dla właściciela wózka, do mojej kieszeni powinno wpaść 12 i pół dolara. To były dla mnie ogromne pieniądze! Łatwa kasa!
Pełen zapału ruszyłem w trasę po okolicy. Niestety minęła pierwsza godzina i nic. Żadnego sprzedanego loda. Potem kolejna i jeszcze jedna, aż wybiło południe. Ludzie omijali mnie szerokim łukiem, mówiąc, że za drogo, że za wcześnie, że za zimno. Mimo wszystko ciągle jeszcze wierzyłem w swój sukces. W końcu zgłodniałem. Im bardziej narastał mój głód, tym bardziej apetycznie wyglądały moje ‘Paletas’. A tam! Jak zjem jednego nic się nie stanie. Och jaki pyszny. Mijały kolejne godziny i nadal interes szedł kiepsko, więc znowu zjadłem loda. Potem kolejnego. Na koniec dnia okazało się, że w sumie odliczając te które zjadłem i marżę dla właściciela, to na czysto zarobiłem 50 centów. No cóż, chyba nie byłem dobrym handlarzem (śmiech).
Pierdoli takie glupoty a zarobiony jest od kad sie narodzil.
Lubie De la Hoye ale takie gadki mnie rozbrajaja.
Ale jesli urodziles sie bogaty i cale zycie wiedziales ze w razie niepowodzenia TATA pomoze, to nierob z siebie goscia ktory wpierdala 7 dni w tygodniu chleb z cukrem, a wybija sie na ogolnie szanowanego zarobionego, bo start i ryzyko nie takie samo.