ZEGAN: SERCE CHCE, ALE CIAŁO MÓWI DOŚĆ
Zegan: Game is over! To już koniec mego boksowania. Teraz jestem radnym, lecz nie bezradnym
Maciej Zegan (42-6-2, 21 KO) przez lata dostarczał nam radości - najpierw na ringach amatorskich, później na zawodowych. Niestety po porażce w ostatnim pojedynku wrocławianin - niedoszły mistrz świata wagi lekkiej federacji WBO, ogłosił zakończenie kariery. Oto wywiad z tym pięściarzem, będący niejako podsumowaniem jego przygody z boksem.
- Przegrałeś w Niemczech przed czasem walkę z tamtejszym… Rosjaninem Eduardo Trojanowskim. Już w trzeciej rundzie. Źle się to oglądało w telewizji. Po tej klęsce, w wieku 34-lat, ogłosiłeś zakończenie swych występów w ringu. To ostateczna decyzja? Wielu sławnych bokserów już tak zapowiadało, a potem wracało do klatki (a kiedyś mówiło się „oni nigdy nie wracają”), najczęściej po kolejne bęcki…
MACIEJ ZEGAN: - Kończę z tym, choć… dostałem już telefony z propozycjami przyszłorocznych walk. Może więc, gdy pojawi się jakaś świetna oferta finansowa…? Moje serce wciąż rwie się do boju. Na dziś jednak ciało, po tylu latach boksowania, powiedziało stop! Wygląda, że "game is over" i tak to czuję, i to właśnie ogłosiłem. Być może straciłem motywację i chyba za dużo sobie wziąłem na głowę: własne treningi i prowadzenie zajęć w moim klubie bokserskim, pilnowanie biznesu, a teraz wybory samorządowe, po których zostałem radnym Wrocławia. To dużo jak na jednego człowieka.
- Nie masz pretensji do swojego trenera Zygmunta Gosiewskiego, że poddał Cię już po pierwszym nokdaunie?
MZ: Nie, taka była decyzja Zygmunta i muszę ją uszanować. Dostałem od Trojanowskiego w skroń, ale nie byłem zamroczony i chciałem się dalej bić. Kiedyś w USA sędzia zbyt szybko odesłał mnie do narożnika po ciosach Damiana Fullera, a one nie robiły mi krzywdy. Z moich rywali nikt nie bił tak mocno jak Nate Campbell, a z nim wytrwałem 12 rund, walcząc przy tym z kontuzją nogi.
- Miałeś w ogóle szansę z tym Trojanowskim?
MZ: Wiedziałem, że zbijał wagę, więc trenerowi Gosiewskiemu powiedziałem, iż zajadę kondycyjnie Rosjanina i rzeczywiście pod koniec drugiej rundy gasł mi pod ręką. Ale potem przyszło to pechowe starcie. Przypadek. Nie tak to sobie wszystko wyobrażałem.
- Czy ktoś Cię nie wpuścił na minę z tym pojedynkiem?
MZ: Od menedżera, z którym współpracowałem, dowiedziałem się tylko, że mam się zmierzyć z facetem, który ma zaledwie osiem zawodowych walk na koncie, ale sześć wygranych przed czasem, a poza tym, nie wiedziałem o nim nic! Czy to mańkut, czy „normalny”, wyższy, niższy, nie dostałem żadnej kasety z jego pojedynkami! Mało profesjonalne. To nie moja wina, ani mego trenera. Okazało się potem, że Trojanowski to znakomity pięściarz z tzw. rosyjskiej szkoły, który stoczył tam ok. 160 walk amatorskich i tylko 6 przegrał! I okazał się też znacznie cięższy ode mnie i bardzo silny. Czekaliśmy na niego przy wadze, aż zbije trochę kilogramów. Myślę, że w dniu naszego pojedynku z powrotem ważył 70 kg! Duuużo więcej ode mnie. Ta świadomość też trochę mnie usztywniła.
- A może zabrakło Ci ciężkich sparingów przed tą walką?
MZ: Moje treningi nie wyglądały źle. Ale rzeczywiście, prawdziwie silnych sparingpartnerów to ja miałem w czasach, gdy w Anglii boksowałem dla tamtejszej grupy zawodowej, w której był też legendarny „ciężki” Lennox Lewis. Ale z nim akurat nie sparowałem, he, he, acz czasem razem ćwiczyliśmy.
- Przynajmniej zarobiłeś jakieś konkretne pieniądze za to ostatnie lanie w Niemczech?
MZ: W Polsce za ten pojedynek takich bym nie uzyskał. Na bułkę z szynką wystarczyło. Nigdy nie walczyłem tylko dla kasy, boks był i jest moją pasją, ale z drugiej strony… walczyłem jednak dla możliwie jak największej kasy. Miło dobrze zarabiać, w końcu występy w ringu przez lata były moim zawodem. Milionów mi to boksowanie jednak nie przyniosło. Takie rzeczy nie w naszym kraju.
- Chcesz więc powiedzieć, że dokładałeś do interesu?
MZ: Źle mnie zrozumiałeś. Aż tak źle nie było. W końcu z boksu utrzymywałem rodzinę i dał mi on w zasadzie wszystko co mam.
- Co więc Ci jeszcze dał?
MZ: Zwiedziłem kawał świata, poznałem wielu fajnych ludzi, nawet tych z pierwszych stron gazet, z ekranów telewizyjnych czy kinowych… Do tego emocje, adrenalina. Nauczyłem się również wewnętrznej dyscypliny. Mam wielu wiernych kibiców (nie myślę tu o anonimowych, sfrustrowanych złośliwcach z różnych forów internetowych), którzy lubią mnie i mój styl boksowania… To mało?
- Ale mistrzem świata nie zostałeś. W 2003 r. w Essen, w pojedynku o tytuł WBO w wadze lekkiej z miejscowym Arturem Grigorianem byłeś od niego lepszy, ale jak to w Niemczech, zostałeś oszukany przez sędziów punktowych, którzy podarowali niezasłużone zwycięstwo Twojemu rywalowi. Po ogłoszeniu tego werdyktu, jeszcze w ringu popłakałeś się z żalu niczym małe skrzywdzone dziecko. A chłopaki przecież nie płaczą!
MZ: O Boże, to były wielkie negatywne emocje, puściły mi nerwy. Widziałeś, żebym często płakał? Przypominam Ci, że nie płakałem, gdy sędziowie przekręcali mnie na ringach amatorskich i to na najważniejszych międzynarodowych imprezach typu MŚ czy ME, przez co nie zdobyłem tam medali. Po prostu, wściekłem się na te niesprawiedliwe werdykty i przeszedłem na zawodowstwo. Żałuję tylko, iż nie dane mi było pojechać na igrzyska olimpijskie.
- A nie żałujesz tych wpatrzonych w Ciebie bokserskich fanek, bo chyba takie były?
MZ: Słuchaj, wokół mnie wciąż się kręcą piękne kobiety. Nawet te najpiękniejsze na świecie, czyli moja żona i córka.
- Teraz będziesz radnym bezradnym?
MZ: Na pewno nie bezradnym. Nie po to ludzie mi zaufali. Będę dla nich ciężko pracował. A oprócz tego, ze swojego klubu pięściarskiego zamierzam zrobić profesjonalne centrum sportów walki, poszerzone o K1 czy MMA. No i nadal rozwijam swoje biznesy.
- Słuchaj Maciek, właśnie dostałem telefon, że mimo porażki z Trojanowskim, jest dla Ciebie walka za naprawdę dużą kasę. Wchodzisz w to? Tylko musisz przejść ciężkie testy wytrzymałościowe u trenera Gosiewskiego.
MZ: Hehe, sprawdzasz mnie cwaniaczku? Na testach na pewno dałbym radę, a ty pokaż tę rzekomą forsę! A na poważnie, to nie wiem, czy zdecydowałbym się jeszcze wejść do klatki. Na dziś mówię: nie! Teraz spadaj, bo idę do stylisty poprawić fryzur.
MACIEJ ZEGAN - SERWIS SPECJALNY >>
Rozmawiał: Bartłomiej Czekański, Słowo Sportowe
Niestety Maciek fatalnie zakończył swą karierę:-l
CO ZA BEŁKOT MEDIALNY!!!
I TO W DODATKU NA ŚWIĘTA!!!
BĘDZIE TERAZ CHAŁTURZYŁ (wykonywać dodatkową pracę, zwykle niedbale, dla szybkiego zarobku)
DLA ZEGANA ZAWSZE LICZYŁA SIĘ POPULARNOŚĆ I CO ZA TYM IDZIE PEŁNA SAKWA I TO NAJLEPIEJ W DOBREJ WALUCIE!!!
W CHWILACH PRZEGRANIA ZAWSZE ZWALA WINĘ NA CUDZE BARKI JAK NIE TRENER TO PROMOTOR, ALBO JESZCZE HYMN ŹLE ODŚPIEWANY....
A JEGO PRACA JAKO RADNY BŁAHAHAHAHAHAHA....
BYŁ TYLKO POTRZEBNY DO WIĘKSZOŚCI POTRZEBNEJ KWW DUTKIEWICZA, TANIEJ BYŁOBY POSTAWIĆ MASZYNKĘ DO GŁOSOWANIA.
DOBRY WYWIAD - POKAZUJE ZEGANA JAKO PAZERNEGO BUFONA, KTÓRY UWAŻA ŻE WSZYSTKO MU SIĘ NALEŻY...