ZAGADKA POLAKÓW W RANKINGACH, CZYLI....
Czy wysokie miejsca Polaków w rankingach odzwierciedlają ich umiejętności?
Większość z was ma zapewne na to pytanie ułożoną i sprecyzowaną odpowiedź, czasami nawet okraszoną niezbyt pochlebnymi epitetami rzucanymi w stronę naszych dzisiejszych bohaterów – polskich pięściarzy. Ta odpowiedź brzmi jasno – nie. Takiej samej postawy pewnie spodziewaliście się w tym tekście po przeczytaniu jego tytułu. Ja jednak dziś was zaskoczę, w swoim artykule, niczym obrońca z góry skazanych, będę starał się udowodnić, że w znacznej mierze odpowiedź brzmi – tak, zasługują. I nie, nie zwariowałem. W istocie rzeczy nie jestem niczyim obrońcą i nie chcę nim być, niczyim fanem ani antyfanem, chcę jedynie zagłębić się w problem, który jest dużo bardziej złożony niż może się nam na pierwszy rzut oka wydawać, zachowując zasadę, która moim zdaniem powinna cechować każdego dziennikarza, redaktora czy newsmana, w którego rolę dziś w niewielkim stopniu się wcielam, i który swoją działalnością w pewnym zakresie wpływa na postrzeganie rzeczywistości przez swoich czytelników – zasadę obiektywizmu. Postaram się wykazać, że całej sprawie tak naprawdę winne są… same rankingi.
Swoją analizę ułożyłem stopniowo – od najniższej wagi, w której rankingach możemy zobaczyć polskie nazwisko, do najwyższej. Przejdźmy więc do sedna.
Najlżejszym reprezentantem Polski w światowych rankingach jest walczący w wadze lekkiej – Maciej „Boom Boom” Zegan (42-5-1, 21 KO). Zajmuje on czwarte miejsce w rankingu organizacji WBO w swojej kategorii. Pozycja ta stwarza wiele kontrowersji, z którymi ciężko się kategorycznie nie zgodzić. Kilka ładnych lat temu Maciej przegrał w dyskusyjnych okolicznościach walkę o pas WBO z Arturem Grigorianem (38-1, 22 KO), walki tej jednak nie pamiętają już nawet najstarsi górale, a mimo to federacja WBO zdaje się po dziś dzień próbować wynagrodzić Maćkowi tamtą przegraną stawiając go wysoko w swoich rankingach. Czy słusznie? Czy kontrowersyjna wygrana po wyrównanym boju z Pierrem Francoisem Bonicelem (17-5-3, 7 KO), dzięki której „Boom Boom” zdobył pas WBO European i dwa zwycięstwa punktowe nad Araikiem Sachbazjanem (12-16, 5 KO) obiektywnie pozwalają stawiać boksera w roli przyszłego pretendenta? Wydawałoby się, że nie. Trzeba byłoby bowiem posiadać umiejętności perswazyjne na niezwykle wysokim poziomie by wytłumaczyć obeznanym w temacie kibicom boksu wyższość Macieja Zegana nad Jorge Barriosem (50-4-1, 35 KO, WBO # 5), który w rankingu jest tuż za Maciejem, czy choćby nad Johnem Murrayem (30-0, 18 KO, IBF # 13, WBC # 3) i Antonio DeMarco (24-2-1, 18 KO, IBF # 4, WBC # 1), których w owym rankingu w ogóle nie ma. Pomijając już Juana Diaza (35-4, 17 KO, WBO # 9) którego niską pozycję można niejako usprawiedliwić tym, iż niedawno miał swoją mistrzowską szansę. W rankingu WBO wagi lekkiej nie brakuje jednak bokserów, których pozycja budzi wątpliwości. Dla przykładu, w rekordzie znajdującego się na szóstym miejscu Aleksandra Bajawy (38-3-4, 13 KO, WBO # 5) również nie znajdziemy żadnych dokonań. Czy zatem inne federacje znają prawdziwy potencjał Macieja Zegana i dlatego nie umieszczają go w swoich rankingach, starannie dobierając pozycje do umiejętności pięściarzy? Niestety rzeczywistość nie jest aż tak różowa. Inne federacje mają swoich „Zeganów” i swoje „Bajawy”. Czym na swoje pozycje zasłużyli sobie tacy zawodnicy jak Al Sabaupan (14-0-1, 10 KO, IBF # 14), Ray Narh (24-1, 21 KO, WBC # 9), Dorin Spivey (38-6, 29 KO, WBA # 12), Fidel Monterrosa Munoz (24-2, 19 KO, WBC # 11), Valentyn Kuts (22-1, 8 KO, WBA # 8) czy Daniel Estrada (23-2-1, 19 KO, WBC # 5)? Odpowiedź jest prosta – oni pokonali swoje odpowiedniki Bonicela i Sachbazjana, nie odbiegające znacznie umiejętnościami od bokserów, których widzieliśmy w ringu naprzeciw Macieja Zegana. Jak więc można zauważyć, Polak nie jest żadnym ewenementem światowych rankingów wagi lekkiej.
Przejdźmy zatem wyżej – do Polaków w będącej według wielu jedną z najsilniej obsadzonych wag, wadze półśredniej. Waga półśrednia uwidoczniła nam jeden z absurdów w realiach dzisiejszego boksu zawodowego. Mnogość kategorii pozwala na to by jedna z nich w przeciągu kilku miesięcy utraciła większą część swojej czołówki na rzecz innej, która jeszcze jakiś czas temu była w cieniu. Manny Pacquiao i Miguel Cotto, którzy rok temu toczyli bój na szczycie wagi półśredniej, dziś są już mistrzami w wadze junior średniej, w tej samej kategorii ostatnią walkę toczył Shane Mosley, a Joshua Clottey zapowiedział, że będzie ona dla niego tylko przystankiem do jeszcze wyższej – wagi średniej. Jednak jeszcze wśród tych gwiazd drogę na szczyt torowali sobie polscy półśredni – Krzysztof Bienias (41-4, 16 KO, WBC # 34, WBO # 11) i Rafał Jackiewicz (37-9-1, 18 KO, IBF # 5, WBO # 13). Droga tego pierwszego została dość brutalnie przerwana przez Kella Brooka (22-0, 15 KO, WBO # 1), w walce z którym wypadł jak, delikatnie mówiąc, journeyman. Dalej doszedł Jackiewicz, który dostał walkę o mistrzostwo świata nie w ramach prezentu pod choinkę, lecz po kilku wygranych walkach z wysoko notowanymi przeciwnikami i ciężkim boju eliminacyjnym. Jego pozycji pretendenta do tronu IBF nikt nie podważał. Waga półśrednia jest jednak teatrem komicznych wydarzeń, o których warto wspomnieć. Pierwszym z nich jest to, że zawodnik z pierwszego miejsca w rankingu jednej federacji nie znajduje swojego miejsca w rankingu drugiej. A drugim coś co ośmiesza współczesny boks. Narzekamy, że w wadze ciężkiej czołówka nie chce walczyć z mistrzami ponieważ się ich boi? Uwaga – w wadze półśredniej czołówka nie chce walczyć z mistrzami ponieważ są oni dla niektórych zawodników zbyt… słabi i nieopłacalni. Na zakończenie, dla tych którzy jeszcze twierdzą, że nasi półśredni nie zasługują na swoje pozycje dodam, że w rankingach silnej wagi półśredniej nie brakuje zawodników, w rekordach których próżno szukać poważnych przeciwników. A są to np. Bethuel Ushona (22-0, 8 KO, WBO # 7), Ionut Dan Ion (27-1, 15 KO, WBC # 3) i Ravshan Hudaynazarov (13-0, 11 KO, WBA # 13).
Nie chcę was zanudzać opisami kolejnych poszczególnych dywizji, ale zapewniam, że podobne analizy można by było przeprowadzić dla Grzegorza Proksy (22-0, 15 KO, WBC # 32), Piotra Wilczewskiego (27-1, 9 KO, WBC # 21), Aleksego Kuziemskiego (19-2, 4 KO, WBA # 15, IBF # 11, WBC # 37, WBO # 15), Pawła Głażewskiego (14-0, 4 KO, WBC # 18), a nawet dla Dawida Kosteckiego (35-1, 24 KO, WBA # 4, IBF # 7, WBC # 2), który zdaniem niektórych nie wygrał z żadnym solidnym przeciwnikiem i jego pozycja jest równie wątpliwa co Macieja Zegana. By nie być gołosłownym – jeśli ktoś myśli, że w rekordach takich zawodników jak: Joe Spina (26-1-2, 18 KO, WBA #5, WBC # 23), Tommy Karpency (20-2-1, 13 KO, WBA # 12, WBC # 14), Roberto Feliciano Bolonti (22-1, 13 KO, WBC # 6), Alejandro Lakatos (31-5-2, 23 KO, WBO # 3) czy Marcus Vinicius de Oliveira (19-1-1, 18 KO, WBC # 24, WBO # 8), którzy są poobsadzani w rankingach tej samej kategorii co Dawid Kostecki, znajdzie jakiekolwiek znane nazwiska, to srogo się myli.
Przejdę zatem do kategorii, w której ranking pewnej federacji wzbudza chyba najwięcej kontrowersji jeśli chodzi o miejsca Polaków. Chodzi oczywiście o ranking federacji WBC w wadze junior ciężkiej, której mistrzem jest obecnie oczywiście Polak. W jego pierwszej piętnastce znajduje się aż czterech naszych reprezentantów! I chyba miejsce tylko jednego z nich, Mateusza Masternaka, nie jest podważane. Nie ulega wątpliwości, iż ponad przeciętne miejsca naszym zawodnikom zapewniły dobre kontakty ich promotora z ową federacją. Nie ulega jednak wątpliwości również to, że niestety tak się dzisiaj układa większość rankingów… Dla lepszej orientacji, przedstawię wam listę, o której mowa:
1. Francisco Palacios
2. Alexander Frenkel
3. Herbie Hide
4. Giacobbe Fragomeni
5. Paweł Kołodziej
6. Lateef Kayode
7. Troy Ross
8. Danny Green
9. Silvio Branco
10. Tomasz Hutkowski
11. Ola Afolabi
12. Alexander Kotlobay
13. Mateusz Masternak
14. Eric Molina
15. Łukasz Janik
Ranking wygląda tak, że po jego obejrzeniu wprawny kibic boksu na pewno zacznie zadawać pytania. Pierwszym z nich będzie pewnie: „Co tu robi Tomasz Hutkowski, Łukasz Janik, Lateef Kayode i Eric Molina?!” Nawiasem mówiąc, jeszcze niedawno wyżej wymieniony ranking był miejscem prawdziwego ewenementu – obok Jasona Robinsona (19-6, 11 KO) znajdował się w nim Nenad Borovcanin (27-0, 19 KO). Znany z walk na galach braci Kliczko Serb dostał się do rankingu mając tylko jedną wygraną z przeciwnikiem o dodatnim bilansie. Kolejne pytania powinny brzmieć mniej więcej tak: „Ej, a gdzie jest Denis Lebedev, Matt Godfrey, Yoan Pablo Hernandez?!”
Otóż moi drodzy, pora wam wyjaśnić pewną zasadę tworzenia rankingów federacji WBC. Zasada ta pewnie trochę ostudzi wasz temperament w krytykowaniu polskich pozycji w wadze junior ciężkiej i półciężkiej. Mianowicie, w rankingach tejże federacji, oprócz obecnych i tymczasowych mistrzów świata innych federacji, z nie do końca wytłumaczalnych przyczyn, odrzucani są również niektórzy byli i przyszli pretendenci pozostałych organizacji. W dywizji junior ciężkiej odrzucony jest również Yoan Pablo Hernandez, który jest posiadaczem pasa IBF Inter-Continental. Otrzymują oni status NA (Not Available) czyli po prostu niedostępny. I w ten oto sposób, w omawianej kategorii, oprócz wymienionego wyżej Hernandeza, status NA mają między innymi Denis Lebedev, Matt Godfrey, Victor Emilio Ramirez, Valery Brudov, Steve Herelius i Firat Arslan. Dlaczego tak jest? Nie pytajcie. Nie wiem, nie rozumiem, nie chce zrozumieć, gdyż czasami mam wrażenie, że łatwiej byłoby odwrócić hełm na drugą stronę niż ułożyć prawidłowości rządzące światowymi rankingami w jedną, spójną, przejrzystą i logiczną całość.
Na zakończenie analizy, wypada wspomnieć o królewskiej kategorii. Mamy w niej trzech reprezentantów, których miejsca raczej nie wzbudzają większych sprzeciwów. Są to: mistrz WBC Youth – Andrzej Wawrzyk (20-0, 10 KO, WBC # 21), były pretendent do tronu tej samej organizacji – Albert Sosnowski (45-3-1, 27 KO, WBC # 13) i oczywiście Tomasz Adamek (42-1, 27 KO, WBC # 4, WBA # 10, IBF # 3, WBO # 1). Czy zwycięstwo nad Chrisem Arreolą (29-2, 25 KO, WBC # 6, IBF # 7, WBO # 11, WBA # 15) i kilkoma mniej znaczącymi zawodnikami pozwala postawić Adamka na pierwszej pozycji? W dzisiejszej wybrakowanej i na siłę szukającej zbawcy ciężkiej – tak.
Dziękuję za cierpliwość jeśli przebrnęliście przez cały tekst do tego momentu, i proszę o okazanie jeszcze odrobiny ponieważ pora na podsumowanie. Mam nadzieję, że chociaż w niewielkim zakresie unaoczniłem wam, że „winę” za wysokie miejsca Polaków nie ponoszą tak naprawdę polscy bokserzy ani promotorzy. Oni się tylko wpasowują w ogólnoświatowe trendy, nie wybiegając w żaden sposób przed szereg. Chciałem pokazać, że biało czerwony sęp nie jest samotny w rozrywaniu umierającego cielska bokserskich federacji, że sępy w innych barwach rwą strzępy w swoją stronę równie mocno i nieustępliwie. Mnogość wag, federacji i rankingów pozwala na to, byśmy usłyszeli, że wysokie miejsce na światowych listach zajmuje zawodnik, który do tej pory zdawał nam się być obijaczem kelnerów na własnym podwórku. Przeglądając rankingi można zauważyć, że jeden i ten sam zawodnik potrafi być klasyfikowany w różnych dywizjach, imiona i nazwiska bokserów bardzo często zawierają błędy (np. Grzegorz „Proska” w rankingu WBC) a strony internetowe federacji czasami sprawiają wrażenie jakby nikt się nimi nie zajmował. Kolokwialne „żal” samo ciśnie się na usta. Cały system staje się coraz bardziej chory a na horyzoncie nie widać uzdrowicieli. Coraz częściej pasy walczą o zawodników, a nie zawodnicy o pasy. Wrzuca się na piętnaste miejsca tych, z którymi mistrzowie chcą walczyć. To jednak już temat na inny artykuł, dziś chciałem skupić się na polskiej stronie tej układanki.
Wracając do sedna, jeśli po przeczytaniu mojego tekstu jakaś część z was, po następnym okrzyku „X miejsce?! A niby za co?! Z kim on wygrał?” zastanowi się nad głębią problemu, nad tym kto zajmuje pozostałe miejsca i tym, czy przypadkiem nie zostawalibyśmy w tyle w stosunku do innych bokserskich nacji nie pchając swoich jak najwyżej, to osiągnę sukces.
Tomasz "Hulkowski"
Na liście boksera miesiąca (Październik) było przez długi czas Krzysztof "Włodacrzyk"
Dzieki SonyBurnett, fajnie wyłapałes to o co mi chodzilo.
Chocby kierujac sie stosunkiem wygranych do przegranych walk przeciwnikow tych orlow z pierwszej dziesiatki. Wtedy nie bylo by opcji by w 10 znalazl sie ktos kto walczy tylko z zawodnikami z ujemnymi rekordami.
Wystarczylo by zrobic jakas klauzule w stylu stosunek walk wygranych do przegranych twoich przeciwnikow musi wynosic przynajmniej 2:1 bys byl brany pod uwage przy robieniu listy 15 najlepszych i to pozwolilo by zrobic dosc mocna liste. Oczywiscie nie od razu, ale w miare uplywu czasu ta lista stawala bysie naprawde mocna, oraz pozwolilo by to ukrucic w jakims stopniu sztuczne pompowanie rekordow, poniewaz nic konkretnego by to nie dawalo.
Ja wymyslilem to teraz, ale gdyby kilka tegich glow nad tym przysiadlo, to na pewno by cos z tego wyszlo. Tylko czy ktos tego naprawde chce. Czy wokol boksu kreca sie fani czy biznesmeni?
No coz wszystkiego nie zmienimy.
pzdr
#7 Krzysztof Wlodarczyk
#10 Pawel Kolodziej
#13 Mateusz Masternak
#80 Wojciech Bartnik
#81 Tomasz Hutkowski
#100 Lukasz Janik
Chyba lepiej oddaje aktualną sytuację, niż WBC, WBA, IBF i WBO. Oczywiście ranking automatycznie generowany nie może być idealny, mówię tylko że jest lepszy niż te, które mamy ręcznie tkane przez promotorów i biznes.
Nie jest to w 100% dobrych ranking (BoXrEC) bo jednak chodzi o to aby pokazać poziom boksera a ten ranking sumuję pkt w stosunku do pokonanych bokserów i pkt jaki ma bokser A i B a to niestety ma się ni jak do ich poziomu
dekciw
Ciezko jest zrobic sztywny mechanizm, ktory by wszystkim pasowal. Wiem, ze twoja propozycja to tylko wymyslony szybko przyklad ale juz dosc latwo mozna wskazac jego wade - na pewno po jakims czasie dochodzilo by do tego, ze np. amerykanscy journeymani z rekordem 20-20, ktorzy czasami naprawde potrafia zaskakiwac i byc bardzo solidni, byliby zastepowani przez Łotyszy z rekordem 10-5, ktorzy przewaznie przyjezdzaja tylko po wyplate. I w ten sposob uzyskalibysmy efekt odwrotny od zamierzonego.