KOTAI NIE KOŃCZY KARIERY
Kibice, którzy pamiętają i cenią Mihalija Kotaia (35-6-1, 16 KO) zastanawiają się czy ich ulubieniec jest już naprawde skończony. Węgier zaskarbił sobie szacunek pośród fanów dzięki efektownemu stylowi prowadzenia walk. Pomimo tego, że nigdy nie zdobył naprawdę znaczącego pasa, zawsze dostarczał duzych emocji swoim sympatykom.
Kotai przerwał swoją karierę w 2006 roku po dwóch porażkach z będącym w swoim prime Stevem Conwayem (34-12, 7 KO). Powrót przed rokiem zrodził myśl czy nie jest to tylko aby forma dorobienia przed emeryturą. Po kilku walkach z zawodnikami pokroju journeymanów, jacy często występują na polskich galach i to tych słabszych (bo polskim promotorom zdarza się coraz częściej zapraszać zawodników przynajmniej z nieco rozdmuchanymi rekordami) "Misza" zawalczył z poważniejszymi rywalami. Te walki dały już ostateczną odpowiedź na co stać jeszcze 34-letniego Kotaia. Najpierw porażka z Gruzinem Avtandilem Khurtsidze (22-2-2, 13 KO) a następnie nokaut zadany przez młodziutkiego Brytyjczyka Prince Arrona (20-3-1, 3 KO). O ile Gruzin bił się ostatnio o pas mistrza świata, to Węgier powinien pokazac większe doświadczenia w walce z młodzieniaszkiem z Wysp.
Wydawało się, że te dwa niepowodzenia są naturalnym zakończeniem kariery Kotaia, jednak nic bardziej mylnego. 14 grudnia w Budapeszcie "Misza" zmierzy sie w 6-rundowym pojedynku z rodakiem Janosem Petrvicsem (19-36, 8 KO). Ten niespełna czterdziestolatek swoją ostatnią zwycięską walkę zanotował w rywalem mającym wówczas równo 60 porażek. Należy postawić pytanie po co wraca Mihalij. Czy jest to heroiczny powrót ciągle niespełniego pięściarza czy może traktuje to jako pasję bez której ciężko egzystować w nowym życiu bez boksowanie na dawnym poziomie. Obojętnie co nim kieruje nalezy pamiętać, że to m. in dla niego polscy kibice przychodzili na gale w czasie gdy boks zawodowy w Polsce dopiero raczkował. Kotai jest jednym z zawodników, którzy są symbolami początków gal orgaznizowanych w naszym kraju.
Kiedyś wydawało mi się, że to będzie gwiazda ringów. Dynamika, szybkość, kombinacje - przypominał mi stylem walki Tysona.
Myślałem sobie - jak pojedzie do stanów będzie groźny dla każdego.
Miszi to był bardzo dobry amator i świetnie przestawił się na boks zawodowy.
Wszystko szło dobrze i nagle... nie wiem, no nie wiem co się stało. Z walki na walkę się skończył, uszło z niego powietrze.
Mocno to przeżyłem jako kibic i mocno przeżywam teraz jego podrywy, które kończą się niepotrzebnymi porażkami.
Smutne to.
Może gdyby miał profesjonalny sztab, super trenera... no po prostu zmarnowany wielki talent.
Mimo wszystko, strasznie go szanuję do dziś. Tylko niech już nie walczy.
pozdrawiam