- Czasami przychodziło nawet głodować i zwalczać inne problemy związane z egzystencją. Dzięki Bogu, wszystko skończyło się dobrze i udało mi się odmienić moje życie – tak Aleksander Dimitrenko (30-1, 20 KO) wspomina okres swojego życia w Moskwie, do której wyemigrował po niepowodzeniach w reprezentacji Ukrainy. 31-letni mistrz Europy, który 4 grudnia zmierzy się z Albertem Sosnowskim (46-3-1, 28 KO), w prezentowanym przez nas wywiadzie dzieli się zawiłymi historiami swojego bokserskiego życia na Ukrainie i w Rosji, opowiada o wielkiej przyjaźni z Denisem Lebiediewem i sukcesach na ringach amatorskich. Nie zabraknie również prognoz pięściarza dotyczących najbliższych walk mistrzowskich w wadze ciężkiej oraz jego opinii o najbliższym przeciwniku.
- Kilka dni temu reprezentująca pańskie interesy grupa Universum wygrała przetarg na organizację walki przeciwko Albertowi Sosnowskiemu. Wiadomo już, gdzie i kiedy odbędzie się to starcie?
Aleksander Dimitrenko: Moi menedżerowie nie informowali mnie nawet, że grupa Universum wygrała przetarg, dowiedziałem się o tym z prasy. Myślę jednak, że w najbliższych dniach wszystko się wyjaśni.
- Zdążył się pan znudzić przerwą od boksu?
AD: Tak, palę się do wyjścia na ring, aby obronić zdobyty w lipcu tytuł.
- Co może pan powiedzieć o swoim najbliższym rywalu?
AD: Nie chcę czynić żadnych zapowiedzi i prognoz przed walką, lecz od razu zapowiem, że podchodzę do tej walki bardzo poważnie. Witalij Kliczko boksował z Sosnowskim aż dziesięć, rund, zanim wygrał przez nokaut. O czymś to świadczy. Oczywiście będę się starał wygrać, robiąc to w jak najbardziej przekonujący sposób.
- Rozumiem, że nie będzie żadnego lekceważenia Sosnowskiego?
AD: Nie może być o tym mowy. Przygotowuję się do każdej walki jak gdyby miała być moją ostatnią. Zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy. Wyniosłem świetną lekcję z pojedynku z Chambersem i zmieniłem bardzo mój sposób przygotowań.
- Będzie pan dążył do zwycięstwa przez nokaut?
AD: Ring pokaże. Będę walczył. Obaj nie mamy nic do stracenia, dlatego jestem pewien, że walka będzie bardzo interesująca. Jak to mówią, do ostatniej kropli krwi.
- Mówi się sporo o problemach, które pojawiły się w grupie Universum w związku ze stratą wielkiego kontraktu z niemiecką telewizją. Nie będzie to miało wpływu na pańskie przygotowania do walki?
AD: W żadnym wypadku. Mam wspaniałe warunki do ćwiczeń. Jedyne, na co ta sprawa może mieć wpływ, to sama organizacja gali. Pożyjemy, zobaczymy.
- Urodził się pan i dorastał na Ukrainie, jednak sukcesy w boksie amatorskim osiągał pan występując pod rosyjską flagą. Dlaczego tak się stało?
AD: Zacznę od tego, że Ukrainę reprezentowałem, gdy byłem młodym zawodnikiem. Później przeszedłem do juniorów i zostałem mistrzem kraju. Wygrałem kilka turniejów kwalifikacyjnych, łącznie z turniejem najlepszych bokserów Ukrainy przed mistrzostwami Europy w 1998 roku w Chorwacji. Powinienem był trafić do kadry i jechać na mistrzostwa, jednak zostawiono mnie w kraju, a do Chorwacji pojechał inny zawodnik.
- Dlaczego?
AD: Przyczyna jest prosta: główny trener juniorskiej kadry pochodził z tych samych stron, co pięściarz, który zajął moje miejsce.
- Jak pan na to zareagował?
AD: Zacisnąłem zęby, spakowałem swoje rzeczy i pojechałem poszukać szczęścia w Moskwie.
- Tak po prostu? Nie znając nikogo w stolicy Rosji?
AD: Nie do końca. Mój pierwszy trener Paweł Iwanowicz Kriwenko dał mi numer telefonu swojego dawnego wychowanka Marka Melcera, który przygarnął mnie do siebie.
- W jakim sensie „przygarnął”?
AD: W dosłownym. Na początku mieszkałem u niego, dawał mi jeść i tak dalej. Mark to człowiek, do którego żywię wielką wdzięczność i szacunek.
- Podtrzymuje pan znajomość z Markiem?
AD: Oczywiście. Tym bardziej, że pod jego okiem zostałem mistrzem Rosji w kick-boxingu (uśmiecha się).
- Dobrze, a co dalej? Przecież w reprezentacji Rosji konkurencja na pewno była większa niż w kadrze ukraińskiej?
AD: Ma się rozumieć. Jeśli tylko weźmiemy pod uwagę liczbę bokserów w turniejach eliminacyjnych, to konkurencja była 2,5-3 razy większa. Jednak w tamtym czasie nie wolno było mi zwracać uwagi na tego typu sprawy. Miałem cel i pomału się do niego zbliżałem.
- Jak długo musiał pan czekać na sukcesy?
AD: W 2000 roku zająłem drugie miejsce w mistrzostwach Rosji w Saratowie, później wygrałem eliminacyjne zawody do mistrzostw świata w 2000 roku na Węgrzech. W finale pokonałem tego samego boksera, który wygrał ze mną na mistrzostwach kraju. Następnie naznaczono mnie jako numer jeden w reprezentacji Rosji juniorów i z takim statusem pojechałem na mistrzostwa. Jak pan sądzi, z kim walczyłem tam w pierwszej rundzie?
- Przypadkiem nie z Ukraińcem?
AD: Tak. Walka była bardzo trudna, ale zdołałem wziąć się w garść i odnieść zwycięstwo przez nokaut w ostatniej rundzie. Przy okazji, we wszystkich czterech walkach mistrzostw wygrywałem przez nokaut. W żadnym stopniu nie chciałem zmniejszać swoich szans na złoto (uśmiecha się). W 2001 roku przeszedłem do reprezentacji seniorskiej i zdobyłem Puchar Rosji, po czym zostałem zawodowcem.
- Słyszałem, że podczas pańskiego życia w Moskwie bardzo zaprzyjaźnił się pan z Denisem Lebiediewem.
AD: To prawda. Denis występował w CSKA i dużo czasu spędziliśmy dzieląc pokój. Można powiedzieć, że w tamtym okresie nie mieliśmy nic na własność – wszystko mieliśmy wspólne. Mówi się o braciach związanych krwią, zdarzają się też przypadki braci związanych wspólnym życiem. To określenie idealnie do nas pasuje.
Tamten okres życia był dla mnie dość ciężki. Czasem przychodziło nawet głodować i zwalczać inne problemy związane z egzystencją. Dzięki Bogu, wszystko skończyło się dobrze, udało mi się odmienić moje życie. Z drugiej strony, do trudności zdążyłem przyzwyczaić się już wcześniej – miałem dwóch młodszych braci i dwie siostry (uśmiecha się).
- Denis niedługo walczyć będzie z Marco Huckiem. Jaki obraz tego pojedynku pan przewiduje?
AD: Oczywiście strasznie liczę na zwycięstwo Denisa. Wie pan, to facet o wielkim duchu, o czym przekonywał mnie nie jeden raz. Tam, gdzie inny poddałby się, Denis szedł dalej. Sądzę, że powtórzy się to również i tym razem.
- Mógłby pan wyjawić swoją prognozy na walki Haye-Harrison i Kliczko-Chisora?
AD: A jaka może być prognoza na walkę Władimira (uśmiech)? Już mówiłem, że rok temu sparowałem z Chisorą i twierdzę, że będzie to mecz do jednej bramki. O czym tu zresztą mówić, skoro Władimir jeździ teraz po Ukrainie, uczestnicząc w przedwyborczej kampanii swojego brata, chociaż teoretycznie powinien przygotowywać się do najbliższej walki…
Jeśli chodzi o walkę Haye’a z Harrisonem, to oczywiście wyraźnym faworytem jest David. Jednak muszę powiedzieć, że Harrison jest w pewnym sensie bokserem wyjątkowym, który potrafi zaskakiwać. Pamiętam, że przed jego „złotymi” igrzyskami w Sydney ledwie przeszedł kwalifikacje. Można również wspomnieć jego ostatnią walkę z Michaelem Sprottem, kiedy to przegrywał wszystkie rundy, a w ostatniej odsłonie jednym ciosem rozstrzygnął o wyniku całej walki, fundując rywalowi ciężki nokaut. Również tym razem może wydarzyć się coś podobnego.