WYWIAD Z KANADYJSKIM DZIECIAKIEM
Już za kilka godzin na terenie Wielkiej Brytanii, 30-letni Steve Molitor (32-1, 12 KO), skrzyżuje rękawice z reprezentantem gospodarzy, Jasonem Boothem (35-5, 15 KO). Co ciekawe w 2002 roku także na Wyspach, Molitor wypunktował brata swojego dzisiejszego oponenta. Czy dzisiaj Jason zdoła go pomścić? Stawką pojedynku będzie pas mistrza świata federacji IBF w kategorii super koguciej, który należy do pięściarza z Kanady. Poniżej przedstawiamy wywiad z ambitnym ‘Kanadyjskim Dzieciakiem’, w którym mówi między innymi o tym jak zaczął boksować, o swojej jedynej porażce z Caballero, a także o tragedii, która dotknęła jego rodzinę.
- Co wiesz o swoim przeciwniku?
Steve Molitor: Widziałem jego pojedynek z Matthew Marshem, a także starcie z Michaelem Hunterem i to co tam zobaczyłem, utwierdziło mnie w przekonaniu, że on jest dobry, a nawet bardzo dobry.
- Czy liczysz na duże wsparcie swoich kibiców w Anglii?
SM: Wielu ludzi powiedziało mi, że chce zobaczyć ten pojedynek na żywo i przylecą do Anglii. A są to ludzie, którzy jeżeli już coś powiedzą, to można być pewnym, że dotrzymają słowa. Tak, czy inaczej z kibicami czy bez, jestem tutaj, aby wykonać swoją robotę, a nie dla przyjemności i tak właśnie zamierzam do tego podejść.
- Teraz znowu trenujesz pod okiem trenera Chrisa Johnsona. Dlaczego rozstaliście się za pierwszym razem?
SM: No cóż, moi promotorzy i Chris nie mogli dojść do porozumienia i dlatego nasze drogi się wówczas rozeszły. To nie było nic osobistego pomiędzy mną, a Chrisem. My zawsze pozostawaliśmy w dobrych, przyjacielskich stosunkach. Bardzo się cieszę, że znowu razem pracujemy.
- Czy trudno było powrócić na szczyt po twojej pierwszej i jedynej porażce w karierze, którą zafundował ci Celestino Caballero w 2008 roku?
SM: Tak, nie będę ukrywał, że było ciężko. Byłem wtedy w małym dołku i zadawałem sobie pytania, odnośnie dalszego sensu mojej kariery. Jednakże powrót Chrisa do mojej drużyny, był dla mnie ogromnym zastrzykiem energii. To dzięki niemu odzyskałem mistrzowski pas, a wszystkie moje wątpliwości odeszły w niepamięć. Doszedłem do wniosku, że przecież prawie wszyscy w tym sporcie ponoszą porażki i trzeba się z tym pogodzić.
- Jak trafiłeś do boksu?
SM: Mój starszy brat zaczął ćwiczyć wcześniej niż ja i już po roku treningów wygrał swoje pierwsze amatorskie trofeum. Chciałem pójść w jego ślady i robić to co on. Byłem typowym przykładem młodszego brata, który chciał być taki jak jego starszy wzór.
- Twój brat był skazany za zamordowanie swojej dziewczyny w 2002 roku, wcześniej przez długi czas miał problemy z narkotykami i alkoholem. Kiedy dowiedziałeś się o jego problemach?
SM: Nie miałem o tym pojęcia wcześniej. Żyłem wtedy w Toronto i byłem skupiony na rozwoju mojej profesjonalnej kariery. Miałem wtedy na koncie 10 walk i myślałem tylko o swoim życiu. Nie miałem pojęcia co się z nim tak naprawdę dzieje.
- To musiał być dla ciebie ogromny szok?
SM: Oczywiście, że tak. Do dzisiaj nie mogę w to uwierzyć. To była prawdziwa tragedia. Cóż więcej mogę powiedzieć na ten temat?
- Jak to wpłynęło na wasze relacje i na rozwój twojej kariery. Starałeś się go wspierać, czy też zdystansowałeś się od niego?
SM: No cóż, niestety ta tragedia się wydarzyła i nic się już nie da zrobić. Oczywiście całkowita wina leży po stronie mojego brata, ale on ciągle jest moim bratem i zawsze nim będzie. Oczywiście to również w jakiś sposób na mnie wpłynęło, ale potrafię oddzielić swoje prywatne życie od życia sportowego.
- Czy dużym wydarzeniem dla ciebie była walka z twoim rodakiem Scotty Olsonem, zaraz na początku twojej profesjonalnej kariery, kiedy to wygrałeś swój pierwszy zawodowy tytuł?
SM: Tak, to było coś wspaniałego. Dorastając byłem wpatrzony w Olsona, był moim idolem, on był jak buldog. Gdy skrzyżowaliśmy rękawice w jego rodzinnym mieście, on wówczas był tam niepokonany, a ja przez wielu byłem skazywany na pożarcie. Pokazywali tę walkę w telewizji i wygrałem. To była dla mnie cudowna, niezapomniana noc.
- Czy na tym etapie kariery wierzyłeś, że będziesz kiedykolwiek w przyszłości mistrzem świata?
SM: Oczywiście, że tak. Mój tata gdy dorastaliśmy, zawsze powtarzał nam, że aby coś w życiu osiągnąć trzeba dawać z siebie 110 procent i nigdy nie marnować okazji. Od zawsze chciałem być najlepszy na świecie i myślę, że mi się to udało.
- Kiedy twoje rękawice zawiesisz już na kołku i przejdziesz na sportową emeryturę, jak chcesz żeby ludzie zapamiętali Steva Molitora ‘Kanadyjskiego Dzieciaka’?
SM: Chciałbym, aby zapamiętali mnie jako dobrego boksera, ciężko pracującego na swoje sukcesy, a także jako wielkiego fana pięściarstwa i ogólnie dobrego człowieka. Teraz wybrałem się do Anglii, ale jeżdżę także po całym świecie, bo chcę być szanowany. Chcę, żeby ludzie mówili: ‘To wspaniały młody człowiek, to nie cienias, czy arogancki bałwan. To miły chłopak’. To wszystko, chcę aby mnie po prostu szanowali.