NAZWISKO ZOBOWIĄZUJE. CZYLI JEDYNY TAKI MISTRZ ŚWIATA. CZ. 1
Z Yuri Foremanem (28-0, 8 KO) utrzymuję stały kontakt od ponad 4 lat, kiedy ten, znany jedynie bokserskim koneserom, młody pięściarz nie pukał jeszcze do pierwszych "15" światowych rankingów. Zawsze cechowała go wielka otwartość w kontaktach międzyludzkich, szczerość, zainteresowanie moją "polską" rzeczywistością, pracą zawodową i publikacjami (w 2009 r. jako jeden z pierwszych recenzował jedną z moich książek) oraz wielka wiara w swoje możliwości.
Pamiętam doskonale wywiad, jakiego udzielił mi w czasie trwania piłkarskich mistrzostw świata w Niemczech. Yuri, wielki kibic "kopanej" siedział wówczas w domu, na Brooklynie, wolny od bokserskich treningów, lecząc złamaną w czasie walki z Jesusem Felipe Valverde rękę. Warto przy okazji wspomnieć, że kontuzji doznał już w 2. rundzie walki, którą mimo to, rozegrał koncertowo
- Kiedy złamałem rękę, musiałem zdać się na umiejętności boksowania - mówił wówczas Yuri - Nie mogłem już bić prostymi, co uważam za jedną z najmocniejszych broni w moim arsenale. Trochę mnie to wytrąciło z równowagi, bo na przygotowania do walki poświęciłem wiele czasu i chciałem dobrze wypaść. Zaraz po walce operował mnie dr Charles Malone, najlepszy w Ameryce chirurg-specjalista od chirurgii rąk, który powiedział mi, że ten uraz nie zaszkodzi mojej dalszej karierze. Przez pięć tygodni miałem rękę w gipsie i metalowe śruby w kościach - wspominał Foreman.
Natychmiast po zdjęciu gipsu rozpoczął fizjoterapię i żmudną rehabilitację, by poprzez treningi specjalistyczne, przygotować się do występu jeszcze w 2006 r. i ...udało się. 2 grudnia na gali boksu zawodowego w Atlantic City pokonał wysoko na punkty Donny McCrary i wrócił do gry o najwyższe cele. W kolejnych trzech walkach nie było łatwo, bo trzeba było iść na wojnę kolejno z wymagającymi: Anthony Thompsonem, Andreyem Tsurkanem i Saulem Romanem. Werdykty w tych wyrównanych pojedynkach mogły pójść w obie strony, ale z wszystkich zwycięsko wyszedł urodzony na terenie białoruskiej SSR Yuri.
(fot. lastexiled.com)
-Opuszczając rodzinny Gomel na Białorusi miałem ledwie 10 lat - wspomina - Dla moich rodziców było to znacznie trudniejsze przeżycie, bo musieli zaczynać życie od zera w wieku trzydziestu lat. Szukali lepszego życia, więc wyjechaliśmy do Izraela. Swoją drogą muszę wspomnieć, że po drodze przejeżdżaliśmy przez Warszawę. Oglądałem to miasto z okna autobusu i uważam, że jest piękne - wspominał.
Jeszcze mieszkając w Gomlu (Homel) trafił na salę bokserską, ale droga do pięściarstwa prowadziła przez basen, gdzie przyprowadziła go mama, kiedy miał 7-lat. Niebawem nieopodal pływalni został napadnięty przez wyrostków i pobity, co sprawiło, że kolejnego dnia zamiast na trening pływacki udał się z ojcem do sali bokserskiej. Ale jesteście w błędzie jeśli myślicie, że pierwszym sportowym wzorem Foremana był w tamtym czasie którykolwiek z pięściarzy!
- Jestem wielkim fanem Bruce'a Lee, ale kiedy miałem 8 czy 9 lat, zobaczyłem w telewizji Mike'a Tysona, który przyćmił mi na pewien czas Bruce'a. Jednak już jako dorosły przeczytałem kilka książek Bruce'a Lee o metodach walki, które zresztą, jak się przekonałem, okazały się także pomocne w boksie - mówił Yuri.
Jako pięściarz amatorski nie osiągnął wybitnych sukcesów, jakkolwiek do 1999 r. reprezentował Izrael na największych międzynarodowych imprezach juniorskich. W tym czasie dwukrotnie zmierzył się z Polakami, przegrywając ze Sławomirem Malinowskim i Arturem Zwaryczem.
-Obie te walki były fenomenalne - wspominał Foreman - Na turnieju w Bratysławie walczyłem w kategorii 63,5 kg. Miałem sporo problemów, żeby utrzymać wagę, a do tego jeszcze miałem rywalizować z Malinowskim, który dobrze walczył presją. Szło mi jednak nieźle, póki po dwóch rundach nie siadły mi baterie. W ostatniej Sławek miał więcej pary ode mnie i wygrał walkę. A w Neapolu walczyłem o zakwalifikowanie się do mistrzostw świata. Dotarłem do finału, gdzie zmierzyłem się ze Zwaryczem, który lepiej ode mnie znał bokserskie rzemiosło. Miał więcej doświadczenia, ale i dla niego nie była to łatwa walka - śmiał się mistrz świata.
(fot. boxingscene.com)
W 1999 r. podjął najważniejszą w sportowej karierze decyzję, opuszczając Hajfę. Kierunek obrał na nowojorski Brooklyn, gdzie postanowił kontynuować bokserską, bynajmniej wcale nie zawodową karierę.
- Z dumą mogę powiedzieć, że sam podjąłem decyzję o przeprowadzce do USA. I miało to związek z boksem. W Izraelu jako bokser nie miałem już możliwości dalszego awansu, więc musiałem się zdecydować: czy chcę wspiąć się na kolejny szczebel kariery, czy przestawić życie na nowe tory i zabrać się za coś innego. Więc to zdecydowanie dzięki sportowi znalazłem się tutaj, gdzie do dzisiaj mieszkam - zakończył Yuri.
Ciąg dalszy niebawem...
Czy tak będzie tym razem ?
Normalnie powiedziałbym, że tak.
Ale Cotto został dwa razy strasznie rozbity (Tijuana Tornado i Pac Man) i nie sądzę, by był dziś takim bokserem jak kiedyś.
Warunki fizyczne nie grają tu moim zdaniem wielkiej roli, tylko chodzi o pytanie kto umie co lepiej: Cotto skracać dystans, czy Yuri go trzymać ?
I czy Foreman będzie umiał utrzymać środek ringu ? (przy linach przegra)
Stawiam na Foremana, z tym wyjątkiem, jak Cotto trafi go czystą bombą.
pozdrawiam. Ciekawa walka.
No tak, ale gipsiarz się nie liczy- to oszust. Co do Pacmana, racja.
Niby wg. boxrecu roznica ich wzrostu to tylko 10cm ale na tym zdjeciu wydaje sie ona znacznie wieksza. Ale to moze byc tylko zludzenie.