KUBAŃSCY ZAWODOWCY: JOSE NAPOLES

Zapewne nie trzeba nikomu tłumaczyć kim, dla światowego boksu są Kubańczycy. Tak jak historia futbolu byłaby o wiele uboższa bez wkładu Brazylijczyków, hokeja bez obecności Kanadyjczyków, tak świat bokserski straciłby sporo ze swej magii, gdyby nie ogromny wpływ pięściarzy z tej karaibskiej wyspy. Wielkie nazwiska, wieloletnia dominacja i medale przywożone seryjnie z każdej ważnej imprezy. Losy tego kraju, jakże barwne i skomplikowane musiały odbić się piętnem na biografiach jednostek, a co za tym idzie także na losach sportowców. Historia tego narodu, może zatem w pewien sposób tłumaczyć genezę, zarówno wielkich sukcesów w boksie amatorskim, jak i czasem trudnych dziejów pięściarzy z tego kraju, którzy próbowali swoich sił na ringach zawodowych. I właśnie nad tym drugim aspektem chciałbym się skupić w zapoczątkowanym przeze mnie cyklu. Spróbuję przypomnieć największych kubańskich mistrzów znanych z ringów zawodowych, przywołać sylwetki tych którzy nie sprostali wielkim oczekiwaniom, jak i przeanalizować, jak dzisiaj radzą sobie w profesjonalnej odmianie tego sportu rodacy Fidela Castro. Na początek historia Jose Napolesa, jednego z najwybitniejszych w historii zawodników kategorii półśredniej.

Jose Napoles urodził się 13 kwietnia 1940 roku na Kubie. Dziś jest postacią chyba nieco zapomnianą, choć najwięksi bokserscy eksperci wymieniają jego nazwisko w jednym rzędzie obok takich gwiazd kategorii do 147 funtów jak: Hearns, Leonard czy Armstrong. Pseudonim ringowy Napolesa: „Mantequilla” (z hiszp.: masło), świetnie oddaje charakterystykę tego zawodnika. Smooth as butter. To jeden z najczęściej powielanych komentarzy odnośnie jego walk. Nieuchwytny między linami, bazujący na cudownym refleksie i balansie ciałem. Walczył niczym ringowy profesor, bez niepotrzebnych emocji, na chłodno kalkulując przebieg wydarzeń. Był typem zawodnika, który nie musiał za wszelką cenę szybko znokautować przeciwnika. Robił to raczej powoli i wyrafinowanie – stopniowo niszcząc obronę rywala, sukcesywnie odbierając mu ochotę do dalszej walki. Miał w sobie coś ze starej bokserskiej szkoły, ale nie odstawał też stylistycznie od dzisiejszych standardów.

Napoles, który wraz z czwórką rodzeństwa wychowywał się bez ojca, boksu, jak sam mówił, nauczył się na ulicy. Ukończył jedynie cztery klasy szkoły podstawowej, pracował jako pomocnik w warsztacie samochodowym. Na ringach amatorskich stoczył ponad sto walk (wg różnych źródeł 114 bądź 115) przegrywając tylko raz. Swój zawodowy debiut zaliczył w roku 1958, w wieku 18 lat, pokonując już w pierwszej rundzie Julio Rojasa. Gdy w 1961 roku Fidel Castro zakazał profesjonalnego boksu na Kubie, Napoles, mający już na koncie kilkanaście pojedynków, wraz se sporą grupką innych bokserów, uciekł do Meksyku. Nowa ojczyzna wydawała się być miejscem idealnym dla młodego, kubańskiego pięściarza. Brak bariery językowej ułatwiał pierwsze kontakty, a cała rzesza świetnych zawodników z niskich kategorii wagowych, których Meksyk wydawał i wydaje przecież seryjnie, była bardzo pomocna w stopniowym podnoszeniu umiejętności.

Tak więc po 16 miesięcznej przerwie w startach , w lipcu 1962 roku, “Mantequilla” wznowił swoją profesjonalną karierę właśnie w kraju Azteków. Najpierw zanotował trzy dosyć łatwe zwycięstwa przez nokaut, później stoczył dwa ciężkie pojedynki z Tonym Perezem, pierwszy rozstrzygając na swoją korzyść po dziesięciorundowym boju, drugi przegrywając dosyć kontrowersyjnie niejednogłośną decyzją sędziów. Wrócił szybko na ring, pokonał cenionego Baby Vasqueza i zaliczył kolejną porażkę, tym razem ze świetnym lekkim Alfredo Urbiną. Po tym niepowodzeniu Napoles zanotował wspaniałą serię 18 zwycięstw z rzędu, w tym 17 przed czasem, rewanżując się między innymi Urbinie, Perezowi i dwukrotnie pokonując kolejnego, znanego w Meksyku zawodnika L.C Morgana. Z tym ostatnim stoczył zresztą jeszcze dwa kolejne pojedynki, przegrywając najpierw w wyniku kontuzji lewego oka oraz nokautując go po raz trzeci w ich ostatnim starciu. Kariera Napolesa nabierała rozpędu. Zjednywał sobie kibiców, dawał świetne walki z meksykańską czołówką kategorii lekkiej i junior półśredniej. Stał się zauważalny, a wielkie sukcesy były już tylko kwestią czasu.

W 1968 roku trafił pod skrzydła słynnego promotora Georga Parnassusa, Parnassus, który od lat promował boks w Los Angeles, dzięki świetnym układom w Meksyku, sprowadzał stamtąd co większe talenty i przedstawiał je przed amerykańską widownią. Wielu z nich zostawało później mistrzami świata (chociażby takie nazwiska jak Ruben Olivieras czy Carlos Zarate). Ważnym miejscem związanym z tym właśnie promotorem była Hala Forum, wybudowana rok wcześniej w mieście Inglewood, w stanie Kalifornia. Tam też swój amerykański debiut zaliczył Napoles. Debiut okazały, bo rozmontowanie obrony Amerykanina Leroy'a Robertsa nie zajęło Kubańczykowi nawet 3 minut. Kilka miesięcy później w swojej drugiej potyczce na amerykańskich ringach, spotkał się z Irlandczykiem Desem Rea, pokonując go przez techniczny nokaut w rundzie piątej.

W kwietniu 1969 roku, Napoles, dostał swoją pierwszą szansę wywalczenia tytułu mistrza świata. Jego przeciwnikiem był ówczesny czempion federacji WBC i WBA Curtis Cokes. Zresztą właśnie te dwa pasy, były stawką niemal wszystkich ważnych pojedynków w późniejszym etapie kariery “Mantequili”. W wypełnionej tłumnie (w dużej mierze przez Meksykanów) hali Forum, Napoles udowodnił swoją wielką klasę. Przez kilkanaście rund kontrolował pojedynek swoim kąśliwym lewym prostym, od czasu do czasu przyspieszając i skutecznie trafiając mocnym prawym. Po kilkudziesięciu minutach jednostronnej walki, narożnik Cokesa poddał swojego słaniającego się już ze zmęczenia podopiecznego, w przerwie przed rundą czternastą. Rewanż pomiędzy tymi dwoma zawodnikami, rozegrany dwa miesiące później, potwierdził tylko ogromną klasę Jose - jego rywal tym razem został w narożniku po zakończeniu rundy dziesiątej. Rok 1969 zakończył się wspaniale dla naszego bohatera, który dosyć spokojnie wypunktował na pełnym dystansie wielkiego Emile Griffitha, byłego czempiona kategorii półśredniej i średniej. Choć Amerykanin, walczący od początku 1966 roku w limicie do 160 funtów, musiał sporo zbijać do tego pojedynku (co zapewne odbiło się na jego dyspozycji), to i tak, to zwycięstwo było niezwykle istotne – dzięki niemu “Mantequilla” zyskał status gwiazdy. Początek nowej dekady przyniósł Napolesowi kolejny triumf. W następnej obronie mistrzowskich tytułów, pokonał po kolejnym świetnym pojedynku Erniego Lopeza, rzucając go do momentu przerwania walki, w ostatniej 15 rundzie, trzy razy na deski. Lopez, Indianin z plemienia Jutów cieszył się sporą popularnością w Kalifornii, a do pojedynku z Napolesem przystępował opromieniony zwycięstwem nad bardzo dobrze zapowiadającym się wówczas Hedgemonem Lewisem.

Po tym pojedynku Napoles zwolnił nieco tempo. Stoczył w przeciągu 10 miesięcy dwie dosyć łatwe walki niemistrzowskie ,by w końcu, na początku grudnia 1970 roku, stanąć w ringu na przeciw Billy'ego Backusa. Backus, siostrzeniec samego Carmena Basilio, choć nie był faworytem w starciu z “Mantequillą” toczył całkiem dobrą, wyrównaną walkę. Na gorszą dyspozycję czempiona, wpływ miała zapewne rana, powstała w wyniku zderzenia się głowami obu bokserów w rundzie drugiej. Owo powiększające się rozcięcie miało zresztą decydujący wpływ na przebieg walki. Sędzia ringowy widząc tak poważną kontuzję przerwał pojedynek i przyznał dosyć kontrowersyjne zwycięstwo pretendentowi. Jednak znając wcześniejsze losy Kubańczyka, można było już wtedy z całą pewnością stwierdzić, że taka porażka go nie załamie. Rewanż rozegrany w połowie 1972 roku, był w tym przypadku tylko formalnością. Napoles od początku dyktował warunki, systematycznie wyprowadzał ciosy, które z wielką precyzją dochodziły celu. Backus, choć nie można mu było odmówić ambicji, bezskutecznie starał się znaleźć jakiś sposób na przełamanie dominacji swojego oponenta. Punkt kulminacyjny nastąpił w rundzie ósmej. Napoles powalił wówczas Backusa dwukrotnie na deski i choć ten dzielnie podnosił się, widać było, że nie ma już zupełnie ochoty dalej walczyć. Po konsultacji z lekarzem ringowym pojedynek przerwano. Tytuł wrócił wrócił we właściwe ręce.

W tym miejscu należałoby poświęcić chwilę sprawom niekoniecznie bezpośrednio związanym z ringiem. Napoles, który jak już wcześniej wspomniałem znalazł azyl w Meksyku, stał się tam postacią szczególną. Nowa ojczyzna pokochała i zaadaptowała przybysza z Kuby, a wraz z jego kolejnymi sukcesami, zaczęła wręcz ubóstwiać. Na jego walki, które toczył w USA przyjeżdżały autobusy wypełnione po brzegi latynoskimi kibicami, co później dało się odczuć podczas samego pojedynku, kiedy widownia skandowała głośne: “Mexico, Mexico”. Wielkim mentorem i osobą, bez której trudno sobie wyobrazić karierę Napolesa, był niezwykle charyzmatyczny trener Alfredo Cruz , lepiej znany jako Kid Rapidez. Wyznawca Santeiry, religii opierającej się po części na praktykach Voo-Doo, słynął z bardzo niekonwencjonalnych metod szkoleniowych i motywacyjnych (między innymi przed walkami swoich podopiecznych miał w zwyczaju przynosić do szatni kurę). Wychowawca kilku wspaniałych pięściarzy, jeden z najbardziej pożądanych trenerów w tamtych czasach – osobistość, której należy poświęcić zupełnie osobny tekst. Inną ważną postacią, związaną już z późniejszym etapem kariery Jose, był legendarny trener Angelo Dundee. Dokooptowany do jego ekipy na początku lat siedemdziesiątych, odegrał również istotną rolę w tej historii. Trzeba wiedzieć, że “Matequilla”, przez niemal całą karierę zmagał się z kontuzjami łuków brwiowych. Dundee, który był nie tylko świetnym trenerem, ale też i doskonałym cutmanem, kilkukrotnie ratował Kubańczyka w sytuacjach, gdy powiększające się rozcięcia na twarzy, zagrażały dalszym losom pojedynku.

Napoles miał opinię człowieka spokojnego, jednak jak to bywa w przypadku nas wszystkich, niepozbawionego też swoich ułomności. Dosyć ciekawe wspomnienia na jego temat przedstawił już po latach jeden z zawodników, który miał okazje wspólnie z nim trenować i przyglądać mu się z bliska. (Niestety nie udało mi się ze 100% pewnością zidentyfikować jego nazwiska).Oto fragment jego wypowiedzi:

"Bokserzy są jednymi z najspokojniejszych ludzi jakich możesz spotkać, tyle że, niewielu zdaje sobie sprawę, że każdy z nich - nieważne jak miłym człowiekiem byłby na co dzień - kryje w sobie też jakieś złe nawyki. Podobnie było z Napolesem.

Swego czasu, jednym z jego sparingpartnerów był niejaki Eric Thomas. Po jednym z takich sparingów,Eric, będąc absolutnie wyczerpany, powiedział mi w prywatnej rozmowie: “Jedyne czego chce, to zarobić trochę pieniędzy na święta dla rodziny. Ale ten gość.... Wiesz ten gość mnie kiedyś zabije”. Nie było mi go specjalnie żal, w końcu nie był jedynym, który podczas walk treningowych, dostawał łomot. Taki zawód. Pod koniec rozmowy wyznał, że podczas sparingu wyczuł od mistrza zapach alkoholu.

Jakiś czas później sam miałem dziwne zdarzenie związane z Napolesem. Pewnego dnia, rozgrzewając się na sali , uderzałem w jeden z dwóch, znajdujących się tam worków treningowych . W pewnym momencie zobaczyłem Jose, ubierającego rękawice i zmierzającego w moim kierunku. Widząc to odsunąłem się – mistrz ma prawo wybrać dla siebie dowolny sprzęt. Napoles podszedł spokojnie do worka, przed którym chwilę wcześniej ćwiczyłem, więc ja ze spokojem zacząłem trenować przy tym drugim. Po jakiś kilku minutach poczułem klepnięcie w ramię. Gdy się obejrzałem, zobaczyłem Jose, który skinieniem głowy zasugerował mi zmianę miejsc [worków – przyp. autor]. Pomyślałem “OK” i wróciłem z powrotem w miejsce, gdzie zaczynałem trenować. Kiedy sytuacja powtórzyła się po raz trzeci, spostrzegłem drwiące uśmieszki na ustach kilku jego przyjaciół. Pomyślałem, że to pewnie taka zabawa. Nie namyślając się wiele, szturchnąłem Napolesa w ramię i wskazałem mu miejsce przy drugim worku. Wtedy złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Pomyślałem sobie: “Czeka mnie solidny łomot, i to od czempiona wagi półśredniej”.Mimo to,spojrzałem mu prosto w oczy . Wydawał się być bardzo poważny, a ja przez chwilę nie wiedziałem co się stanie. Mój trener, Mel Epstein, wkroczył szybko między nas chcąc załagodzić sytuację. Wtedy niespodziewanie Napoles zaczął się uśmiechać, odsunął na bok coacha i ruchem głowy pokazał mi, abym dalej spokojnie trenował. Nie wiem, o co mu wtedy chodziło. Prawdopodobnie chciał tylko pożartować. W każdym bądź razie, do dziś pamiętam, że gdy staliśmy tak twarzą w twarz, cuchnęło od niego mocno alkoholem."

Wracając już do stricte bokserskich dziejów Napolesa, to po odzyskaniu czempionatu, kolejną ważną walką w jego karierze, było starcie ze wspomnianym już wcześniej Hedgemonem Lewisem. Ten, po porażce z Ernie Lopezem, stoczył w międzyczasie trzynaście pojedynków, w tym tylko jeden przegrany. Lewis, zawodnik o nieco efekciarskim stylu, choć nie był pięściarzem pokroju “Mantequilli”, przez pełne piętnaście rund był w stanie dzielnie “odgryzać się” czempionowi i toczyć z nim bardzo wyrównany bój. Napoles tego wieczoru musiał bardzo ciężko zapracować na zwycięstwo. Mówiło się o tym, że na jego dyspozycji odbiły się liczne imprezy, w których dość ochoczo uczestniczył. Zresztą w drugiej konfrontacji tych pięściarzy, rozegranej już kilka lat później, Kubańczyk nie miał problemów z udowodnieniem swojej wyższości, pokonując Lewisa w 9 rundzie przez techniczny nokaut.

Wróćmy jednak do roku 1972.Kolejne dwie obrony mistrzowskich pasów wymagają w zasadzie, jedynie statystycznego odnotowania. Najpierw wyjazd do Anglii i zakończona w siódmej rundzie walka z tamtejszym pretendentem, rudowłosym Ralphem Charlsem. Kombinacja: prawy krzyżowy, lewy sierpowy, zakończyła marzenia Anglika o zdobyciu najwyższych laurów. Zresztą jak się później okazało, zakończyła też jego karierę. Trzy miesiące po eskapadzie do Europy, Napoles pojawił się w Monterrey (Meksyk), aby tam, przy licznie zgromadzonej widowni, pokonać już drugiej odsłonie, byłego, dwukrotnego pretendenta do tytułu mistrzowskiego kategorii junior półśredniej, Adolpha Pruitta. Był to swego rodzaju rewanż po latach, gdyż obaj panowie spotkali się już w ringu, 7 lat wcześniej.

Na początku 1973 roku, drugą szansę na zdobycie mistrzostwa świata – drugi raz z Jose Napolesem - dostał Ernie Lopez. “Red Indian”, o którym była już wcześniej mowa, dla wielu fachowców był wówczas numerem dwa, kategorii półśredniej, a sam Sugar Ray Robinson mówił: “Gdyby nie Napoles, Lopez byłby dzisiaj czempionem”. Starcie rewanżowe miało bardzo wyrównany przebieg. Mistrz nie prezentował się tego dnia najlepiej - słabo czuł dystans, przestrzeliwał sporo ze swych ciosów. Zdaniem niektórych ekspertów po 6 rundach, to pretendent prowadził na punkty. I gdy w ringu zaczynało pachnieć niespodzianką, Napoles zaprezentował to, co jest charakterystyczne dla wielkich mistrzów. W niedogodnym dla siebie momencie odwrócił losy pojedynku. W siódmej odsłonie zdecydował się na heroiczny atak, którego fenomenalnym zwieńczeniem był prawy podbródkowy, trafiony czysto w szczękę. Lopez padł na deski niczym rażony piorunem, nie mogąc się podnieść przez następne trzy minuty. Jose widząc w jakim stanie jest jego oponent, podbiegł do niego, złapał za głowę i krzyczał : “Proszę wstań, proszę wstań !”. Ten pojedynek z jednej strony pokazał, że wiek daję się już powoli Napolesowi we znaki, z drugiej zaś, dał wszystkim do zrozumienia, że w kategorii półśredniej zaczyna brakować już dla niego klasowych przeciwników. To właśnie wtedy, po raz pierwszy padł pomysł zorganizowania walki z innym, wielkim tamtego okresu, czempionem kategorii średniej, Argentyńczykiem Carlosem Monzonem.

Zanim jednak doszło do tego wielkiego wydarzenia, Napoles stoczył jeszcze dwa pojedynki. Pierwszy z nich, oznaczał kolejną wycieczkę poza Amerykę Północną. Tym razem miejscem docelowym była Francja, a rywalem kilkukrotny mistrz Starego Kontynentu, Roger Menetrey. Starcie bez większej historii, w którym pretendent nie miał najmniejszych szans, przegrywając wysoko na punkty. Drugi, to z kolei wizyta w Kanadzie i obowiązkowa obrona tytułów z niedysponującym wprawdzie solidnymi warunkami fizycznymi, za to niezwykle walecznym Clydem Gray'em. Minimalne zwycięstwo na punkty kosztowało Napolesa wiele wysiłku. Choć miał rywala na deskach w środkowej fazie walki, to pod jej koniec wyraźnie osłabł i w ostatniej 15 rundzie, przyjął na siebie całą serię lewych sierpowych.

W lutym 1974 roku, doszło w końcu do zapowiadanego od kilkunastu miesięcy starcia pomiędzy Napolesem, a absolutnym władcą kategorii średniej Carlosem Monzonem. “Mantequilla” , który był już na równi pochyłej, jeśli chodzi o prezentowaną formę, zapragnął być czwartym wówczas człowiekiem, który po zdobyciu czempionatu wagi półśredniej, sięgnie również po mistrzostwo kategorii do 160 funtów (wcześniej tej sztuki dokonali: Sugar Ray Robinson, Emile Griffith i Carmen Basilio). Na miejsce konfrontacji wybrano Puteaux – miejscowość na przedmieściach Paryża, a za arenę zmagań posłużył wielki cyrkowy namiot, sprowadzony specjalnie w tym celu z Belgii. Pojedynek rozpoczął się zaskakująco dobrze dla Napolesa. Lewe proste przedzierały się przez gardę rywala , do tego kilka prawych z doskoku, skutecznie ulokowanych na głowie Monzona. Niemniej to było wszystko, na co było stać Jose tamtego wieczoru. Monzon, obdarzony zdecydowanie lepszymi warunkami fizycznymi, odzyskał dosyć szybko kontrolę nad pojedynkiem, a przewaga siły pozwoliła mu na skuteczną destrukcję oponenta. Powiększające się z minuty na minutę rozcięcie nad lewym okiem Napolesa, zmusiło Angelo Dundee do poddania swojego podopiecznego przed rundą ósmą.

Sen o zdobyciu czempionatu w wyższej kategorii wagowej prysnął. Napoles, choć przebąkiwał swego czasu o ponownym starciu z Argentyńczykiem, chyba zdał sobie sprawę, że w swojej obecnej dyspozycji i przy widocznej gołym okiem dysproporcji warunków fizycznych, nie ma szans pokonać Monzona. Wrócił do Meksyku, gdzie dał wspomniany już wcześniej, rewanż Hedgemonowi Lewisowi, oraz zdewastował dosyć szybko Argentyńczyka Horacio Saldano.

Rok 1975, jak się później okazało, ostatni w karierze Napolesa, nie był dla niego udany. Najpierw kontrowersyjne zwycięstwo nad Meksykaninem Armando Munizem - Muniz został zdyskwalifikowany w dwunastej odsłonie pojedynku, za uderzenie głową, które rzekomo miało miejsce w rundzie trzeciej....Fala krytyki, która spadła na Jose po tej walce, ucichła trzy miesiące później, gdy w rewanżu Napoles nie dał już najmniejszych szans Munizowi. Był to ostatni wielki akcent mistrza.

6 grudnia, dzień po wyborze Jose Sulaimana na przewodniczącego organizacji WBC, w walce o tytuł tej właśnie federacji (Napoles zrzekł się pasa WBA po pierwszym starciu z Munizem), rywalem Mantequilli, był szerzej nieznany wówczas Brytyjczyk, John Stracey. Pojedynek, który zaczął się zgodnie z przewidywaniami (pretendent już w pierwszej rundzie był na deskach), zakończył się sensacyjnie. Mistrz słabnął z minuty na minutę, co bezwzględnie wykorzystywał, pozbawiony wszelkich kompleksów Anglik. Sędzia przerwał pojedynek w rundzie szóstej,a Stracey z radości zaczął tańczyć wokół ringu.

Napoles, choć miał jeszcze propozycję rewanżu, odmówił. Jak sam przyznał po latach, zdał sobie sprawę, że jego czas minął. Choć jego porażka ze Stracym była jedną z największych niespodzianek tamtego okresu, dzisiaj z perspektywy czasu wydaje się być czymś naturalnym, nieuchronnym.

Tak o to skończyła się kariera człowieka, który przez ponad połowę kariery walczył w wadze lekkiej, a do historii przeszedł jako jeden z najwybitniejszych półśrednich.

OD REDAKCJI: Niniejszy tekst powstał dzieki naszej inicjatywie www.blog.bokser.org, która pozwala naszym czytelnikom na własnoręczne dodawanie artykułów. Jeśli interesuje Cię taka forma wolnej wypowiedzi, serdecznie zapraszamy do blogowania.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: RAF1
Data: 17-01-2010 00:02:42 
mam pytanie do blogujących na jakiej zasadzie sie dbyw blogowanie, jakie są możliwości itp. info?
byłbym wdzięczny za odp.
pozdro
 Autor komentarza: barkley (Redaktor bokser.org)
Data: 17-01-2010 00:10:55 
Ja nie jestem blogującym, ale jeśli mogę to odpowiem:

1) Aplikujesz o prawa do blogowania: TUTAJ

2) Dostajesz prawa do blogowania w przeciągu 24h.

3) Po nadaniu praw bloggera, wstawiasz swoje teksty o czym chcesz, kiedy chcesz, jak często chcesz. Teksty pojawiają się na www.blog.bokser.org. Każdy czytelnik ma do nich dostęp, każdy użytkownik bokser.org może komentować pod Twoim tekstami.

4) Każdy blogger ma swoją stronkę ze swoimi tekstami, np: przemo663

5) najlepsze naszym zdaniem teksty, promujemy w specjalny sposób na stronie głównej. niniejszy artykuł jest przykładem takiej promocji. Przemek nie jest w redakcji, mimo to umieściliśmy jego tekst na głównej.

Jak są jeszcze jakieś pytania, chętnie odpowiem: pomoc@bokser.org
 Autor komentarza: RAF1
Data: 17-01-2010 00:13:25 
dzięki za info barkley
zastanawiam sie nad blogowaniem, jednak mam wątpliwosci czy podołam zadaniu.
pozdrawiam serdecznie
 Autor komentarza: waden15
Data: 17-01-2010 02:04:54 
RAF1

Podobny dylemat:) Jeszcze jedno pytanie do barkleya.. Czy obowiązkowe jest pisanie o boksie zawodowym tylko i wyłącznie?

Co do tematu... Jako wielki fan kubańskiego boksu:) Napoles nie zasługuje na miano jednego z najwybietniejszych bokserów w historii welter - takie jest moje zdanie.

Jego kariera wyglądała naprawdę trochę dziwnie, zmarnował, nie zmrnowal, ale jednak 10(!) lat na walkach na anonimowych galach, utrzymując się za niskie wypłaty... Gdyby Parnassus go nie odkrył.. O jedną gwiazdę mniej by było:)

Z pierwszym pojedynkiem w USA, sprawozdawcy ponoć pisali że totalny anonim który uciekał z wyspy przed Fidelem, 10 lat spędził w Meksyku zadowalając się biciem średniaków za małą kasę, tak naprawdę może być najlepszym z najlepszych. Walka z Cokesem, do tej pory Napoles znany był tylko tym najbardziej zagorzałym, debiut w Kaliforni przed szerszą publicznością, rozbił w pył cenionego jakby nie było mistrza, walczyl perfekcyjnie... Od tego momentu dużo mówiło sięo życiu tego kiedyś biednego boksera, woda sodowa itd. Ale Napoles wygrywał, wszak trzeba przyznać że jego rywale to nie była najwyższa klasa... Walka z bardzo twardym Bucksem i ostatecznie porażka Napolesa?? Bardziej przypadek, kiepski poziom decyzji ringowych w momencie rozcięć oraz być może w jakimś stopniu zlekceważenie rywala. Jako komentarz zresztą wystarczyłoby napisać wynik rewanżu: TKO 8, 5-1,4-2,6-2 - punktacja.

Po tej walce i 3 innych, jednak ze słabszymi rywalami, Napoles powrócił na tory walk mistrzowskich i jego kariera wyglądała z goła inaczej(bynajmniej jeżeli chodzi o dobór rywali). Na początek jeszcze delikatnie - Hedgemon Lewis, niespodziewanie wyrównana walka, Napoles wyglądał bardzo źle jak na siebie, fachowcy jednak argumentowali to 4 walkami w ciągu jednego półrocza. Następnie - walka z ulubieńciem brytyjczyków, szklanym dla wielu Ralphem Charlesem. pomimo pewnych problemów, znokałtował brytola w 7 rundzie. Niecałe dwa lata potem, wspomniana walka z Monzonem, wydarzenie co najmniej na poziomie "walki stulecia" Mayweather jr - De la Hoya. Fachowcy byli zgodni, dominator średniej Monzon, nie powinien mieć większych problemów z Napolesem z półśredniej... Kariera jego prime się skońćzyła, nie walczył już na takim poziomie, powrócił do pełnego wspomnien meksyku, rewanz z Lewisem, dwie walki z Munizem, i ta fatalna, z Starceyem...

Tak minęła kariera Napolesa, który największą walkę kariery musiał toczyć w nienaturalnej wadze z wybitnym Monzonem, który nie pokonał ani jednego klasowego boksera, obijając europejskich bądź amerykańskich i mekyskańskich średniaków przez cała karierę. Dlatego też, jak napisalem we wstępie - taki bokser nie zasługuje na miano wybitnego.

Pozdro
 Autor komentarza: barkley (Redaktor bokser.org)
Data: 17-01-2010 08:25:03 
@waden15 i @RAF1

Bloggerzy nie mają żadnych obowiązków, piszą i o czym chcą i jak często chcą.

Czasem komentarze są potwornie długie, i zahaczają już o teksty publicystyczne. Pomyśleliśmy sobie, że może bardziej ambitni czytelnicy chcieli by mieć jakąś lepszą formę wypowiedzi, stąd blogi. Tam możesz pisać co chcesz, na jaki temat chcesz, jak często chcesz.
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.