CUDZE CHWALICIE-SWOJEGO NIE ZNACIE (1989)
Po wspaniałym roku olimpijskim (1988), który zaowocował m.in. 4 brązowymi medalami oraz innymi niezłymi międzynarodowymi startami, nadszedł czas weryfikacji stanu posiadania polskiego boksu amatorskiego. Międzynarodowa czołówka - jak zawsze po igrzyskach - zmieniła się, dając czas i miejsce na narodziny nowych gwiazd. W tymże 1989 - roku zmiany warty - polscy pięściarze zaprezentowali się dość dobrze.
Imprezami sezonu były ateńskie mistrzostwa Europy i moskiewskie mistrzostwa świata. Z pierwszej imprezy, która odbyła się na przełomie maja i czerwca przywieźliśmy aż 5 medali (srebrny i 4 brązowe). Liderem ekipy był finalista w kat. lekkopółśredniej, 26-letni Dariusz Czernij, którego drogę do finału zakończył dopiero znakomity technik, pogromca Roya Jonesa jr., Igor Rużnikow z ZSRR (1-1, 0 KO). Ten sam Kazach po zdobyciu w Moskwie tytułu mistrza świata, szybko został "omotany" przez amerykańskich quasi-promotorów, którzy w 1990 r. doprowadzili do jego walki z Wenezuelczykiem Ramonem Zavalą, który miał już za sobą wyrównane boje z Jeffem Mayweatherem, czy Anthony Jonesem. Swojej szansy Rużnikow nie wykorzystał i cichutko wrócił do ojczyzny, gdzie najpierw próbował kontunuować swoją zawodową karierę, a następnie bez skutku przywrócić status amatora.
Na zdjęciu: Arnold Vanderlyde (po latach)
Z grona brązowych medalistów, niedosyt zostawił po sobie głównie Andrzej Gołota (91 kg), który w walce półfinałowej nijak nie potrafił przedostać się przez długie ręce ciemnoskórego Holendra, Arnolda Vanderlyde, przegrywając jednogłośnie na punkty. Pozostali rywale naszych pięściarzy nie pozostawili im złudzeń wygrywając wyraźnie. Krzysztof Wróblewski (51 kg) uległ na punkty rutynowanemu Węgrowi, Janosowi Varadi (5-0, 3 KO), a lubiński bombardier, Rafał Rudzki (57 kg), został zastopowany przez wschodzącą gwiazdę boksu amatorskiego, Marco Rudolpha (13-1, 8 KO), którego zawodowa kariera "legła w gruzach" w 1998 r., po tym jak w walce o mistrzostwo świata WBO wagi lekkiej zdeklasował go w Artur Grigorian (6 TKO). Świetny pojedynek w półfinale wagi koguciej stoczyli 20-latkowie: Robert Ciba i Serafim Todorow (5-1, 0 KO). Młody Bułgar wygrał zasłużenie, ale i zabrzanin pokazywał momentami boks na najwyższym światowym poziomie. Todorow jest przykładem wspaniałego, wręcz kompletnego pięściarza amatorskiego, który nie odnalazł się w zawodowej rzeczywistości, przegrywając swój drugi pojedynek z mocno przeciętnym Macedończykiem, Toni Naskovskim w 1999 r.
Na zdjęciu: Marco Rudolph
Najważniejsza impreza drugiej części sezonu (17 września - 1 października), czyli światowy czempionat nie dawał już tylu powodów do optymizmu. Tylko jeden polski pięściarz, Krzysztof Wróblewski (51 kg), dotarł do strefy medalowej, ulegając tam wyraźnie nestorowi ekipy kubańskiej, Pedro Orlando Reyesowi (1-14). Zawiedli wszyscy, poza Andrzejem Gołotą, który z powodu kontuzji łuku brwiowego już w 1-wszej rundzie przegrał pojedynek z Rosjaninem Jewgienijem Sudakowem (3-1-1, 3 KO). Rywal Polaka 3 lata później został zawodowcem, by po roku profesjonalnych występów zaprezentować się w dziwnej imprezie, nazwanej "People's Choice One-Night Heavyweight Tournament", gdzie po 3 rundach (!) przegrał na punkty z Tyrrellem Biggsem.
Na zdjęciu: Serafim Todorow unika ciosu Floyda Mayweathera jr.
Nie był więc to najszczęśliwszy rok w karierze najlepszego polskiego zawodowego pięściarza kategorii ciężkiej. Na uwagę zasługiwać może jeszcze jego punktowe zwycięstwo (3-0) nad 25-letnim Amerykaninem Borisem Powellem (30-2, 17 KO) w meczu międzypaństwowym USA-Polska, który odbył się 30 czerwca w Chicago. Rywal Gołoty w czasie zawodowej kariery zdobył m.in. pas WBO NABO wagi ciężkiej, przegrywając jedynie z Johnem Ruizem i Robertem Hawkinsem. Jednak za Oceanem na nieco większy szacunek zasługiwała z pewnością znakomita postawa naszego najlżejszego reprezentanta, Leszka Olszewskiego (51 kg), który w świetnym stylu, jednogłośnie na punkty wygrał z późniejszym zawodowym mistrzem świata IBF i WBO w super muszej, Markiem "Too Sharp" Johnsonem (44-5, 28 KO)!!!
Na zdjęciu: Mark Johnson
W ciągu 1989 r. bardzo ciekawe wyniki stały się udziałem naszych juniorów. Najpierw w styczniu w Gnieźnie na tradycyjnym turnieju o Pas Aleksandra Polusa, aż 6 z nich stanęło na najwyższym stopniu podium. Najlepsze wrażenie na obserwatorach wywarł 18-letni krakowianin, Cezary Czupryniak, który w kategorii koguciej pokonał na punkty (4-1) późniejszego zawodowego mistrza świata WBC wagi super średniej, Markusa Beyera (35-3-1, 13 KO). Ten sam Czupryniak miesiąc później, jak równy z równym, walczył z najlepszym juniorem świata, późniejszym zawodowym mistrzem Francji i pretendentem do pasa europejskiego wagi półśredniej, Nordine Mouchi (29-5, 19 KO), ulegając mu ostatecznie na punkty. Niestety młodemu reprezentantowi Polski na przeszkodzie w kontynuowaniu pięknej kariery stanęły kłopoty z prawem.
Na zdjęciu: Markus Beyer
Nie mniejsze nadzieje na rozwój dawał trenerom 18-letni Piotr Jurczyk (91 kg). Ten niezwykle odważny, jakkolwiek chaotycznie walczący (zawsze do przodu) chłopak ze Świnoujścia, zaliczył kilka błyskotliwych zwycięstw. Największym było znokautowanie w 1 rundzie aktualnego wówczas, juniorskiego mistrza Kuby, Raula Gonzaleza. Działo sie to na tradycyjnym turnieju w Schwerinie. Nokaut był bardzo ciężki. Trafiony prawym sierpem w skroń rywal upadł na twarz i długo się nie podnosił. Potwierdzeniem juniorskiej klasy Jurczyka było wygranie innego turnieju, Italia Junior, rozgrywanego w miasteczku Santa Teresa na Sardynii. Polak wygrał tam dwa pojedynki, z których to zwycięstw na uwagę zasługuje szczególnie rozbicie lidera ekipy włoskiej, Vincenzo Cantatore (33-5-1, 27 KO), cenionego później w Europie pięściarza wagi junior ciężkiej, mistrza Europy (EBU) i pretendenta do tytułu mistrza świata (WBC i WBO). Nota bene nie był to w ciągu 1989 r. jedyny pojedynek Włocha z Polakiem. W listopadzie w finale juniorskiego turnieju w Salonikach Cantatore wypunktował "legionistę" Dariusza Rukata (5-0).
Na zdjęciu: Vincenzo Cantatore
Wracając na moment do turnieju Italia Junior, warto przypomnieć, że świetne wrażenie wywarł na nim "lekkopółśredni" ze Szczecina, Sławomir Wójcik, który pokonał na punkty (4-1) niezwykle cenionego na Wyspach zawodowca, mistrza Wspólnoty Brytyjskiej, Eamonna Magee (27-6, 18 KO) z Ulsteru.
Na zdjęciu: Eamonn Magee
Niewątpliwe sukcesy Jurczyka i Wójcika nie były wystarczające do tego, by znaleźć się w 4-osobowej reprezentacji Polski na mistrzostwa świata juniorów, które odbyły się w dalekim Bayamon (Portoryko). Wielka szkoda, bo w tym turnieju zabłysły gwiazdy takich pięściarzy jak m.in. wspomniani Mouchi i Beyer, a także Tim Austin, Bruno Wartelle, Joel Casamayor, Tonczo Tonczew, Ivan Robinson, Thomas Damgaard, Shane Mosley, Oba Carr, Ole Klemetsen, Robin Reid, Ramon Garbey, czy Kirk Johnson.
Cudze chwalicie, swojego nie znacie lub nie pamiętacie...
Przypomniały mi się młode lata, dziękuje.
Najlepiej pamiętam Todorowa - mega talent ale troszkę leniwy. Kontrowersyjnie wygrał z PBF w Atlancie. W profi widziałem go raz, był juz za stary i zbyt zmanierowany amatorskim boksowaniem aby coś ugrać w gronie zawodowców ale momentami pokazywał przebłyski dawnego geniuszu. Wybitnym zawodowcem nie byłby chyba jednak nigdy, nie miał predyspozycji do twardego, destrukcyjnego pięściarstwa
Gołota za czasów amatorskich był brązowym medalistą olimpijskim.
Cudze chwalić swego nie znacie, lub nie pamiętacie... lub nie doceniacie...
Jestem pod wielkim wrażeniem jeżeli chodzi o wiedze bokserską pana Jarosława.D
swietnie się to czyta..