DLH - PACQUIAO: POJEDYNEK MARZEŃ
5 Maja 2007 roku MGM Grand w Las Vegas gościła najbogatszy pojedynek w historii zawodowego boksu – Floyd Mayweather jr kontra Oscar de la Hoya (39-5, 30 KO). W sobotę 6 grudnia, dokładnie w tym samym miejscu de la Hoya będzie próbował pobić wszystkie ustanowione wówczas bariery finansowe. Jego rywalem, w najbardziej intrygującym pojedynku tego roku jest Manny Pacquiao (47-3, 35 KO), pięściarz uznawany przez wiele osób za najlepszego bez podziału na kategorie wagowe. Oprócz rekordów finansowych „Złoty Chłopiec" będzie jednak próbował zaspokoić coś więcej oprócz czysto materialnych potrzeb. Będzie próbował po raz pierwszy od 6 lat i potyczki z Fernando Vargasem wygrać głośny pojedynek ze swoim udziałem.
Przez ten czas, de la Hoya z jednego z najlepszych pięściarzy na świecie stał się najpotężniejszym człowiekiem w zawodowym boksie. Największym promotorem, skupiającym w swojej stajni postacie legendarne jak Hopkins czy Mosley oraz młode strzelby jak Juan Diaz czy David Haye. Oraz najpopularniejszym pięściarzem, którego walki bez względu na stawkę oraz przeciwnika gwarantują wysoką oglądalność i zainteresowanie nawet zwykłego sportowego fana. Niestety dla Oscara, wraz z budowaniem swojej promotorskiej potęgi oraz utrzymywaniem ogromnej popularności nie szły sukcesy sportowe. Na ostatnich sześć walk de la Hoya wygrał połowę, a tak naprawdę tylko jedno z tych zwycięstw, z Ricardo Mayorgą, było imponujące. „Złoty chłopiec" miał we wrześniu tego roku stoczyć rewanżowy pojedynek z Floydem Mayweatherem Jr. W czerwcu „Pretty Boy" niespodziewanie zakończył karierę i natychmiast rozpoczęły się poszukiwania nowego rywala dla Oscara. Początkowy złoty medalista igrzysk olimpijskich w Barcelonie zarzekał się, że skrzyżuje rękawice ze zwycięzcą pojedynku Miguel Cotto kontra Antonio Margarito. Większość spodziewała się wówczas wygranej Portorykańczyka i walka z nim byłaby swoistą próbą rewanżu za wielki pojedynek z przed lat z Felixem Trinidadem. Tak się jednak nie stało. Margarito znokautował Cotto i od razu zgłosił aspirację do walki z de la Hoyą. Oscar niestety nie zaakceptował tego wyzwania tłumacząc, że nie chce walczyć ze swoim krajanem, innym Meksykaninem i tym samym sprawiać przykrości kibicom z tego kraju.
Po tym jak Mayweather wycofał się z zawodowego boksu, rozpoczęła się dyskusja kto po jego odejściu jest najlepszym pięściarzem na świecie bez podziału na kategorie wagowe. Przejście Floyda na emeryturę zbiegło się z debiutem Manny'ego Pacquiao w kategorii lekkiej i jego zdemolowaniem ówczesnego mistrza WBC tej wagi David Diaza. Filipińczyk został okrzyknięty nowym królem boksu, a Oscar postanowił, że to jest właśnie odpowiedni rywal dla niego. Nie mógł mieć poprzedniego pięściarza numer jeden na świecie, to ma jego następcę. Walka od momentu oficjalnego ogłoszenia wzbudzała bardzo dużo kontrowersji. Pacquiao to zawodnik, który rozpoczynał swoją karierę w wadze muszej (50 kg), a najwyżej walczył w kategorii lekkiej (61 kg). Oscar przez ostatnie lata przebywał w kategoriach junior średniej i średniej (69-72 kg). Statystyczna różnica w sile oraz warunkach fizycznych zawodników tych przedziałów wagowych jest bardzo znacząca. Pacquiao mierzy 169 cm wzrostu oraz dysponuje zasięgiem ramion wynoszącym 170 cm. De la Hoya ma 179 cm wzrostu oraz 185 cm zasięgu ramion. Stąd właśnie pojawiały się głosy, że walka w ogóle nie powinna się odbyć, że różnice w parametrach obu pięściarzy są zbyt duże, że Oscar bardzo łatwo poradzi sobie z takim rywalem, no i w końcu, że przechodząc do tak wysokiej kategorii wagowej Pacquiao wraz z nabraniem masy straci swój największy atut – szybkość.
Teraz kilka faktów. W swojej ostatniej walce Pacquiao wchodząc do ringu z Davidem Diazem ważył 147 funtów. Dokładnie tyle, ile wynosi limit wagowy kategorii półśredniej. Nie stracił na szybkości nic, a wręcz przeciwnie. W niższych wagach Manny mógł spotkać pięściarzy, którzy potrafili się z nim zrównać szybkością rąk. Takim zawodnikiem był np. Juan Manuel Marquez, który w ostatnich latach był najbliżej pokonania „Pacmana". W dywizji lekkiej, super lekkiej czy półśredniej nie ma obecnie pięściarza, który mógłby zrównać się z szybkością rąk Filipińczyka. David Diaz zapytany po walce Pacquiao, jak mocne były ciosy jego rywala odpowiedział, że uderzenia same w sobie nie były tak mocne, ale szybkość rąk Manny'ego nie pozwalała mu nic zrobić. Do wykańczania oponentów przed czasem nie zawsze potrzeba jednego soczystego uderzenia. Często to kumulacja wielu bardzo precyzyjnych ciosów decyduje o tym, czy ktoś wywiesza białą flagę. Pojawiają się też głosy, że dysproporcja w warunkach fizycznych zawodników jest zbyt duża. Prześledźmy więc karierę Oscara i popatrzmy z jakimi rywalami miał zawsze najwięcej kłopotów oraz jakimi warunkami fizycznymi oni dysponowali: Pernell Whitaker, 168 cm wzrostu – do dziś wiele osób twierdzi, że Whitaker tę walkę wygrał. Ike Quartey, 171 cm wzrostu – de la Hoya po rozpaczliwym ataku w końcówce walki wygrywa bardzo kontrowersyjną decyzji sędziów. Floyd Mayweather Jr, 173 cm – De la Hoya zupełnie nie poradził sobie z szybkością rywala, a jego warunki fizyczne sprawiły, że nie mógł go w czasie całej walki ani razu czysto trafić. I w końcu ostatni rywal Oscara – Steve Forbes, 171 cm wzrostu, który spędził całą karierę walcząc w dywizji super piórkowej, a do półśredniej przeszedł jedynie na potrzeby programu „The Contender". Wtedy nikt nie krzyczał o mismaczu i o tym, że taka walka nie powinna się odbyć, a przecież Forbes sprawił, ze Oscar przez parę tygodni musiał nosić naprawdę obszerne ciemne okulary.
O tym jak de la Hoya bardzo chce wygrać w najbliższą sobotę w Las Vegas świadczy to, jakie środki zainwestował w swoje przygotowanie. W jego obozie doradzał mu nawet legendarny trener Muhammada Aliego, Angelo Dundee, a głównym szkoleniowcem Oscara został nieoczekiwanie Nacho Bernstein– człowiek do tej pory znany tylko jako opiekun Juana Manuela Marqueza. To właśnie Meksykanin sprawił w ostatnich latach najwięcej kłopotów Pacquiao, był jego niewątpliwie najbardziej wymagającym rywalem i zdaniem sporej części widowni, która oglądała obie jego walki z Filińczykiem, to Marquez był lepszy w obu starciach. Jednak czy było to zasługą tak dobrego trenera czy tak dobrego pięściarza, jakim jest niewątpliwie Marquez. Po drugie de la Hoya to zupełnie inny zawodnik. Oscar jest skuteczny wtedy gdy idzie do przodu, stwarza presję na swoich rywali i kończy walki nokautami. Marquez to pięściarz walczący z kontry. To on czeka na tych idących do przodu by móc robić uniki, kontrować i wypunktować swoje kolejne ofiary. Swoją drogą jest to już trzecia kolejna walka Oscara pod wodzą innego trenera. Najpierw pojedynek przeciwko Mayweatherowi z Fredddie'm Roachem w narożniku. Potem potyczka ze Stevem Forbes'em, gdzie jego szkoleniowcem był Floyd Mayweather senior, a teraz spotkanie z Pacquiao i walka pod wodzą Bernsteina. Jeśli coś próbuje się robić konsekwentnie i wytrwale, to jest duża szansa, że w końcu zacznie to przynosić oczekiwane rezultaty. Jeśli próbuje się wszystkiego po trochu, to może się okazać, że żadna z tych rzeczy nie będzie funkcjonować tak, jakby się tego chciało. Nowy szkoleniowiec, to zawsze nowe uwagi, świeże spojrzenie i zastrzyk doświadczenia dodany do narożnika, ale czy to właśnie jest potrzebne takiemu pięściarzowi jak de la Hoya na tym etapie kariery.
„Złoty chłopiec" jest faworytem bukmacherów. Wygrana Pacquiao będzie traktowana jako duża niespodzianka, za którą bukmacherzy płacą średnio w stosunku 3:1. Czy aby jednak trochę nie przeszacowali oni szans Oscara? De la Hoya zawsze miał tendencję do zwalniania w drugiej części walki. To właśnie jego zmęczenie uznano za decydujący czynnik porażki z Mayweatherem. Tak samo było z resztą w wielu jego wcześniejszych walkach jak choćby z Trinidadem czy Mosleyem. Pacquiao nigdy nie zwalnia i podobnie jak w starciu z Mayweatherem walka prawdopodobnie będzie wyrównana przez pierwsze sześć rund, ale od siódmego starcia możemy oglądać jednostronne i bardzo efektowne obijanie rywala przez Filipińczyka. Oscar zawsze miał również problemy z zawodnikami, którzy umieli korzystać z geometrii ringu, a także z szybkości swoich nóg. Pacquiao na pewno do takich pięściarzy się zalicza. Właściciel stajni „Golden Boy Promotions" nie walczył także od 11 lat z mańkutem. Ostatnim jego takim rywalem był Hector Camacho we wrześniu 1997 r. Wreszcie na koniec de la Hoya może zdziwić się najbardziej. Przez ostatnie 2 lata często słyszeliśmy historie o tym jak „Pacman" luźno podchodzi do kolejnych walk, jak nie trenuje z całego serca, jak prawie zawsze spóźnia się na obozy przygotowawcze, jak często z nich wyjeżdża bez uprzedzenia z nikim i jak bardzo pochłonięty jest sprawami poza ringiem (akcjami charytatywnymi i wyborami politycznymi), zamiast obijać worek na sali treningowej. Teraz po raz pierwszy, prawdopodobnie od trzeciej walki z Moralesem, Manny jest w stu, a może nawet i więcej, procentach przygotowany do walki. Pacquiao powiedział, że jeśli trenujesz ciężko, to walka jest łatwa. Przed tą z Oscarem trenował najciężej w karierze. Czy będzie dla niego zatem najłatwiejsza w karierze, okaże się już w sobotę.