WALKA: Jack Johnson - Jess Willard
Na początku ubiegłego stulecia biała rasa w Stanach Zjednoczonych była bezsilna wobec znienawidzonego Jacka Johnsona. Były champion James Jeffries, w którym pokładano olbrzymie nadzieje i który miał przywrócić białym prym w najcięższej bokserskiej kategorii wagowej, został zupełnie rozbity przez "Galveston Gianta" i nie było już widać nikogo, kto byłby w stanie zdetronizować mistrza. Jednak determinacja białych była tak duża, że zdecydowali się podjąć walkę z Johnsonem poza ringiem. I tym razem to oni mieli przewagę.
Owa walka rozegrała się na drodze prawnej. Pięściarza oskarżono o pogwałcenie tzw. Ustawy Manna, która zabraniała przewożenia kobiet przez granice stanów w celach niemoralnych. Tym samym Jacka czekała kara więzienia, której oczywiście nie chciał odbyć. Aby jej uniknąć zdecydował się na wylot do Paryża i kontynuowanie swojej wspaniałej sportowej kariery poza granicami USA.
Najważniejszym pojedynkiem z początków tamtego okresu był dla championa mecz z bardzo inteligentnym i silnym bokserem Frankiem Moranem, który odbył się w czerwcu 1914 roku w stolicy Francji. Była to długa, twarda i bardzo zacięta walka, której zwycięzcą po 20 emocjonujących rundach ogłoszono obrońcę tytułu mistrzowskiego. Jednak, jak się wkrótce okazało, była to dla niego już ostatnia udana obrona.
Jess Willard był kolejną wielką nadzieją białych. Wielką dosłownie, bowiem mierzył około 201 centymetrów wzrostu i był oczywiście pod tym względem zawodnikiem wyjątkowym. Brakowało mu natomiast nieco umiejętności na miarę wybitnego pięściarza. Poza tym bardzo późno zaczął zawodową karierę, bo w dniu pierwszego pojedynku miał aż 29 lat. Mimo to swoimi nieprzeciętnymi gabarytami siał postrach wśród rywali i, niestety, dla jednego z nich mecz z olbrzymem z Pottawatomie zakończył się tragicznie. Mowa o Bull Youngu, który zmarł na drugi dzień po trzeciej walce z Willardem, w której został znokautowany przez Jessa w jedenastym starciu. Historia ta mogła przyprawiać przeciwników Willarda o dodatkowe dreszcze, choć należy wspomnieć, że nie był on bokserem niepokonanym, a wkrótce po dramatycznej wygranej nad Youngiem uległ na punkty Tomowi McMahonowi (była to prawdopodobnie decyzja gazety; niektóre źródła podają "No decision" za wynik tej batalii).
Jessowi zdarzały się wpadki, lecz odniósł też kilka sukcesów w meczach z dobrymi, wysoko notowanymi rywalami, co przyczyniło się do organizacji walki pomiędzy nim a Johnsonem. "Pottawatomie Giant” nie był wprawdzie faworytem tego meczu, ale jego mocny cios, świetne warunki fizyczne oraz żelazna kondycja pozwalały jego sympatykom mieć nadzieję na to, że postawi on rywalowi twardy opór i być może piątego kwietnia 1915 roku (data meczu pomiędzy dwoma wyżej wspomnianymi) tytuł mistrza świata wagi ciężkiej po ponad 6 latach ponownie znajdzie się w posiadaniu białych.
Johnson rozpoczął zakontraktowaną na 45 rund walkę od dynamicznych ataków, w których bił szybkimi kombinacjami, głównie na głowę przeciwnika. Widać było, że chce on wcześnie zakończyć ten toczony na otwartym stadionie w Hawanie, gdzie oczywiście panowała bardzo wysoka temperatura powietrza, pojedynek i uniknąć w ten sposób olbrzymiego zmęczenia, które mogłoby nastąpić w przypadku, gdyby potrwał on kilkadziesiąt minut. Willard miał natomiast zupełnie inny plan i zdając sobie sprawę ze swojego dobrego przygotowania kondycyjnego liczył na to, że walka potrwa dłużej i w dalszej fazie, kiedy Johnson będzie opadał z sił, zaatakuje. Dlatego też w pierwszej rundzie ograniczał się do wyprowadzania co jakiś czas lewego prostego i skupiał się na unikaniu ciosów rywala.
Kolejne rundy również należały do "Galveston Gianta". W ringu był aktywniejszy od pretendenta, zadawał więcej uderzeń, acz nie robiły one na imponującym swą wytrzymałością Jessie większego wrażenia. Ten natomiast z upływem minut prezentował się coraz lepiej i po kiepskim początku w okolicach piętnastego starcia zaczął powoli przejmować inicjatywę. Nadal starał się utrzymać bezpieczny dystans od mistrza kąsając lewym prostym, a do tego zadawał niezłe ciosy na korpus, które miały z biegiem czasu osłabić Jacka. Wciąż jednak jego uderzenia nie były w stanie zranić Johnsona. I wtedy nadszedł czas na 26 rundę...
Od jej początku przewagę miał wydający się lepiej znosić trudy walki Willard. W końcu, widząc lukę w obronie Jacka, uderzył potężnym prawym, po którym ten padł na deski. Sędzia ringowy rozpoczął liczenie. Dziesięć sekund później radości na trybunach nie było końca. Bito brawo, machano uniesionymi w górę kapeluszami, a w ringu pojawiło się mnóstwo ludzi gratulujących nowemu mistrzowi świata wagi ciężkiej wielkiego sukcesu. Jeden z najważniejszych wówczas tytułów sportowych ku uciesze amerykańskiej opinii publicznej wrócił w posiadanie białych. Tym samym po latach zakończyło się panowanie na tronie heavyweight division genialnego Jacka Johnsona, który już nigdy nie zdołał odzyskać championatu.
Johnson miał jednak wytłumaczenie dla swojej porażki. Twierdził, że oddał mecz z Willardem, ponieważ został zapewnionym, że jeżeli to uczyni, będzie mógł wrócić do Stanów Zjednoczonych bez konieczności odbycia kary więzienia. Miał też otrzymać 30,000 dolarów, które w trakcie pojedynku miały zostać przekazane jego żonie obserwującej walkę w okolicach ringu. "Galveston Giant" mówił, że padnie na deski, gdy zobaczy swoją małżonkę z pieniędzmi. Jako dowód potwierdzający to, że Jack oddał mecz z Willardem, były już mistrz świata podawał fakt, że po nokaucie leżał na macie zasłaniając rękoma swoje oczy. Twierdził, że ta pozycja nie była wynikiem uderzenia Jessa, a jedynie chroniła go przed upalnym hawańskim słońcem. Ile jest prawdy w tej całej historii? Do końca trudno to określić, ale oglądając ten pojedynek widzimy, że Johnson otrzymał bardzo mocny cios od wielkiego mężczyzny i ustanie go wydawało się być niezwykle trudnym zadaniem. Poza tym, czy Jack atakowałby tak zawzięcie na początku pojedynku, który miał przegrać i czy czekałby na przyjęcie tak piorunującego uderzenia, zamiast upaść, po którymś z lżejszych ciosów? Możemy jedynie snuć przypuszczenia, w każdym razie z archiwalnych taśm jasno wynika, że Johnson najzwyczajniej w świecie został znokautowany.
Po porażce z Willardem Jack walczył jeszcze między innymi w Hiszpanii, Meksyku, a także w USA, gdzie wrócił i odbył karę więzienia. W boksie nie odnosił już jednak sukcesów, był za to duszą towarzystwa. Prowadził własny klub nocny w Harlemie, który potem przekształcił się w słynny Cotton Club. Na koncie miał też występy w filmach. W 1946 roku w wieku 68 lat Johnson zginął w wypadku samochodowym. Do dzisiaj uznawany jest za jednego z najwspanialszych zawodników w historii wagi ciężkiej.
"Pottawatomie Giant" zdołał tylko raz obronić tytuł. Niespełna rok po zwycięstwie nad Jackiem pokonał Franka Morana. Walczył już jednak bardzo rzadko i w 1919 roku został zdemolowany w jednej z najbardziej jednostronnych walk mistrzowskich w historii przez genialnego Jacka Dempseya. Cztery lata później zakończył zawodową karierę. Później, podobnie jak Johnson, występował w filmach. Zmarł w grudniu 1968 roku na dwa tygodnie przed swoimi 87 urodzinami.