SULLIVAN, JOHN L.
Dokładnie 150 lat temu, 15 października 1858 roku, w rodzinie irlandzkich imigrantów w miejscowości Roxbury pod Bostonem na świat przyszedł John Lawrence Sullivan. Kilkadziesiąt lat później człowiek ten za sprawą swych niesamowitych bokserskich dokonań oraz bardzo swojskiego, budzącego powszechne zaufanie charakteru stał się bożyszczem Ameryki i, jeżeli nie pierwszą, to jedną z pierwszych wielkich gwiazd sportu w Stanach Zjednoczonych. Z okazji tej pięknej, okrągłej rocznicy, na bokser.org możecie, drodzy Czytelnicy, bliżej zapoznać się z biografią tego legendarnego pięściarza, ikony amerykańskiego boksu z drugiej połowy XIX wieku.
Potomek Michaela Sullivana i Catherine Kelly, po której, co dość rzadko spotykane, odziedziczył warunki fizyczne (małżonka Michaela ważyła ponad 80 kilogramów i znacznie przewyższała męża, który mierzył zaledwie 160 centymetrów wzrostu; John mierzył 178 cm), od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie walką i zarówno w szkole, z którą przygodę zakończył w wieku 15 lat, jak i później w pracy wdawał się w liczne bójki. Ponoć, gdy był asystentem hydraulika, pewnego razu pokłócił się ze swoim pracodawcą o to, której rury użyć i w efekcie złamał koledze szczękę. Poza pracami wodnokanalizacyjnymi John w młodości imał się też innych typowo męskich zawodów, jak blacharstwo czy murarstwo. W wolnych chwilach z kolei lubił od czasu do czasu pograć w półprofesjonalnych meczach baseballowych potwierdzając w ten sposób swe wszechstronne usportowienie.
Przeznaczeniem młodego Sullivana był jednak boks. Przełom, który prawdopodobnie pozwolił mu to zrozumieć, nastąpił w 1878 roku w bostońskim Dudley Street Opera House, gdzie jedną z atrakcji zorganizowanych dla publiczności był występ pięściarza imieniem Jack Scannell, który prezentował widzom pewne elementy bokserskiego treningu i toczył sparing z jednym z wybranych przez siebie obserwatorów. Pewnego razu padło na Sullivana, który zachęcany przez gości lokalu wyszedł na scenę i już w pierwszej rundzie rozprawił się z rywalem. Zdając sobie sprawę ze swych możliwości i widząc szansę dodatkowego zarobku, John postanowił zacząć walczyć za pieniądze.
Jego pierwszą profesjonalną walkę datuje się na 14 marca 1879 roku. Młody zawodnik z Bostonu po trwającej 74 minuty rozprawie znokautował wówczas Jacka Curleya, ale szerszy rozgłos zdobył rok później, 6 kwietnia, gdy stoczył mecz pokazowy z cenionym Anglikiem Joe Gossem, ówczesnym mistrzem Ameryki w wadze ciężkiej. Warto przy tej okazji wspomnieć, że tego typu pojedynki cieszyły się sporym zainteresowaniem i były dobrą okazją do wypromowania się, gdyż zawodowe walki były w większości stanów zakazane i nierzadko kończyły się interwencją policji. Sullivan idealnie wykorzystał nadarzającą się szansę i przez 3 rundy dominował nad znacznie starszym oponentem. Niedługo po tym sukcesie oznajmił, że za 500 dolarów jest gotów walczyć z każdym mężczyzną w Ameryce.
Kolejny znaczący tryumf John L. odniósł 16 maja 1881 roku, gdy znokautował w nowojorskim Yonkers (mecz toczył się na barce na rzece Hudson, aby uniknąć ewentualnej ingerencji władz) po szesnastu minutach Johna Flooda. Zarówno ten, jak i kolejne pojedynki, w tym sporo pokazówek, były rozgrywane już poza granicami Bostonu i pozwoliły Sullivanowi na zdobycie rozgłosu w innych amerykańskich miastach, co z kolei doprowadziło go do walki o mistrzostwo Ameryki w wadze ciężkiej z Paddy Ryanem. Odbyła się ona 7 lutego 1882 roku w Mississippi i była rozgrywana zgodnie z London Prize Ring Rules, a zatem walczono na gołe pięści. Znajdujący się w fenomenalnej wprost dyspozycji „Silny chłopiec z Bostonu” nie dał rywalowi żadnych szans i rozprawił się z nim w ciągu dziewięciu trwających łącznie ponad 10 minut rund (sekundant Irlandczyka rzucił gąbkę na znak poddania).
14 maja roku następnego w Nowym Jorku Sullivan zmierzył się z mistrzem Imperium Brytyjskiego Charley Mitchellem. Już w pierwszej rundzie ku zaskoczeniu wszystkich widzów Anglik posłał rywala na ziemię, ten jednak się podniósł i dominował przez kolejne minuty, dopóki w trzecim starciu policja nie przerwała walki. Kilka miesięcy później, we wrześniu, John L. ogłosił, że udaje się w wielkie tournee po Ameryce, które zakładało, że w ciągu ośmiu miesięcy odwiedzi on każdy zakątek Ameryki, miasta duże i małe, także te, w których walk bokserskich nigdy nie rozgrywano. W tym wspaniałym przedsięwzięciu mającym na celu popularyzację pięściarstwa Sullivanowi towarzyszyło kilku innych zawodników, między innymi pochodzący z Nowej Zelandii Herbert Slade, Irlandczyk Steve Taylor czy reprezentujący kategorię lekką Pete McCoy. Wkrótce, aby jeszcze bardziej wzniecić zainteresowanie tourem, pięściarz z Roxbury zaoferował, że zapłaci 250 dolarów każdemu, kto wytrzyma z nim w ringu cztery rundy toczone na zasadach Queensberry (czyli 3-minutowe rundy z 1-minutową przerwą i użyciem rękawic). Chętnych nie było i mistrz dwukrotnie zwiększył stawkę, później zrobił to raz jeszcze i ostatecznie można było zarobić aż 1000 dolarów. Wszyscy dzielni mężczyźni zwykle już po kilkunastu sekundach musieli uznać wyższość obdarzonego niedźwiedzią siłą Sullivana. Wytrwać zdołał jedynie George Robinson, profesjonalny bokser, z którym John zmierzył się w 1884 roku w San Francisco. Robinson nie miał jednak szczególnych powodów do dumy, gdyż cała jego taktyka opierała się na padaniu bez ciosu i ucieczką przed mogącym go w każdej chwili znokautować oponentem. Jak donosiła potem gazeta The San Francisco Chronicle, łącznie George celowo lądował na deskach aż 66 razy i oczywiście został wygwizdany przez 12-tysięczną widownię. Ostatecznie został wprawdzie zdyskwalifikowany, ale swoje mimo wszystko zarobił.
Wielkie tournee trwało łącznie 238 dni, w trakcie których John L. wraz z towarzyszami odwiedził 136 miast i miasteczek dając 195 publicznych występów. W pierwszym poważnym sprawdzianie po jego zakończeniu Sullivan miał spotkać się 30 czerwca 1884 roku w Nowym Jorku ze wspomnianym już Charley Mitchellem, jednak, niestety, mecz się nie odbył, ponieważ „Silny chłopiec z Bostonu” zasmakował wcześniej dużej ilości alkoholu i nie był w stanie walczyć. Jego problem, jakim było zamiłowanie do napojów procentowych wyszedł na jaw już w trakcie touru, a o libacjach z jego udziałem nie raz i nie dwa można było przeczytać w amerykańskiej prasie. Mimo tego hulaszczego życia, na które poza spożywaniem alkoholu składało się wydawanie pieniędzy na drogie ubrania, biżuterię i skłonność do udzielania pożyczek przyjaciołom (którzy oczywiście nie kwapili się do spłacenia długu), John L. w ringu wciąż prezentował się bardzo dobrze i z łatwością pokonywał każdego, kto odważył się stawić mu czoła.
Jednym z tych dzielnych pięściarzy był świetny Dominick McCaffrey, który w drugiej połowie 1884 roku pokonał Brytyjczyka Mitchella i bardzo zbliżył się do walki z bożyszczem Ameryki. Rozegrano ją 29 sierpnia 1885 roku w Cincinnati i zawodnik z Pittsburghu okazał się być jednym z twardszych, z którymi do tej pory wojował Sullivan, bowiem zdołał wytrwać z nim w ringu aż do szóstej rundy (zasady Queensberry), w której sędzia ringowy widząc kolejne ataki Johna postanowił przerwać batalię i ogłosił zwycięzcą Sullivana (później bokserzy zgodzili się stoczyć jeszcze jedną, nieoficjalną rundę). Jako że McCaffrey zwyciężył wcześniej Anglika Mitchella niektórzy fachowcy twierdzą, że stawką meczu pomiędzy nim a Johnem był tytuł mistrza świata, jednak nie brakuje też opinii, że championat pięściarz z Roxbury wywalczył remisując w 1888 roku z tym samym Mitchellem lub pokonując rok później Jake’a Kilraina.
W październiku roku 1887 Sullivan udał się w kolejne tournee, tym razem po Wielkiej Brytanii, gdzie stoczył 51 walk pokazowych i dostąpił zaszczytu spotkania z księciem Walii, Edwardem VII. Pod koniec wizyty w Europie, 10 marca 1888 roku we francuskiej miejscowości Chantilly, Amerykanin stanął do wspomnianej walki z Charley Mitchellem. Obowiązywały w niej przepisy London Prize Ring Rules i zgodnie z nimi pięści zawodników nie były odziane w rękawice. Toczony w ulewnym deszczu pojedynek trwał 39 rund, po których ogłoszono remis.
Do USA John L. powrócił pod koniec kwietnia 1888 roku. Ociężały i znajdujący się w kiepskiej formie dawał jeszcze czasami występy pokazowe, ale na walkę z prawdziwego zdarzenia jego fani musieli czekać do 8 lipca roku 1889, gdy w Richburgu ich pupil zmierzył się z Jake’em Kilrainem. Szerzej o tym arcyciekawym spotkaniu, ostatnim w dziejach o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej, w którym walczono zgodnie z London Prize Ring Rules, można było przeczytać na bokser.org w ubiegłym miesiącu, dlatego teraz skupię się jedynie na przypomnieniu najważniejszych faktów.
Do pojedynku Sullivan – Kilrain starano się doprowadzić już wcześniej, jednak John L. nie przystał na złożoną mu propozycję i porozumienie osiągnięto dopiero na początku 1889 roku. Wcześniej Jake został udekorowany przez redaktora słynnej „Gazety Policyjnej” bogato zdobionym pasem mistrza świata, na co sympatycy Sullivana błyskawicznie odpowiedzieli przeprowadzając publiczną zbiórkę pieniędzy i honorując swego ulubieńca jeszcze bardziej okazałym trofeum, przy którym pas Kilraina, jak sam skomentował to „Silny chłopiec z Bostonu”, wyglądał „jak nędzna psia obroża”.
Nad przygotowaniami Sullivana do meczu czuwał William Muldoon, który za cel postawił sobie przywrócenie swemu podopiecznemu dawnej sprawności. Aby tego dokonać musiał między innymi porozbijać butelki z alkoholem, które na obóz treningowy przywiózł ze sobą mistrz, oraz przegonić jego kompanów od kieliszka, których nigdy w otoczeniu pięściarza nie brakowało. Efekt tych starań był zadziwiający, bowiem John zrzucił kilkadziesiąt funtów nadwagi i wydawał się być w formie, w jakiej dawno go nie oglądano.Po kilku minutach długo oczekiwanej próby sił Sullivan osiągnął wyraźną przewagę zamieniając twarz rywala w krwawą maskę. Aby uniknąć piorunujących uderzeń Jake często padał bez ciosu zyskując w ten niezbyt mężny sposób kilkadziesiąt dodatkowych sekund na odpoczynek. Sam też miał swoje momenty w pojedynku, a gdy w 44 rundzie po zainkasowaniu kolejnego uderzenia w okolice żołądka John zaczął wymiotować, wydawało się, że Kilrain może sprawić niespodziankę. Bokser z Roxbury jednak raz jeszcze udowodnił, że jest niesłychanie twardym zawodnikiem i po przezwyciężeniu kryzysu powrócił do gry, ponownie osiągając dużą przewagę. Po 75 rundach, które trwały 2 godziny, 16 minut i 23 sekundy, sekundujący Jake’owi Mike Donovan poddał swego podopiecznego poprzez rzucenie na ring gąbki. Kilka chwil wcześniej ringowy lekarz poinstruował go, aby przerwał walkę, ponieważ Kilrain mógłby umrzeć, jeżeli dłużej by ona potrwała.
Po tym tryumfie champion zrobił sobie aż 3-letnią przerwę od boksu. Od czasu do czasu brał udział w meczach towarzyskich, ale częściej można go było oglądać w sztukach teatralnych, na które mimo jego marnych umiejętności aktorskich zawsze przychodziły tłumy spragnione ujrzenia na własne oczy wielkiego mistrza. Poza tym John wciąż lubował się we wszelkich alkoholowych eskapadach, które solidnie nadwyrężały jego portfel i zmusiły go do powrotu na ring w celu podreperowania finansów i oczywiście potwierdzenia raz jeszcze jasnego dla wszystkich jego zwolenników faktu, że to on wciąż jest najlepszym pięściarzem na Ziemi. I tak w marcu 1892 roku podpisany został kontrakt na walkę z Jimem Corbettem, zawodnikiem o 8 lat młodszym od Johna, który miał już w rekordzie wygrane nad takimi bokserami, jak Joe Choynski czy Jake Kilrain, a także odniesiony po 61 emocjonujących rundach remis z doskonałym Peterem Jacksonem. Z tym ostatnim, uznawanym za jednego z najlepszych zawodników tamtych czasów, nie chciał walczyć sam Sullivan, który oznajmił pewnego razu, że nigdy nie będzie się pojedynkował z czarnoskórym. Jego oświadczenie dało początek niesławnej barierze rasowej, która uniemożliwiła wielu świetnym murzyńskim pięściarzom zdobycie tytułu mistrza świata i śmiało można powiedzieć, że odmowy spotkań z czarnymi bokserami stanowią największą skazę w karierze Johna L.
Wracając do Corbetta – był to pięściarz nietuzinkowy, wysoce inteligentny, doskonale wyszkolony technicznie, bardzo szybki, świetnie się poruszający w ringu i posiadający bardzo wysokie umiejętności defensywne. Wszyscy, którzy mieli okazję obserwować go w walce, byli pod absolutnym zachwytem jego bokserskiego kunsztu, dotąd w tak pięknej formie jeszcze nie oglądanego. Nie dziwi zatem powszechnie panująca opinia, że jego innowacyjne techniki znacząco wpłynęły na wzrost poziomu wyszkolenia pięściarzy i przyczyniły się do rozwoju tego fantastycznego sportu.
Mecz z Sullivanem, pierwszy w dziejach wagi ciężkiej pojedynek o mistrzostwo świata, w którym używano rękawic, zaplanowano na 7 września 1892 roku. Ustalono, że rozgrywany będzie na zasadach markiza Queensberry, a bokserzy przyodziani w 5-uncjowe rękawice będą walczyć do skutku. Zwycięzca miał zgarnąć całą pulę wynoszącą aż 25,000 dolarów, plus 10,000 wyłożone przez jego oponenta w prywatnym zakładzie. I chociaż 26-letni Corbett znajdował się w szczytowej formie, to o 8 lat starszy i nie boksujący zawodowo od czasu pamiętnej batalii z Kilrainem Sullivan był stawiany w roli faworyta. Ci którzy byli świadomi geniuszu jego rywala, a także trybu życia prowadzonego przez Johna, typowali zapewne w przedmeczowych zakładach Jima jako tryumfatora. Kilkadziesiąt minut później mogli cieszyć się zwrotem w postaci trzykrotnie zwiększonej sumy.
Pojedynek od początku toczył się pod całkowite dyktando Corbetta. Jego taktyka była oczywiście ukierunkowana na boksowanie z dystansu i unikanie zwarć, w których potwornie silny Sullivan był najgroźniejszy. Mistrz nie mógł jednak zademonstrować widowni swych niesamowitych grzmotów, gdyż wszelkie jego próby przejścia do półdystansu były bardzo skutecznie neutralizowane przez świetnie realizującego założenia taktyczne przeciwnika, który utrzymując championa w bezpiecznej odległości kłuł go raz po raz błyskawicznymi i niezwykle precyzyjnymi uderzeniami. Przewaga Jima rosła z każdą minutą i jedynie niesamowita odporność i ogromna wola walki utrzymywały Johna na nogach, pewne jednak było, że nie będzie przyjmował takiej ilości ciosów w nieskończoność. W końcu w 21 rundzie prawy w szczękę posłał wielkiego mistrza na ziemię. Zdołał on wstać, lecz po chwili przyjął kolejne mordercze uderzenie z prawej ręki i w pozycji horyzontalnej nasłuchiwał kolejnych sekund odliczanych przez sędziego Johna Duffy’ego. Po upływie dziesięciu, to co wcześniej dla wielu wydawało się nierealne i zupełnie absurdalne, stało się faktem – Sullivan, bohater i ulubieniec Ameryki, został pokonany. Kilka chwil później, obolały i wciąż nieco zamroczony ex-mistrz dźwignął się ze stołka i trzymając się lin zwrócił się do publiczności z następującymi słowami: „- Przegrałem. Ale jestem rad, że przegrałem z Amerykaninem i że tytuł mistrza świata pozostaje w Stanach Zjednoczonych”.
Po tej klęsce John L. podjął decyzję o zakończeniu profesjonalnej kariery, acz miłośnicy jego talentu jeszcze przez kolejnych kilka lat mogli podziwiać wielkiego pięściarza w meczach pokazowych, w których boksował między innymi z Corbettem, Tomem Sharkey’em czy Jimem Jeffriesem. Jego wielką pasją pozostał teatr, nadal oczywiście lubił dobrze wypić i z tego powodu nie raz i nie dwa odwoływano sztuki z jego udziałem, a kilkukrotnie wymagana była nawet jego hospitalizacja. Poza tym John L. miał też problem ze swą porywczością, która była źródłem paru awantur zakończonych notowaniami w policyjnych kartotekach. I tak ex-mistrz, który nawiasem mówiąc swój pas championa zastawił w lombardzie, aby uzyskać trochę gotówki na kolejne hulanki, staczał się na samo dno, pełne degeneratów, którzy już dawno wyzbyli się wszelkich wartości moralnych, a największą radość stanowiło dla nich permanentne przebywanie w stanie upojenia alkoholowego. Na szczęście Sullivan się opamiętał. Ponoć pewnego dnia 1905 roku, widząc w lustrze swą zniszczoną licznymi pijackimi podbojami twarz, John L. rozbił zwierciadło trzymaną w ręku butelką i przyrzekł sobie, że już nigdy nie weźmie alkoholu do ust. Nie dość, że przysięgi nie złamał, to jeszcze zaczął pomagać innym ludziom z podobnymi kłopotami, jeżdżąc po Ameryce i głosząc przemówienia zachęcające do zerwania z nałogiem. Po agresywnym, zapijaczonym osobniku sprzed kilkunastu miesięcy nie było już śladu, choć oczywiście jego organizm znacząco ucierpiał na tych wszystkich szalonych latach. Borykał się z problemami dotyczącymi wątroby, pod koniec życia prawie całkowicie ogłuchł na lewe ucho i miał dużą nadwagę, osiągając w pewnych okresach nawet powyżej 140 kilogramów. Zmarł 2 lutego 1918 roku w Abingdon w stanie Massachusetts. Przyczyną zgonu był atak serca.
Wkład Sullivana w rozwój pięściarstwa jest niepodważalny. Za sprawą swych wielu podróży po całych Stanach Zjednoczonych, w trakcie których nie tylko prezentował swe wielkie umiejętności, ale i z chęcią bratał się z tłumem, w ogromnym stopniu przyczynił się do popularyzacji boksu, zachęcając do uprawiania tego sportu zapewne niejednego młodego chłopca pragnącego zbliżyć się kiedyś do kunsztu i sławy wielkiego Johna L. Udało się to nielicznym, bowiem mało który z pięściarzy kolejnych pokoleń miał taką charyzmę jak Sullivan, w tak naturalny sposób potrafił zjednać sobie lud z różnych klas społecznych i w końcu niewielu z taką łatwością odprawiało z kwitkiem kolejnych rywali. Szkoda tylko, że nigdy nie doszło do jego pojedynku z którymś z czarnoskórych tuzów tamtego okresu, nie zmienia to jednak faktu, że John L. był absolutnym fenomenem ringu. Najlepszym dowodem niech będzie to, że nawet dzisiaj, 150 lat po jego śmierci, pamięć po nim w bokserskim środowisku jest wciąż żywa.