REGGIE JOHNSON DLA BOKSER.ORG

Jarosław Drozd: Reggie, dziękuję za to, że znalazłeś czas dla kibiców boksu w Polsce. Prowadzić wywiady z prawdziwymi mistrzami do dla mnie wielka przyjemność. Korzystając z okazji przyjmij ode mnie gratulacje z okazji dostania się do ekskluzywnego grona członków Hall of Fame oraz życzenia kolejnych sukcesów na ringu. Niech rok 2007 stanie pod zankiem come-backu Reggie "Sweet" Johnsona!

Reggie Johnson: Serdeczne dzięki, przyjacielu. Zamierzam dopilnować, żeby rok 2007 był naprawdę rewelacyjny, ustawić się w kolejce do walki o Tytuł. Na razie tylko zapraszano mnie jako gościa na imprezy Hall of Fame - ale już dwa lata z rzędu, a to dobry znak. Żeby zostać przyjętym, musi minąć pięć lat od zakończenia kariery.

 

JD: Urodziłeś się i mieszkasz w Houston w Teksasie. Opowiedz jak to się stało, że zostałeś bokserem? Nie ciągnęło Cię do innych dyscyplin sportu?

RJ: Za młodu próbowałem futbolu amerykańskiego, baseballa, piłki nożnej, kosza, nawet zapasów, aż w końcu mój wujek Kenneth "Iron-man" Walker zabrał mnie do pana Jamesa Cartera do klubu sportowego dla chłopcow działającego przy Armii Zbawienia. W dniu, kiedy zasznurowałem rękawice, zdałem sobie sprawę, że właśnie znalazłem miejsce i cel życia.

 

JD: Już wówczas zostałeś "Słodkim", czy tę ksywkę przypięto Ci później?

RJ: Nie, to przyszło dużo później. Przykleił mi tę ksywkę facet nazwiskiem Albert Williams, młodszy brat kumpla z grupy promotorskiej Mike'a Williamsa - gościa, który walczył z Busterem Douglasem w drugiej walce tego wieczora, kiedy Tyson spotkał się ze Spinksem... i tak już zostało. Albert i ja byliśmy dobrymi kumplami. Pokazywałem mu uroki Houston, bo Williamsowie byli z Roused w Luizjanie. Albert zginął w Houston w wypadku samochodowym.

 

JD: Czy jest coś, co powinniśmy wiedzieć o Twojej amatorskiej karierze? Jakie były Twoje największe sukcesy?

RJ: Miałem świetny rekord jako amator, 96-12. Zaskakiwałem wszystkich, bo wygrywałem wszystkie walki międzynarodowe, w tym Puchar Króla w Bangkoku (Tajlandia) w 1984 r., ale potem w eliminacjach do drużyny olimpijskiej przegrałem na punkty z Frankiem Tate 2-3.

 

JD: Zostałeś zawodowcem mając zaledwie 18-lat. Skąd taka decyzja? W jakich okolicznościach zostałeś profi?

RJ: Cóż, świętej pamięci Pat Napy przyszedł do mnie i błagał, żebym został w amatorach do olimpiady w 1988 r., ale przeszedłem na zawodowstwo, żeby pomóc rodzinie. Wyjaśniłem Napy'emu i paru innym ludziom, że pucharami i medalami nie nakarmię rodziny. Stwierdzili, że rozumieją moją decyzję o zmianie kariery.

 

JD: Początki nie były łatwe. W 1985 r. w swojej 7-mej płatnej walce, na własnym ringu, stanąłeś oko w oko z innym prospektem, Adamem George. Pamiętasz dlaczego przegrałeś ten pojedynek?

RJ: Adam George był dobrym bokserem, ale nie takim, którego nie mógłbym swobodnie pokonać. Tyle, że to była moja pierwsza ośmiorundowka i bałem się, czy dam radę rozłożyć siły tak, by przetrwać całe 8 rund. Kiedy już było po wszystkim, wiedziałem, że dałbym radę boksować przez kolejne osiem. Walka była wyrównana, ale sędziowie orzekli sprawiedliwie. Zwyciężył ten, któremu się to tamtej nocy należało.

 

JD: Nie miałeś chwili zwątpienia w sens tego co robisz, po tym jak 3 miesiące po porażce z George`m nie zdołałeś pokonać Erica Williamsa? Czy ktoś wówczas wierzył w to, że będziesz mistrzem świata?

RJ: Cóż, w tamtych czasach moim menago był Bob Pebley - nikt związany z boksem - zwykły biznesmen, któremu się wydawało, że narobi mistrzów z dnia na dzień, a potem zostanie mu już tylko kosić szmal. Kiedy pomściłem tamten remis nokautując Williamsa w trzeciej rundzie, wiedziałem już, że wróciłem na dobrą drogę. Tamtej nocy walki komentował George Foreman, który przepowiedział mi wtedy, że zostanę mistrzem świata. Kiedy oglądałem sobie tę walkę, właśnie to chciałem uslyszeć. George nigdy się nie dowie, ile znaczyły dla mnie te słowa. Dla młodego boksera to naprawdę była wielka zachęta, żeby iść naprzód.

 

JD: 6 lat później stanąłeś przed pierwszą szansą zdobycia mistrzostwa świata (IBF). Wystarczyło tylko pokonać Jamesa Toneya, co o mały włos nie spełniło się w 2-giej rundzie pojedynku. Wasza walka wzbudziła wiele emocji, jednak nieznacznie - wg. sedziów - wygrał ją James. Z perspektywy czasu zgadzasz sie z tym werdyktem?

RJ: W duchu wiem, że tamtej nocy to ja wygrałem. Jackie Kallen i James też mają w sobie tę świadomość, że nie oni zwyciężyli. Mój narożnik kazał mi walczyć, twierdzili, że przed jedenastą rundą byłem 3-4 rundy do przodu. Cholernie mnie zabolał ten werdykt, musiało upłynąć nieco czasu, nim się z tym pogodziłem, ale dałem radę, a po sześciu miesiącach pokonałem Steve'a Collinsa. Spytaj sam siebie: czemu nie było rewanżu z Toneyem, hm? (śmiech)

 

JD: Kibicujesz dzisiaj, po latach, Toneyowi w jego zmaganiach w najwyższej kategorii?

RJ: Podobnie jak ja, James to prawdziwy fighter. Jak tu takiemu nie kibicować? Prawdziwi twardziele walczą z najlepszymi w swojej kategorii i James robi to od lat. Jest wygadany, ale nie tylko w gębie jest mocny.

 

JD: W następnej walce dopiąłeś swego. Steve Collins postawił Ci w ringu twarde warunki, ale mimo to zostałeś mistrzem WBA. Wg. mnie był to Twój najlepszy ringowy występ. Jakie jest Twoje zdanie na temat tej ringowej wojny z twardzielem z Irlandii?

RJ: Steve Collins był tak twardy, że aż słów brak. To jedna z najcięższych walk, jakie stoczyłem. Po naszej walce dokonał jeszcze wielkich rzeczy, totalnie pozamiatał w Wielkiej Brytanii. Kiedyś spotkałem na imprezie Hall of Fame jednego faceta, który powiedział, że miło mu poznać boksera, który pokonał Steve'a Collinsa, bo Steve w Wielkiej Brytanii to bokserski Bóg. Facet uwielbiał Collinsa.

 

JD: Jak wówczas zapatrywałeś się na ewentualność stoczenia pojedynku z Geraldem McClellanem?

RJ: Było trochę rozmów o takiej walce, ale nic konkretnego z tego nie wyszło. Miałem chęć na tę walkę, bo dobrze sobie radzę z puncherami - specami od nokautów. Wiedziałem, że Gerald nie był tak dobry, jak Lamar Parks, choć bił mocniej. Wiedziałem, że gdyby doszło do walki, musiałbym dać z siebie wszystko, by zwyciężyć.

 

JD: Na ile tytuł mistrza świata zmienił Reggie Johnsona? Przebieg walki w obronie pasa z Koreańczykiem, Ki-Yun Song, mógł świadczyć, że nieco opuściłeś się w treningach. Jak to możliwe, że tak doświadczony bokser przez 8 rund nie mógł przewrócic rywala, który toczył dopiero 11-tą płatną walkę?

RJ: Czułem się jak młody Bóg. A walka z Koreańczykiem? Cóż, nie chciałem tego pojedynku, bo chłopak był niedoświadczony i powiedzialem tak mojemu promotorowi, którym był wówczas Dan Goossen, lecz on odparł, że od tego prosta droga do walki z Terry Norrisem, do której jednak nigdy nie doszło.

 

JD: Argentyna to z pewnością nie miejsce, gdzie z przyjemnością spędziłbyś dzisiaj wakacje. Jechałeś tam trzykrotnie i za każdym razem wracałeś na tarczy. Dziwi mnie w tym kontekście fakt, że jeden z tych pojedynków stoczyłeś tam ze swoim rodakiem, Johnem Davidem Jacksonem. Wyjaśnisz mi ten paradoks?

RJ: Cóż, w duchu wiem, że wygrałem te trzy walki, zresztą taśmy nie kłamią. Po prostu załatwiły mnie "triki polityki" (śmiech).

 

JD: Porozmawiajmy teraz o dwóch walkach z Jorge Castro, których werdykty sprawiły, że na jakiś czas pożegnałeś się z ringiem. Jak czuje się pięściarz, któremu południowoamerykańscy sędziowie dwukrotnie z rzędu kradną pas mistrzowski?

RJ: No, za przyjemne to to nie było, ale zostawiłem to już daleko za sobą. Pomogło mi między innymi to, że kiedy pojechałem do Niemiec obejrzeć walkę Dariusza Michalczewskiego z Richardem Hallem (bo Michalczewski zgodził się mieć następną walkę ze mną), spotkałem dziennikarza od boksu, który właśnie skończył pisać artykuł o Castro. Jorge przyznał mu się, że przegrał obie te walki ze mną.

 

JD: Wróciłeś po dwóch latach zdeterminowany chęcia odzyskania minionej sławy. Potrzebowałeś tylko 5 rund, by znokautować niepokonanego mistrza WBA wagi półciężkiej, Williama Guthrie. Po walce z Collinsem i Parksem to moim zdaniem Twoja trzecia wielka walka. Zgadzasz się ze mną?

RJ: Również uważam, że to jedna z trzech najlepszych walk, jakie stoczyłem. Wszystkie były ważne, ale pamiętaj o jednym: tylko pięciu bokserów w dziejach zdobyło najpierw mistrzostwo w wadze średniej, a później w półcieżkiej. Zwrócił mi na to uwagę jeden facet podczas imprezy Hall of Fame w czerwcu 2005 r., mówiąc, że do tej listy, na której byłem już wcześniej, dopiero co dołączył Bernard Hopkins jako mistrz najpierw w kategorii do 160 funtów, a potem do 175.

 

JD: Zatrzymał Cię dopiero wielki Roy Jones jr. Werdykt tej walki, której stawką była unifikacja tytułów trzech największych federacji mówi sam za siebie - Roy nie pozostawił Ci żadnych złudzeń. Czy jedynym pocieszeniem był dla Ciebie jedynie fakt, że wytrwałeś z nim pełen dystans?

RJ: Walczyłem w 51 walkach zawodowych i 108 amatorskich i Roy Jones był jedynym, który miał szansę zgasić mi światła...

 

JD: W następnej walce zdeklasowałeś Earla Butlera, po czym zawiesiłeś rękawice na kołku. Nie miałeś już motywacji do dalszych występów?

RJ: Po prostu miałem dość szarpania się w tym biznesie i na jakiś czas dałem sobie spokój.

 

JD: Porozmawiajmy teraz o Twoim drugim powrocie do boksu. W 2001 r. zrobiłeś to ponownie z klasą mistrza pokonaując wyraźnie Chrisa Johnsona i Willie Taylora. W efekcie tego mogłeś znowu pozować do zdjęć z pasami mistrzowskimi, tym razem NABF i USBA. Jesteś mistrzem powrotów?

RJ: Solidnie ćwiczę, równo z wszystkimi młodymi bokserami. Każdy pas wywalczyłem na sali treningowej. Uczę się, ile tylko zdołam o ludziach z którymi walczę, uważnie oglądam nagrania ich walk. Moją największą tajemnicą jest mój główny trener, Manuel "Chato" Robles. To prawdziwy MISTRZ...

 

JD: W ten sposób dotarliśmy do Twojej potyczki z Antonio Tarverem. Zwycięstwo dawało przepustkę do walk o pas mistrza świata. Po raz kolejny o Twojej porażce zadecydowali sędziowie. Pojedynek był bardzo wyrównany. Jak wyglądało to z Twojego, ringowego punktu widzenia?

RJ: Cóż, JA wciąż jestem w tym biznesie, bo pozostaję wierny boksowi. Nie okłamuję samego siebie. Prawdziwy fighter wie, kiedy wygrywa, a kiedy przegrywa. Wie też, kiedy może rozstrzygnąć o zwycięstwie. Tamtej nocy werdykt był sprawiedliwy. Antonio Tarver był wówczas ode mnie lepszy.

 

JD: Jakie są największe ringowe atrybuty Reggie Johnsona? Styl mańkuta, doświadczenie, mocne ciosy z obu rąk? Mógłbys coś do tego dodać?

RJ: Sądze, że jestem wszechstronnie przygotowanym zawodnikiem. Nie wydaje mi się, żeby lewo- czy praworęczność miała jakoś pomagać bokserom w walce z solidnym przeciwnikiem. Dobry zawodnik zawsze znajdzie sposób, żeby wygrać. Moje silne strony to doświadczenie, wola zwycięstwa i umiejętność przechytrzenia przeciwnika.

 

JD: Kilka miesięcy temu za pośrednictwem naszej witryny wystosowałeś list otwarty do mistrzów świata, w tym mojego rodaka Tomasza Adamka, z propozycją stoczenia z nimi walk o ich pasy mistrzowskie. Widziałeś Adamka w ringu? Jak oceniłbyś jego umiejętności najlepszego dzisiaj polskiego pięściarza zawodowego?

RJ: Adamek to prawdziwy fighter - przypomina mi Steve'a Collinsa - twardy jak skała. Z wielką przyjemnością zmierzyłbym się z nim. Polscy kibice boksu i reszta bokserskiego światka dowiedzieliby się o Adamku bardzo wiele, gdyby postanowił walczyć ze mną i innymi zaprawionymi w bojach zawodnikami, takimi, którzy przynoszą chlubę, a nie tylko zabagniają rekord. Adamek - wystarczy, że zadzwonisz albo wyślesz maila do mojego agenta od spraw boksu, pana Kerry'ego Daigle'a -kerry@keeppunching.com, a telefon kontaktowy to 337-288-8510.

 

JD: Nie mogę nie zapytać Cię o szczegóły Twojego treningu. Na co w bokserskim przygotowaniu zwróciłbyś szczególną uwagę najmłodszym adeptom boksu?

RJ: Ciężka praca na treningach sprawia, że na ringu dzieje się lepiej. W ostatecznym rozrachunku zawsze wygrywa mądrzejszy zawodnik. Znajdzcie sobie dobrego trenera od siły, będziecie szybsi (w ruchach i ciosach) i silniejsi. Większość zawodników starszej daty nie uznaje ćwiczen z ciężarami, ale jeśli macie możliwość skorzystania z takiego treningu i uznacie, że wam pomaga, nie rezygnujcie. Wszechstronny bokser to taki, który ma technike obronną dopasowaną do ataku, jak np. Floyd Mayweather.

 

JD: Czy czujesz się boksersko spełniony? Czy jest coś w karierze czego nie udało Ci się dokonać?

RJ: Czuję, że przez promotorow i managerow ominęło mnie wiele świetnych walk. Rewanż z Toneyem, Julian Jackson, Gerald McClellan, Terry Norris, Bernard Hopkins i bardzo wielu innych i to dlatego tym razem wciąż trzymam rękę na pulsie. Nauczyło mnie doświadczenie - strzeżonego Pan Bóg strzeże.
 

 

JD: Z kim lub z czym kojarzy Ci się Polska?

RJ: Niegdyś moim cut-menem był Polak, nazywał się Chuck Bodak. A Adamek ma taki jeden przedmiot, na którym mi bardzo zależy i on też jest z Polski (śmiech). W swoim czasie Gołota trenował w Houston u rodziny Duva. Mówiłem wtedy chłopakom, że będzie z niego mistrz. Facet miał talent i wszystkie możliwe zalety, ale przegrał z samym sobą.

 

JD: W imieniu własnym i kibiców boksu w Polsce serdecznie dziękuje Ci za wywiad. Mam nadzieję, że niebawem dostaniesz jeszcze jedną mistrzowską szansę, na którą moim zdaniem bezsprzecznie zasługujesz. Powodzenia Przyjacielu!

RJ: Dzięki... przekaż polskim kibicom, że bardzo chętnie wybiorę się do nich, spotkam się z nimi i stawię czoła ich zasłużonemu mistrzowi. Jeśli chcą dowiedzieć się o mnie czegoś więcej, zapraszam na http://www.reggiesweetjohnson.com.

 

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.