JESSE JAMES LEIJA DLA BOKSER.ORG
Jarosław Drozd: James, za Tobą 18-letnia kariera zawodowego boksera. Co trzeba zrobić, by przez tyle lat utrzymywać się na bokserskim topie i na dodatek w ostatnim w karierze pojedynku walczyć o pas mistrza świata?
Jesse James Leija: Cóż, jedna sprawa to regularne treningi. Nawet jeśli nie szykuje się żadna walka, praca na sali treningowej pozwala utrzymać kondycję i gotowość do wyjścia na ring w każdej chwili. No i nie należy znęcać się nad własnym ciałem poza ringiem, żadnego palenia czy picia. Dobre odżywianie również może bardzo pomóc. Gdybyś miał drogie sportowe auto, nie tankowałbyś jakiejś trefnej benzyny, więc czemu chcesz ładować kiepskie paliwo dla własnego ciała?
JD: Zwracam się do Ciebie per James, bo z tego co się orientuję jest to Twoje jedyne imię. Skąd więc się wziął Jesse James?
JJL: Mój menedżer uważał, że to będzie łatwo wpadać w ucho [Jesse James to słynna postać z dziejów Dzikiego Zachodu - przyp. JD], ale tak naprawdę posługuję się takim pseudonimem, bo mój ojciec, brat i dziadek - wszyscy mieli na imię Jesse.
JD: Pochodzisz z bokserskiej rodziny. Można powiedzieć, że byłeś skazany na uprawianie boksu?
JJL: No, niezupełnie. Choć ojciec i wujek walczyli zawodowo w ringu, to ten pierwszy wcale nie chciał, żebyśmy poszli w jego ślady. Dlatego zacząłem boksować dopiero w wieku 19 lat.
JD: Gdybyś nie został bokserem, jaką dyscyplinę sportu byś uprawiał?
JJL: W podstawówce i szkole średniej naprawdę lubiłem futbol amerykański. Nie planowałem jednak uprawiania żadnego sportu po zakończeniu szkoły.
JD: Jako amator stoczyłeś zaledwie 28 walk. W 1988 r. rywalizowałeś o miejsce w reprezentacji USA na Igrzyska Olimpijskie w Seulu. Przegrałeś wówczas z Kelcie Banksem. Jak możesz ocenić swoją amatorską przygodę z boksem?
JJL: Hm, wydaje mi się, że stoczyłem około 41 walk jako amator, ale ten okres trwał tylko dwa i pół roku. Ćwiczyłem jednak codziennie i nadrobiłem czas, stracony przez późny start. Naprawdę mi się to podobało, znalazłem wielu przyjaciół. Właśnie wtedy nauczyłem się, że ciężka praca popłaca.
JD: Kelcie Banks odnosił wielkie sukcesy na ringu amatorskim, za to zupełnie nie potrafił sobie poradzić jako zawodowiec. Dlaczego?
JJL: Wydaje mi się, że zbyt długo trzymał się sportu amatorskiego. Kiedy przeszedł na zawodowstwo był już zbyt sponiewierany i wymęczony.
JD: Przygotowując się do Olimpiady w 1988 r. poznałeś Geralda McClellana (rywalizował wówczas z Royem Jonesem). Jakim go pamiętasz?
JJL: Poznałem go już jako zawodowiec. Faktycznie widziałem go w trakcie eliminacji do drużyny olimpijskiej, ale wtedy ciężko pracowałem i właściwie koncentrowałem się tylko na przygotowaniu do własnej walki. To był świetny zawodnik, nieco bezczelny, ale miał po temu powody. Ten to potrafił znokautować.
JD: Czy uraz jakiego doznał G-Man w 1995 r. w walce z Nigelem Bennem wpłynął jakoś na Ciebie? Czy uświadomił Ci jak niebezpieczny zawód uprawiasz?
JJL: Nie, właściwie to nie. Zawsze wiedziałem, że to ryzykowny sport, dlatego tak intensywnie trenowałem. Tak naprawdę szarpnęło mnie przed walką z Camacho juniorem - tydzień przed tym, jak miałem się z nim zmierzyć w Nowym Jorku, w ringu zmarł pięściarz nazwiskiem Scotland. Przy każdym wyjściu na ring ryzykujesz, że możesz już nie wrócić do domu. Boks jako sport to nie dyscyplina, w której możesz sobie pozwolić na lekceważące podejście do sprawy.
JD: W jakich okolicznościach podpisałeś zawodowy kontrakt?
JJL: Gdy walczyłem w turnieju Golden Gloves w 1988 r. wśród kibiców spotkałem Lestera Bedforda. Powiedział mi, że chciałby zawrzeć ze mną kontrakt, kiedy będę chciał przejść na zawodowstwo. Tak też zrobiłem, spisaliśmy umowę i był moim menedżerem przez 17 lat.
JD: W swojej zawodowej karierze zdobyłeś dwa pasy mistrza świata i stoczyłeś 9 walk mistrzowskich. Która z nich była dla Ciebie najważniejsza?
JJL: No, myślę, że wszystkie te walki były dla mnie ważne, bo dobrze mi za nie płacili, hehehe. Myślę jednak, że zapamiętają mnie za walki z Azumahem Nelsonem. Przewalczyłem z nim w sumie 42 rundy i zawsze bolało. Rewelacyjny był z niego bokser.
JD: Jakie były największe ringowe atuty Jesse Jamesa Leija?
JJL: Moimi największymi atutami było chyba to, że zawsze byłem gotów. Zawsze cisnąłem przeciwnika i miałem dobrą obronę.
JD: Która z porażek zabolała Cię najbardziej?
JJL: Wszystkie przegrane zabolały. Naprawdę nie znoszę przegrywać. Ta ostatnia przegrana walka [z Arturo Gattim - przyp. JD] naprawdę sprawiła mi ból, bo wiem, że mogłem wygrać. Niestety lata w ringu zrobiły swoje, doskwierało mi zbyt wiele kontuzji i nie mogłem pokazać, na co naprawdę mnie stać. Szkoda, że nie mogłem z nim walczyć, kiedy obaj byliśmy w junior lekkiej.
JD: Walczyłeś z wieloma wspaniałymi pięściarzami (Steve McCrory, Louie Espinoza, Azumah Nelson, Gabriel Ruelas, Oscar De La Hoya, Shane Mosley, Kostya Tszyu, Artturo Gatti) - którego z nich uważasz za najlepszego?
JJL: Bez wątpienia Oscara. Samo to, że przeszedł od 130 do 160 funtów i wciąż był w stanie nokautować przeciwników, to niesłychana sprawa.
JD: A który z nich bił najmocniej (przepraszam za to pytanie!)?
JJL: Znowu Oscar. Patrz odpowiedź wyżej...
JD: Kontrowersyjnie zakończyła sie Twoja walka Hectorem Camacho jr. Czy uważasz, że zostałeś pokrzywdzony?
JJL: Owszem. Jeśli sędzia i lekarz mówią ci, że możesz walczyć, a ty nie chcesz, powinien być orzeczony techniczny nokaut. Powinienem był wygrać te walkę przez TKO.
JD: Co zadecydowało o zakończeniu kariery zawodowego boksera?
JJL: Zadecydowały kontuzje. Mógłbym walczyć dalej, ale z obitymi żebrami i niezbyt sprawnym łokciem nie dawałbym już z siebie wszystkiego.
JD: Jak na 18 lat spędzonych w zawodowym ringu - wyglądasz świetnie. Czy miałeś w czasie kariery jakieś poważne kontuzje?
JJL: Nie licząc żeber i łokcia, chyba nie. Może jednak coś jeszcze odezwie się z wiekiem. Myślę, że nic mi nie będzie, ale zobaczymy. Boksowałem w sumie przez dwadzieścia lat, i najdłuższa przerwa, jaką sobie zrobiłem, trwała może ze trzy tygodnie. Jeśli nie trenowałem, to biegałem. Uwielbiałem to!!!
JD: Co po zakończeniu kariery porabia Jesse James Leija?
JJL: No, akurat ostatnimi czasy pracowałem ciężko, rozkręcając własną, nową salę treningową. Będzie to raczej siłownia, coś jak sala bokserska, będzie można ćwiczyć jak zawodowcy, ale bez obijania się, no, chyba, że klienci zechcą. Będą też sztangi, automatyczne bieżnie. W sumie pięć tysięcy stóp kwadratowych powierzchni [450 m2 - przyp. TG]. Nazywa się "Championfit Gym" - "Sprawny jak mistrz". Do tego jeszcze reklamuję sieć telefonii komórkowej Sprint, napoje energetyczne Powerade i Red Bull, szkołę Career Point, wyroby HeadBlade do golenia głowy oraz kosmetyki MaleFace. Jestem także rzecznikiem jednego z miejscowych prawników.
JD: Z kim lub z czym kojarzy Ci się Polska?
JJL: Ha, moi rodzice chrzestni to Polacy. Mieszkają w Wisconsin.
JD: Znasz jakiegoś polskiego boksera zawodowego?
JJL: Znałem Andrzeja Gołotę. Był obiecującym zawodnikiem, ale nie potrafił się odpowiednio nastawić do większych walk.
JD: W imieniu własnym i czytelników strony www. bokser.org dziękuję Ci serdecznie za wywiad. Życzę wielu sukcesów w życiu osobistym i biznesie.
JJL: Dzięki, dajcie znać, kiedy to się ukaże.